Media przesadzają, że cała północna Afryka i Bliski Wschód są w ogniu. Poważnie kotłuje się naprawdę tylko w kilku krajach. W innych jest albo grobowa cisza albo sporadyczne wyskoki. Ponadto szeroko stosowane porównania do sytuacji w bloku sowieckim w 1989 r. to strzał kulą w płot. Przecież tam nie ma okupacji przez jednego hegemona, jakim była w Europie Środkowej i Wschodniej Moskwa. Trafniejsze są – według Anne Applebaum – analogie z 1848 r. Wtedy początkowo liberalna rewolucja nacjonalistyczna wydawała się zwycięska w całej Europie, rozlała się szeroko po całym kontynencie, ustanawiając republiki. Ale w ciągu roku, dwóch wszędzie przywrócono monarchie, liberalizm i nacjonalizm zmuszono do odwrotu. Co będzie w związku z tym w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie?
Przyjrzyjmy się sytuacji, która stale zmienia się i rozwija. Trzęsie się do różnego stopnia w Maroku, Jordanii, Iraku, Iranie, Bahrajnie, Jemenie oraz szczególnie w Libii. Na razie w Sudanie, Syrii, Libanie, Arabii Saudyjskiej i Kuwejcie jest raczej spokojnie. W Egipcie fala protestów opadła, w Tunezji ponownie zaczyna się wznosić. Nasilają się demonstracje w Algierii. Aby spróbować uchwycić mechanizmy zmian, przyjrzyjmy się kilku krajom.
W Egipcie wygląda na to, że zamieszki spowodowały zaledwie przetasowanie pałacowe. Prezydent Mubarak władzę przelał na swego szefa tajnej policji. Czyli tak, jakby Jaruzelski namaścił Kiszczaka. Opozycja wygląda na spacyfikowaną, demonstranci rozeszli się do domu, chociaż na obrzeżach gdzieniegdzie Beduini atakują chrześcijan. Narodowi socjaliści wojskowi u władzy obiecują reformy, wybory i kiełbasę. Byle byłby spokój.
W Jordanii demonstracje są na razie dość mizerne. W tle zmagają się trzy główne grupy: Palestyńczycy, którzy stanowią większość, a czują się dyskryminowani (a w przeszłości doświadczyli nawet ostrych rzezi); wojskowi ze wschodu, czyli Beduini, którzy od zarania państwa stanowili podstawę władzy królewskiej, oraz dwór królewski, w pewnym sensie nowoczesny, kosmopolityczny, a jednocześnie oskarżany o korupcję ze względu na reformy prywatyzacyjne. Niezadowolenie szczególnie tradycjonalistów ogniskuje się na królowej Ranii, która jest pochodzenia palestyńskiego, a w swoim społeczeństwie uchodzi za wyemancypowaną i promującą kobiety w służbie państwowej, ponoć nawet w wywiadzie. Najostrzej, wręcz bezprecedensowo, wypowiada się na ten temat organizacja emerytowanych oficerów, o tendencjach narodowosocjalistycznych i monarchistycznych. Bez Beduinów monarchia najpewniej upadnie. Ale ich dominacja oznacza co najmniej spowolnienie modernizacji i naśladowania Zachodu. Alternatywą jest zwycięstwo jordańskich Palestyńczyków, ale na to nie pozwoli przecież Izrael.
Podobnie stabilizującą rolę jak Izrael, choć na dużo większą skalę w regionie, odgrywa Arabia Saudyjska. Tamtejszy monarcha obiecał Egiptowi i innym krajom znaczną pomoc gospodarczą. To właśnie jest główne źródło kiełbasy. W dwóch wypadkach jednak można się spodziewać, że Saudyjczycy mogą interweniować militarnie. Po pierwsze w Jemenie – choć tam pewnie nie bezpośrednio – w którym mają miejsce poważne zamieszki (co zresztą jest kontynuacją walk i antyrządowych wystąpień, które trwają już od dłuższego czasu w ramach walki północnych i południowych klanów o władzę). Po drugie Saudyjczycy prawie na pewno wyślą swoje wojsko do Bahrajnu, o ile dojdzie tam do poważnego zagrożenia dla domu panującego, który wydał przecież rozkaz strzelania do demonstrantów. W kraju tym chodzi głównie o dyskryminowanie większości szyickiej przez rządzących sunitów.
