twardek twardek
127
BLOG

Ku przysporzeniu nowych obywateli naszej Rzeczypospolitej (3)

twardek twardek Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Cztery dni do miłości (fakty i fikcja) - dzień trzeci - 

Takie sobie opowiadanie, całkiem amatorskie, opublikowane kiedyś na Frondzie. Teraz, tu poświęcone zbożnemu dziełu poczęcia nowych istnień polskich, w relaksie :) czasu wirusa Byłem świadkiem narodzin opisywanej miłości (a więc nie jestem Kurdejem).

Lata 50/60 ubiegłego wieku. W tych ‘sprawach’ chyba zmieniło się dużo. Możecie, młodzi, przeczytać, jak wtedy, przynajmniej z tym dwojgiem, było.

Przyszła punktualnie, ja może 3-4 minuty wcześniej. Szła od strony usytuowanego w pobliżu jej domu - bocznego wejścia przy Podchorążych a ja wypatrywałem ją, nie wiedzieć dlaczego, od głównego wejścia przy Ujazdowskich, dzięki czemu dałem się zaskoczyć obrzuceniem z tyłu śnieżką, którą trafiła mnie w kark. Na szczęście miałem postawiony kołnierz więc nic nie przedarło się do gołej szyi. Obiecałem zemstę rezygnując z niej jednak wobec dwu buziaków na powitanie, podarowanych mi w ustalonym już stylu i bardzo starannego otrzepania ze śniegu. I tym razem pocałowała mnie rozchylonymi ustami. I pocałunki a następnie otrzepywanie wywołało moje nieoczekiwane wzburzenie. Miałem nadzieje, że się nie zorientuje, pomyślałem też, że coś mi przy niej po prostu odbija. Od czasu rozstania z Teresą, miałem kilka przelotnych miłostek, z dostatecznie jednak częstymi zbliżeniami by nie być uwrażliwionym jak niewinny sztubak… A jednak !

- Dobrze spałeś ? spytała

Nie bardzo, odrzekłem, ale zostało mi to wynagrodzone.

- Jak wynagrodzone ?

Gdy już zasnąłem, do samego rana miałem kolorowe sny, skłamałem.

- Opowiedz

Nie mogę, są krępujące a miałaś w nich udział.

- Na czym cię przyłapałam we śnie, spytała

Nie pamiętam snu, wiesz jak to z nimi jest – pamiętam tylko, że był kolorowy, krępujący i ty w nim byłaś, kłamałem jak z nut.

- Niepokoisz mnie, chyba się na wszelki wypadek pogniewam

Właśnie o to mi chodzi, odrzekłem. Zrób to a upadnę na twarz i będę błagał o przebaczenie, a gdy je dostanę – jako katoliczka nie możesz nie wybaczyć - poproszę o potwierdzenie buziakiem. Nagle wybuchła śmiechem. Spojrzałem zdziwiony 

- A więc upadnij, ‘wyśmiała’ z przerwami, bo właśnie pogniewałam się, na wszelki wypadek

Wytrenowanym ruchem upadłem z podparciem na brzuch, po czym dźwignąwszy się na łokcie rzekłem zrezygnowanym głosem: wybacz, bo cierpię, że skrzywdziłem cię we śnie - wstydzę się mówić jak -  ale też cierpię na ciele z powodu tego co mnie tu teraz spotkało. Mam chyba złamaną nogę, lewą w kolanie a prawą w kostce.  Ku mojemu zdumieniu była zaskoczona z desperackiego żartu i schyliwszy się szybko uchwyciła mnie za kołnierz, ciągnąc do góry. Nie pomagałem jej, aż dobiegło nas pytanie jakiegoś starszego mężczyzny, który zbieżną alejką prowadził za rękę swoją leciwą ślubną : stało się coś, może pani pomóc ?

Wszystko w porządku, odpowiedziałem ja, zaraz będę dobry. Podniosłem się, uśmiechając zwycięsko.

