Znaczna część wyborczej kampanii prezydenckiej Platformy Obywatelskiej, która wysunęła ze swego ramienia Bronisława Marię hr. Komorowskiego (herbu coś tam) zasadza się na przekonywaniu opinii wyborczej, że oto „my jesteśmy partią ludzi mądrych”. To hasło stare i mocno zużyte. Przejechała się na nim wcześniej nieboszczka Unia Demokratyczna, gdy „mądry inaczej”, czyli przemądrzały Tadeusz Mazowiecki, redaktor naczelny stalinowskiego czasopisma a następnie „poseł na Sejm PRL” przez dwie pełne kadencje o okresie topornej gomułkowszczyzny, przerżnął sromotnie z nieznanym bliżej Stanisławem Tymińskim z Kanady.

PO nawiązuje coraz mocniej do tamtych wzorców. Asymilacja b. tow. Włodzimierza Cimoszewicza, przedtem publiczne umizgi hr. Bronisława Marii do Wojciecha Jaruzelskiego i obiecane przez niego poparcie w drugiej turze wyborów, pośpieszna nominacja b. tow. Marka Belki, który został scharakteryzowany przez swego mocodawcę jako… „bezpartyjny” (M. Belka sporo lat spędził w PZPR, na koniec wylądował w Partii Demokratycznej - poprzednio Unii Wolności, poprzednio Unii Demokratycznej) mogą świadczyć o nawrocie do wielkiego planu politycznego Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza, budowy w przyszłości wspólnej formacji politycznej.
„Mądrzy ludzie” według tego środowiska mają się wyróżniać ponad resztę przede wszystkim tytułami. Stąd więc mamy „magistra” T. Mazowieckiego, który w kampanii prezydenckiej 1990 r. przedstawiał się wyborcom jako „prawnik”. Czar szybko prysł, T. Mazowiecki nic przecież nie ukończył. „Profesorem” stale tytułowany jest Władysław Bartoszewski (ten od „bydła” i innych inwektyw). Też sprawa szybko się wyjaśniła. Bartoszewski nie tylko nie jest profesorem, nie jest nawet… magistrem (ma więc status naukowy na poziomie T. Mazowieckiego).
„Profesorem” miał być też Jacek Vincent Rostowski, obecny minister finansów. W każdym razie taka informacja widniała na oficjalnej stronie internetowej tego resortu. Niezbyt długo – ponieważ minister Rostowski jest, ale zaledwie magistrem, wiec strona internetowa została cichcem zmodyfikowana.
Są to zapewne jakieś bolesne kompleksy – skoro jesteśmy tacy „mądrzy”, to powinniśmy być też specjalnie utytułowani. A ponieważ odpowiednich tytułów nie mamy, to nadajemy je sobie sami? Na szczęście jest kontrola społeczna i radosna twórczość naszych milusińskich została szybko ukrócona. Wyjaśnienie sprawy wywołało efekt odmienny od założonego przez samych zainteresowanych. Skończyło się na pośmiewisku - a nie ma mocniejszej kary za takie niecne praktyki, jak powszechne kpiny.

Bronisław Maria hr. Komorowski jest magistrem i tego nie kryje. Co więcej, przechwalał się publicznie, że szło mu nieźle a pracę magisterską napisał w „11 dni” (jakoś pomagała mu w tym rodzina, ale niech tam). Mówiąc językiem tego kandydata, możemy przyjąć, że to jest „rekord świata”, choć tak naprawdę są prace fenomenalne w swej treści i o ogromnym znaczeniu, które faktycznie powstają bardzo szybko, ale jest to efekt ciężkiej, wieloletniej pracy umysłowej.
O jakichś szczególnych osiągnięciach twórczych, publicystycznych, kandydata PO nie wiemy zgoła nic. Jeśli już się czymś publicznie pochwalił, to przede wszystkim nieznajomością wielu podstawowych rzeczy – od Konstytucji poczynając, na geografii politycznej i elementarnej kulturze słowa kończąc („mam przyjemność” odwiedzić tereny powodziowe; „byłem u świeżo zmarłego prezydenta”, czy osławione, notoryczne „tutej”).
Skąd to się bierze?Bronisław Maria hr. Komorowski ukończył historię na Uniwersytecie Warszawskim. Tyle wiemy z oficjalnych życiorysów, prezentowanych na użytek kampanii wyborczej i tych wcześniejszych. A jakieś konkrety? Nie ma. Na szczęście ukazała się właśnie praca Tomasza Witucha i Bogdana Stolarczyka „Studenci Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego 1945-2000” (Warszawa 2010). W spisach absolwentów figuruje także Bronisław Maria hr. Komorowski (no, bez Marii i hr.). Mówiąc jego językiem: no ba! - i to jak figuruje. Są bowiem ciekawe szczegóły. Otóż w 1971 r,. został przyjęty do Studium Zaocznego na pierwszy rok studiów. Nie zaliczył tego roku i został skreślony z listy studentów w 1972 r. W roku następnym poszło mu już lepiej – dostał się na studia stacjonarne, które ukończył cztery lata później, na podstawie pracy: „Bunt” gen. Żeligowskiego jako koncepcja rozwiązania problemu wileńskiego i 5 XII 1977 r. uzyskał tytuł magistra. Jego promotorem był doc. dr Andrzej Garlicki.
Temat niezwykle ciekawy i myślę, że warto zajrzeć do pracy mgr. Bronisława Marii hr. Komorowskiego, cóż takiego nowatorskiego i świeżego (mam nadzieję, pozbawionego też naleciałości ideologicznych tamtej epoki?) napisał obecny kandydat na prezydenta w zaledwie 11 dni. Być może, potraktował temat nonszalancko i „po łebkach”, a to wyjaśniałoby jego obecny stosunek do rzeczowej wiedzy.
Mam dziwne przekonanie, że dotychczasowe pomyłki, lapsusy i oczywiste błędy marszałka, w.o. prezydenta i kandydata PO na prezydenta nie wynikają wcale z jego uroku osobistego i lekkiego stylu bycia. Być może mamy do czynienia z czymś zupełnie oczywistym: jest on po prostu… wykształciuchem, jakich pełno w formacji politycznej, której stał się prominentnym działaczem. Bo chyba nie jest tak zwyczajnie, po prostu, ze WSI?

Inne tematy w dziale Polityka