Bahrajn jest ważny nie tylko jako sąsiad dla Saudyjczyków, ale również dla USA jako baza marynarki amerykańskiej. W sprawy Bahrajnu (i do mniejszego stopnia Jemenu) miesza się też szyicki Iran, który na razie dość łatwo zdławił zamieszki u siebie. W Teheranie i innych miejscach zapanował spokój. Tymczasem w Iraku do małych demonstracji doszło w Bagdadzie, ale protesty w Kurdystanie wyglądają na dość poważne. Naturalnie Kurdom chodzi o niepodległość, ale na to nikt poza nimi się nie zgadza.
W Maroku król na razie całkowicie panuje nad sytuacją. Zakazał nawet policji, oprócz wyjątkowych wypadków, interweniować, a więc demonstracje przebiegają pokojowo. Tylko w jednym miejscu zginęło pięć osób w podpalonym przez tłum banku. Monarsze pomaga to, że opozycyjni islamiści i narodowi socjaliści nie mogą dojść do porozumienia. Nie zanosi się raczej na poważne zmiany. Ale ludzie mogą się spokojnie wyszumieć.
Najbardziej poważna sytuacja jest w Libii. Tam zamieszki są najbardziej krwawe. Oddolna rewolucja miesza się z wystąpieniem klanów i buntem części wojska oraz policji. W pewnym momencie wyglądało na to, że Kadafi przegrał, posłuszeństwo wypowiedziała mu część rządu. Rebelianci opanowali nawet telewizję. Minister spraw wewnętrznych publicznie wystąpił na wizji, poparł demonstrantów i odciął się od Kadafiego.
Reakcją dyktatora było natychmiastowe sprowadzenie Libii do XIX wieku. Odciął prąd, zamknął telewizję, ograniczył dostęp do internetu, Twittera oraz telefonów komórkowych. Ponadto, tak jak władcy Bahrajnu, sprowadził najemników. To oni są odpowiedzialni za większość najkrwawszych ataków na demonstrantów, może oprócz szarży helikopterów ze sprzężonymi karabinami maszynowymi, co wykonali lojaliści Kadafiego. Kim są najemnicy? Dokładnie nie wiadomo. Wydaje się, że to Tuaregowie i członkowie zbuntowanych klanów z Darfuru. Można podejrzewać, że część z nich wywodzi się z Czadu, gdzie Kadafi dopomógł im w zdobyciu władzy w połowie lat osiemdziesiątych.
Kadafi od samego początku najbrutalniej ze wszystkich dyktatorów wyraża swoją wolę przetrwania. Oglądałem jego przemówienie telewizyjne, w którym obiecywał – dosłownie – wymordować ogniem i mieczem wszystkich swoich oponentów i ich rodziny. Gadał tak przez 90 minut. Trudno być wróżką, ale wydaje się, że Kadafi nie usunie się, jak Mubarak, nie ucieknie, jak prezydent Jemenu Ben Ali, ani nie postąpi tak, jak jemeński szef rządu Ali Abdullah Saleh, który obiecał, że już więcej nie będzie kandydować w wyborach po ponad 30 latach dyktatury. Kadafi jest jak Saddam Husajn. Ze stołka zdejmie go albo naturalna śmierć, albo go z niego strąci kat.
Po masowych wystąpieniach w Tunezji zrobiło się niezłe zamieszanie w regionie, czego właściwie nikt nie przewidział. Prezydent Obama nawet ostro skrytykował amerykańskie służby specjalne, że go nie ostrzegły. To prawda, że trudno być wróżką, ale warto być przygotowanym na wszelkie ewentualności. USA jak zwykle nie jest.
Inne tematy w dziale Polityka