- Tego się nie spodziewałam, odwróć się, po czym stwierdziwszy, że nie jestem na plecach uwalany śniegiem otrzepała mnie wokół kołnierza i klap z dyrektywą: resztę sam

A dowód wybaczenia ? spytałem

- Najpierw otrzep się ze śniegu. Zrobiłem to, oznajmiając: już! Uchwyciła mnie za klapy kożucha:

Zamknij oczy, pochyl głowę i nie rób nic. Na sekundę poczułem na ustach jej rozchylone, trochę „rozgniecione” naciskiem, wilgotne wargi. Potem zaciągnęła mi klapy kożucha i odwróciła się tyłem, patrząc gdzieś tam. Zrobiłem krok, stając za nią. Chyba usłyszała, bo wysunęła do tyłu rękę z widoczną zachętą bym ją uchwycił. Tak staliśmy bez słowa może minutę, nie więcej. Odwróciła na chwilę głowę spoglądając mi w oczy.

- Masz jasnoszare oczy, zauważyła. A ty niebiesko-szare, odpowiedziałem. Zrobiła pół kroku do tyłu opierając mi głowę na piersiach. Podała lekki ruch kołysania.

- Teraz tańczymy, rzekła. Wiem, odparłem. Co tańczymy ?

- Do rytmu pasowało by coś z repertuaru Fogga ? Zresztą chyba bez znaczenia, ważne jest to, że świetnie tańczysz, tzn. świetnie mnie prowadzisz, zakpiła.

Traciłem kontrolę. Anno ...

- Kurdej ?

Cokolwiek powiesz, jakikolwiek uczynisz ruch, jakimkolwiek obrzucisz mnie spojrzeniem - wywołujesz moje małe cierpienie i zaraz później radość. I później znów jedno i drugie na zmianę. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Chyba dotąd nie wiedziałem kim jestem. Nie rozumiem siebie, w świetle dotychczasowego doświadczenia. Nie wiedziałem też, że może istnieć taka kobieta, jak ty. Przez dwie noce byłem ofiarą własnej wyobraźni. To jest nie do wytrzymania. Chciałbym się od tego uwolnić, ale nie mam sposobu. Jakby mało było tego, że wyglądasz, jak wyglądasz, to jesteś kobietą inteligentną. Wiesz, są kobiety może nawet piękniejsze od ciebie, ale jak się człowiek przyjrzy i przyjdzie co do czego, to okazuje się, że pod maską urody - powietrze. A poza tym, przepraszam, za takie oceny - są płytkie. U ciebie, pod twoją maską, właściwie to nie jest maska - jesteś TY, obie litery duże. Wiem to. Podpowiada mi to też twój uśmiech, który towarzysząc spuszczonym oczom, doprowadza mnie do uczucia niesłychanej tkliwości. Na miłość boską, minęło niewiele ponad pięćdziesiąt godzin a ja już nie mogę się z sobą uporać.

- Kurdej, przestań – bo przyrastam do tej zmarzniętej ziemi. Odwróciła głowę, miała zwilżone oczy. Przedwczoraj poszłam do Katedry ze skargą, a trochę i z pretensją do Boga, żeby wreszcie pomógł mi z podjęciem decyzji co mam dalej robić. Jestem mężatką, a od półtora roku jakby nie-mężatką. Mój chłopak, kochanek, ‘cywilnie’ nadal mąż, cudo dnia powszedniego, z Nowego Jorku - gdzie udało mu się wyjechać na zaproszenie jakiejś krewnej, zakonnicy - by zarobić na nasz kościelny ślub i wesele, właśnie dał drapaka do Texasu, gdzie z atrakcyjną podobno dziewczyną dzierżawi stację benzynową. Nie odpowiada na listy. Ostatni raz napisał chyba w maju, ale tylko po to, by zadać pytanie od kogo dostałam nowy adres. Oczywiście, w tekst wmontował idiotyczne zapewnienia, że jest tam, ‘dla wykorzystania dla nas świetnej okazji’. Zadałam w kościele raz jeszcze pytanie i czekałam na odpowiedź od Niego. Zjawiłeś się ty. Początkowo cię nie skojarzyłam, ale w Kamiennych Schodkach, w trakcie pocałunku, którego domagałeś się po życzeniach, coś we mnie drgnęło. Zapytałam w myślach – Panie, czy on jest odpowiedzią? Znowu nie odpowiedział. Zostałam pozostawiona na domysł, a może nie, może chodzić o ten kwant wolnej woli, który nam użyczył - bym zdecydowała sama ? Mam do Niego o to pretensje, bo przecież nie mam Jego rozumu i wiedzy. Jak cię mam osądzić, Kurdej ? Jesteś Jego odpowiedzią ?

