twardek twardek
73
BLOG

Na to trzeba sobie zasłużyć - Teofili (w podróży) dedykuję

twardek twardek Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Od paru tygodni mam bezsenne noce. Ta z 8-go na 9-go stycznia też. Po 1,5 - 2 godzinnych drzemkach, przerywanych odwiedzinami łazienki i następującą po tym mordęgą wałkowania się w pościeli, wreszcie, gdzieś koło 8-ej nad ranem, usnąłem. Usnąłem albo i nie usnąłem. W którymś momencie uświadomiłem sobie, że 'jestem' na parterze, w kuchni, i przez okno widzę którąś z kuzynek z generacji wnuków. Urodziwa, uśmiechnięta blondynka, może 16, może 18 lat. Obdarzyła mnie miłym uśmiechem zza okna. Nie mogłem sobie uświadomić 'która to'. Trochę Bogusia, trochę Beata. Pomachałem jej ręką, jakby z zapewnieniem, że oczywiście idę otworzyć frontowe drzwi. Poszedłem i otworzyłem. Stała tyłem do drzwi. Odwróciła się i zdębiałem. To była Hala. Żadna Bogusia, żadna Beata. 58-letnia kobieta z na srebrno ufarbowanymi włosami. Miała taki kaprys. Matko Chrystusowa. Hala, to moje pokolenie, choć, dokładnie mówiąc, była ode mnie starsza o 10 lat. Odeszła w 1978 r. a więc 32 lata temu. Była osobą pryncypialną, twarda 'matka Polka'. Gdy odwiedziłem Ją na 'umieralni', poinformowała mnie, że obok leży mój kumpel z sąsiedztwa, z którym od dawna nie miałem kontaktu. Ten twój kolega, to cholerny dureń. Przychodzi do mnie i pyta się - pani Halino, co mi jest? Tak, jakby nie wiedział, gdzie jest, dodała. Gdybyś tu był, byłoby mi łatwiej. Nie mogłem tam być. Rozumiała to.

Wracając do snu, o rany, jak się cieszę, że Cię widzę, powiedziałem. W reakcji odnotowałem wrażenie, że skwitowała to słabiutkim uśmiechem, jakby tu powiedzieć - mentalnym. Słuchaj, przecież się TAM zobaczymy, zapewniłem ochoczo. Cieszę się. I znowu ten niewidoczny uśmiech. Za moment popatrzyła mi jakoś głęboko w oczy i przesłała komunikat : 'ROK'. W porządku, odrzekłem - znowu będziemy razem. Zniknęła. 

--- 

Siedzieliśmy ze Zbigiem w Bristolu. Zaordynowałem kawę oraz likier na zamówienie: 'Jack Daniels z syropem z Aronii' (w zmiksowanej mieszance daje smak syropu klonowego). Oczywiście, proszę pana, potwierdził oszołomiony kelner. No i cholera po jakimś czasie podał, i było tak, jak należy! Gdzie kupili syrop z aronii? 

Wiesz, sen zapamiętałem z najdrobniejszymi szczegółami, oznajmił Zbig. Pierwsze miesiące były w porządku. Jaja zaczęły się teraz, w Boże Narodzenie. Przed nimi mówiłem sobie jakoś tak – ha, Boże Narodzenie jeszcze przed nam! A teraz mam już tylko kilkanaście dni!?. Jest mi cholernie żal. Bombardują mnie stare czasy. I teraz ta choinka, choćby. Śmieszna sprawa, choinka. Kiedyś to było coś wspaniałego, kryła nieprawdopodobnie dużo tajemnic. Można tam było znaleźć dla siebie skarpetki dziergane na drutach i torebkę cukierków. Cukierki matki robiły z cukru stopionego ze zmielonym w moździerzu żytem. Jezu, jakie to było dobre. I to cicho wypowiadane przekonanie kobiet, że 'Niemry' tego nie umieją... Teraz nie ma takich patentów i z przesytu ludzie nie mają się z czego cieszyć. Pal ich sześć, świat i tak jest piękny. Jestem od niego uzależniony. Wiesz, ciągnął Zbig zmieniając wątek, chodzę z Jacentym do lasu, jest zima i niby pusto, nie ma poszycia. Ale zachwycamy się przemyślnością drzew, które gołym pniem walą w górę. Byle do słońca. Chwilę milczał. Zrobiłem objazd starych miejsc, dodał po jakimś czasie. Byłem u rozsypanej po kraju familii ale i w Piotrkowie. Zajrzałem tam do szkoły, do której mnie karnie przeniesiono, a w której nauczyłem się matematyki, gry w kosza i gdzie przeżyłem pierwszą miłość. No, ale cóż, było, minęło. Jest mi tak strasznie żal. Tęsknota za czasem młodości i jeszcze czymś nieokreślonym rozrywa mi serce. Zamilkł. Sączyłem swój 'syrop klonowy' - niech wypruje to z siebie po całości, pomyślałem. 

Poza tym wszystkim Bóg mnie wysłuchał, ciągnął dalej. Ostatni zakręt a jestem nadal sprawny tyle, że nie wiem na co umrę. Mam w sobie trochę 'okazji' - myślę, że albo zawał, albo wylew. Wolałbym we śnie, podobno jednak na to trzeba sobie zasłużyć. 

--- 

9-go stycznia 2011 r. Robert odwiedził Zbiga. Byli kumplami jeszcze z WiN-owskich czasów. Pojechali na Starą Ochotę wysprzątać i przewietrzyć mieszkanie Marzenki, siostrzenicy Zbiga, która zapowiedziała wakacyjny przylot do Polski. Wynosząc kubełek ze śmieciami do pojemników na podwórku, stracił równowagę na szczycie schodów. Długi, szeroki, marmurowy trakt - jak to solidne przedwojenne schody. Z piętra jednym 'ciągiem', bez podestu. Skręcił kark.  Na taką śmierć też trzeba sobie zasłużyć.

Był człowiekiem dzielnym i dobrym. Z tych, co to bez 'oczyszczeń' Pan przyjmuje do swojej opieki. 

--- 

Jakiś czas temu napisałem na ‘Frondzi’, przecież także do Teofili (w podróży ), rzecz prosta, coś tam, z tytułem , w którym wyraziłem obawę, że mogę zostać ‘ukrzyżowany’. Nie skomentowała. 20-go stycznia poinformowała na FF, że idzie ‘na pustynię’. Męczy mnie kac, czy aby tą notką nie przyłożyłem się do Jej decyzji nurknięcia w strefę publicznego ‘niebytu’. Frondzia bez Teofili (w podróży) już nie jest taka sama. Cholera. Jest potrzebna. Powinna wrócić do pełnionej tam posługi. Dla zachęty posyłam Jej ten kwant metafizyki.

twardek
O mnie twardek

inżynier 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura