Skończyło się niuansowanie, a zaczęło walenie cepem. Konferencja za konferencją, agresja wobec wdowy po generale Błasiku, prostackie uwagi pod adresem polskich pilotów – tak wygląda w tej chwili polityka informacyjna Kremla w sprawie katastrofy z 10 kwietnia. Na podstawowe pytania w ogóle się nie odpowiada, albo uniemożliwia ich zadanie. Informacje ewidentnie nieprawdziwe powtarzane są do skutku. Polacy odpowiedzieć nie potrafią, albo nie chcą.
Rosjanie nie mieli takich problemów jak swego czasu premier polskiego rządu i na konferencję przedstawicieli Naczelnej Prokuratury Wojskowej odpowiedzieli już po godzinie. Pośpiech okazał się jednak zbyteczny. Zagrywek poniżej pasa stosowanych przez Rosjan nasi prokuratorzy nie chcieli komentować, a i sami niewiele mieli do powiedzenia, bo krępowała ich tajemnica śledztwa.
Samolot dla idiotów
Czwartkowa konferencja przedstawicieli rosyjskich instytucji związanych z lotnictwem była prawdziwym kuriozum. Można się było spodziewać, że nie wspomną oni o błędnych kartach podejścia, nie wyjaśnią, skąd wzięły się w ich stenogramach nagrań z kokpitu słowa "wkurzy się, jeśli..." i czemu brakuje tam komendy "odchodzimy". Zaskakująca była jednak arogancja, z jaką się wypowiadali. Ich zdaniem tupolew był wyposażony "jak dla idiotów", ale polska załoga i tak nie potrafiła nim latać. Oskarżali ich o całkowity brak przygotowania, choć mjr Protasiuk spędził w powietrzu jako pilot 3,5 tys. godzin, z czego prawie 3 tys. na tupolewach.
Nie wszyscy mają opory
Konferencja polskich prokuratorów nie miała być odpowiedzią na wystąpienie Rosjan. Tak twierdzą sami prokuratorzy, i tłumaczenie to brzmi wiarygodnie – po powrocie z Moskwy powinni opowiedzieć o przebiegu wizyty. Niestety z konferencji dowiedzieliśmy się tylko tego, że na razie nie ma oficjalnych informacji. Można (choć nie trzeba) zrozumieć to, że prokuratorzy nie podają nazwisk przesłuchiwanych osób, ale byłoby dobrze, gdybyśmy dowiedzieli się na przykład tego, czy wśród przesłuchanych znalazł się ktoś z moskiewskiej "Logiki". Tymczasem Rosjanie podobnych oporów nie mają. Puścili przecież w świat tezę o winie generała Błasika, łamiąc postanowienia aneksu 13 konwencji chicagowskiej. Mało tego, nawet kiedy wyjaśniło się, że generała nie było w kokpicie w chwili katastrofy, powtarzają swoje. Prokremlowskie "Izwiestia" piszą, że "Błasik mógł siedzieć w fotelu II pilota, a w każdym razie miał taki zwyczaj", choć jest już ustalone, że dowódca sił powietrznych w chwili katastrofy znajdował się na swoim miejscu, przypięty pasami.
Granice ciekawości
Rosjanie potrafią sobie poradzić z niespodziewanymi pytaniami. Podczas czwartkowej telekonferencji Leonid Swiridow, szef Biura Rosyjskiej Agencji Informacyjnej RIA Nowosti, odpowiedzialny w Warszawie za kontakt z Moskwą i przekazywanie pytań, nie zauważał zgłaszających się dziennikarzy, albo nagle zaczynał mieć kłopoty z tłumaczeniem. Dzień później, kiedy zapytano o rozmowy kontrolerów z Siewiernego z dowództwem w Moskwie, szef rosyjskiej grupy śledczej Michaił Guriewicz najpierw zaczął pouczać dziennikarza, a potem odpowiedział ogólnikiem.
Co ciekawe, żaden z polskich dziennikarzy nie zapytał, czemu pocięto wrak tupolewa. Czyżby moskiewscy korespondenci rodzimych mediów nie chcieli mieć podobnych problemów, jak ci z "Naszego dziennika", których rosyjskie służby najpierw zatrzymały, a następnie po kilkugodzinnym przeszukaniu zarekwirowały służbowy sprzęt? Pytanie o niszczenie szczątków samolotu w końcu padło, zadała je dziennikarka rosyjskiej agencji. Guriewicz wyjaśnił, że chodziło o to, by dostać się do fragmentów ciał. Ile to tłumaczenie ma wspólnego z rzeczywistością, wie każdy, kto widział film, na którym Rosjanie wybijają szyby i tną kable. Równie absurdalnie brzmią opowieści Guriewicza o tym, że wrak musi pozostac w Rosji, dopóki prowadzone są na nim ekspertyzy. Jakie to ekspertyzy, skoro tyle miesięcy nie słyszano nie tylko o wynikach, ale nawet o tym, że w ogóle są prowadzone? Guriewicz zapewnił także, że Rosja proponowała polskiej stronie lidera (czyli nawigatora, który znałby specyfikę lotniska w Smoleńsku), ale Polacy nie skorzystali z tej oferty. Nie przedstawił dokumentów, które by to potwierdzały. Może dlatego, że Polacy dokumenty na temat lidera mają – nasze władze prosiły o niego, ale Rosja na prośbę nie odpowiedziała.
Jak w masło
Polska strona nie tylko nie odpowiada na agresywną propagandę rosyjskich funkcjonariuszy, ale wręcz jej pomaga. Dość powiedzieć, że telemost łączący Warszawę z Moskwą podczas czwartkowej konferencji obsługiwała Polska Agencja Prasowa, która w całości należy do skarbu państwa. Nie trzeba już przypominać, ile czasu czekał premier Tusk, zanim odpowiedział na raport MAK. Nasi prokuratorzy potraktowali jak dobry dowcip pytanie, dlaczego z Moskwy wracali pociągiem. Warto zauważyć, że gdyby przylecieli samolotem, zaoszczędziliby kilkadziesiąt godzin i zdążyli odpowiedzieć na czwartkową konferencję Rosjan od razu. Gdyby oczywiście mieli coś do powiedzenia.
Jakub Jałowiczor
Inne tematy w dziale Polityka