Nie wiem. Nie chcę mędrkować, ale ON chyba nie ma dla nas czasu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że „proces tworzenia trwa. ON konstruuje mechanizmy tworzenia i ewolucji powoływanego do życia dzieła. Takie (mechanizmy), że mają w profilu np. 'skręcanie' dna dla nowo powoływanego gatunku. Struktura skrętu ponoć przesądza nasz los...”

Wiesz co - teraz dajmy temu spokój, przerwałem. Wracając do twojego pytania – oczywiście nie wiem, czy jestem Jego odpowiedzią. Wiem natomiast – krępuje mnie to ekspresowe tempo, które przyjmuję – że cię kocham. Ale inny też może cię kochać. Jeżeli masz kogoś, to nie wiem którego z nas ci podpowiada? - jeśli to robi.

Jeżeli podpowiada, to jesteś ty, bo innego nie ma. Oczywiście byli i są chętni, ale, jak zapewne wiesz, bez odrobinki ducha w uczuciach, to wszystko jawi się śmieszne. Dochodzi do głosu wyłącznie czynnik fizyczny, który powoduje, że oto w nagim zalotniku widzisz wyłącznie właściciela krzywych nóżek i wzdętego brzucha. Przy młodym wieku jest to okropne. Przy starym nie chcę nawet myśleć. Kurdej, podobasz mi się jako mężczyzna, jako człowiek jesteś mi nieznany. Przed chwilą odkryłeś swoje uczucia, którymi mnie zaskakujesz. To mnie zniewala. Boje się jednak, że możesz mnie skrzywdzić. W mojej sytuacji, gdy sama z sobą i otoczeniem mam to, co mam, oznaczałoby to przegranie życia.

Jeżeli czujesz się zniewolona, to nie o to mi chodziło. Skoro tak jest, to nie wiem jak się zachować. Wiem, że cię nie skrzywdzę. Czy to, co powiedziałaś o nas ma sens przyzwolenia?

- Tak, jedźmy do mnie. Raczej idźmy. Łazienkami, później Botaniczny i Ujazdowski. Może z wysiłkiem nam przejdzie, albo dostaniemy jeszcze jakąś wskazówkę, np. u Aleksandra. Może wejrzy na nasze pragnienia i coś podpowie? Jeżeli nie, a pewnie nie, to jakby nigdy nic wsiądziemy w tramwaj i pojedziemy do mnie. Niech nas później karzą.

Dobrze, wychrypiałem. I tak się stało. U Św. Aleksandra nie dostaliśmy znaku. Nie wiem jak Anna, ja wiedziałem, że tak będzie. W tramwaju trzymałem ją więc buntowniczo w ramionach. Na szczęście nie byłem w nim jedyny, który „chronił” przed światem swoją dziewczynę. Ci inni byli chyba młodsi i chronili może nie tyle przed światem, co przed cholernym mrozem w tym cholernie zimnym tramwaju. Kasując nas, konduktor strzelił do mnie oko. Przy zgrzycie kół zjechaliśmy Książęcą w dół. Przy Rozbrat wsiadło trzech chłopaków z jakiejś, pewnie czerniakowskiej ferajny. Jeden z akordeonem. Grał znakomicie. Podszedłem z 10-cio złotówką spoglądając pytaniem, czy przyjmą forsę - bez przyzwolenia można było dostać, jak mówili – ‘po ryju’, kiwnął głową na tak. Pieniądze wziął jego kumpel do szybko zdjętej czapki, z którą zaraz zakręcił się w kierunku innych pasażerów.

Anna mieszkała na pierwszym piętrze. Cieć też dostał 10 złotych, ale mimo to łypnął na mnie niechętnie. Kolejno skorzystaliśmy z łazienki. Przedtem zachęciłem, aby poszła pierwsza - wiem, zauważyłem, że po tak długim spacerze kobiety mogą nagle zsiusiać się w majtki.

- Niedoczekanie, mruknęła

Wychodząc kazała mi zgasić światło, po czym poszła w stronę okna. Z kolei ja przy wyjściu byłem już potwornie podniecony. W zarysie widziałem ją na tle słabo podświetlonego z ulicy okna, przesłoniętego dość ‘lekką’ zasłoną. Podszedłem bliżej. Odwróciła się. Dostrzegłem, że miała na sobie rozpiętą bluzkę, już bez biustonosza. Poza tym była naga. Podnosząc głowę zasłoniła piersi połami bluzki. Przylgnąłem do niej. Boże, ty pachniesz pomarańczą, powiedziałem zdziwiony wchłanianym zapachem.

- Wiem, to sprawa tanich perfum. On zauważał to samo

Zmroziło mnie. Zamilkliśmy. W ciągu paru sekund zorientowała się z dotyku, co się stało.

- Bardzo cię przepraszam, nigdy więcej o nim nie wspomnę, ale niefortunnie przyszło mi to w tej chwili do głowy. A może to, że teraz, tu, stało się tak - jest lepiej, że tak się stało? Powiedziałam to spontanicznie i pewnie podświadomie i jeśli tak, to w „podświadomym” zapewne celu – żeby nie tu.

‘Nie tu’ ?

- Tu, w tym mieszkaniu zdarzyło się wiele i często uderzają we mnie wspomnienia. Zanim wyszedłeś z łazienki, tak się stało, że uderzyły, i dobre i złe. Czuję się w tej chwili zdemolowana i nie chcę, a raczej nie mogę ci się oddać. Kurdej, nie mogę ci się oddać. Tzn. możemy się kochać ale nie będę umiała wykrzesać mojego oddania. Chcesz tego? Wiesz, jest różnica pomiędzy zwykłym kochaniem się z mężczyzną a kochaniem, w którym kobieta się oddaje i sama bierze. Rozumiesz to ?

No cóż - nie wiedziałem w jakiej wersji będzie lepiej odpowiedzieć

- Zaufaj mi, że tak jest, jutro ci powiem

Anno, kocham cię.

- Ja ciebie też. Chyba nawet wcześniej. Jestem straszliwie „głodna”, och - w szerszym sensie - zastrzegła, a tak długo nie mogłam cię wyprosić w modlitwach.

Mnie?

- Tak, dzisiaj wiem, że ciebie

Zamąciło mi się trochę w głowie. I z satysfakcji i z podniecenia. Umówiliśmy się na jutrzejszy dzień, dokładnie tak, jak dzisiaj . Po wyjściu uświadomiłem sobie, że mieszkając na Górnym Mokotowie mam do przejścia spacerem niewiele ponad dwa kilometry. Marsz dobrze mi zrobi. Szybciej zasnę do kolorowych snów, zamarzyłem. A zresztą , o tej porze z dzienną komunikacją było już po ‘ptokach’ a o nocną zapomniałem spytać.

twardek
O mnie twardek

inżynier 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura