Zbliżają się nasze trzydzieste urodziny. "Tygodnik Solidarność" założony w 1981 roku, był pierwszym po II wojnie światowej niekomunistycznym pismem ukazującym się oficjalnie w Europie Środkowo-Wschodniej. Od początku wydawany jest przez Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność".
Z okazji naszych 30 urodzin (a jak wiadomo życie zaczyna się po trzydziestce) kilka życzeń i wspomnień:
Piotr Duda, przewodniczący NSZZ Solidarność:
Tygodnik Solidarność to czasopismo, którego zasługi dla naszego związku i jego członków są nie do przecenienia. Kiedyś był to jedyny tytuł, gdzie można było toczyć swobodną dyskusję o Polsce, prawach obywatelskich, demokracji i gospodarce. Oczywiście ta wyjątkowa rola już się skończyła, prasa jest teraz wolna i pluralistyczna. Ta zmiana, oczywiście dobra dla Czytelników, dla Tygodnika Solidarność i jej redakcji oznaczała konieczność przedefiniowania roli i charakteru gazety. I z pełnym przekonaniem stwierdzam, że to przedefiniowanie się udało. Tygodnik Solidarność jest teraz znakomitym i kompletnym źródłem informacji o związkowych wydarzeniach, wyzwaniach przed jakimi staje „Solidarność', miejscem publikacji ciekawym rozmów z ludźmi „Solidarności”. W ciągu 30 lat przez Tygodnik przewinęło się wielu wspaniałych ludzi, redakcja była szkołą twórczego i niezależnego myślenia. To również wielki wkład gazety w niezależne dziennikarstwo w Polsce. Dlatego chociaż przed Tygodnikiem teraz nieco trudniejsze czasy związane z wielką konkurencją na rynku wydawniczym, to trzeba zrobić wszystko, by kolejni szefowie Komisji Krajowej i redaktorzy naczelni mogli obchodzić 60-lecie Tygodnika Solidarność. I tego sobie i wszystkim Czytelnikom życzę.

Janusz Śniadek , przewodniczący NSZZ Solidarność, w latach 2002-2009:
Dzieje „Tygodnika Solidarność” są na dobre złączone z naszym związkiem. Gdyby nie powstała Solidarność, nie byłoby tygodnika, ale i on sam stał się ważną częścią naszej historii. W okresie tzw. karnawału „TS” stanowił niesłychany fenomen. Nakład, zasięg, nawet te białe plamy krzyczące do czytelnika: uwaga, cenzura! Podczas pamiętnych 16 miesięcy Solidarność zastępowała przecież te wszystkie instytucje czy organizacje, które w PRL były krępowane, zakazane lub wręcz tropione przez komunistyczny reżim. Nic dziwnego, że i związkowe pismo urosło do rangi jedynej w kraju wolnej trybuny. Dlatego też porównywanie „TS”, z roku 1981, z jego kontynuacją w okresie późniejszym nie wydaje się uprawnione. Ten heroiczny rozdział w dziejach tygodnika skończył się 13 grudnia. Pamiętam, że ostatni wydany numer kupiłem już po ogłoszeniu stanu wojennego, ale przygnębiony tym, co się stało, nawet do niego nie zajrzałem…
Po roku 1989, gdy można już było działać, wydawać i publikować na własną rękę, gdy powoli, stopniowo, ale jednak zaczynaliśmy się jako zbiorowość pluralizować, tygodnik związkowy utracił swą dawną popularność. Solidarnościowa wizja rzeczywistości i obecny na łamach pierwiastek patriotyczny sprawiły, że tygodnik zaczął być niewygodny, a dla niektórych ideologów wręcz groźny. W środowiskach lewicy laickiej, Unii Demokratycznej, „Gazety Wyborczej” uznano, że politycznie niepoprawne pismo może zagrozić pokojowi społecznemu. Zaczęła się bezpardonowa walka z tym, co nazwano demonem patriotyzmu. A przecież nasze pismo było jedynie nośnikiem treści, które od początku są i na zawsze pozostaną ideowym spoiwem związku. Po roku 1989 rola tygodnika stała się trudniejsza. Także dlatego, że pojawiła się konkurencja w postaci związkowych magazynów branżowych czy regionalnych, które szczegółowo opisują rzeczywistość lokalną i przedstawiają środowiskowe punkty widzenia. Ale te cząstkowe opisy trzeba zsyntetyzować, pokazać z perspektywy dobra wspólnego, z perspektywy wartości. I to jest właśnie zadanie dla „Tygodnika Solidarność”, którego rolę dziś, gdy deficyt tych wartości narasta, po prostu trudno przecenić. Dlatego też ludziom „TS”, zdającym wciąż na nowo ten trudny egzamin z wierności solidarnościowym ideałom, należą się wielkie podziękowania.
Marian Krzaklewski, przewodniczący NSZZ Solidarność, w latach 1991–2002:
Historia trzydziestu lat „Tygodnika Solidarność” jest w dużym stopniu analogiczna do historii NSZZ Solidarność, oczywiście przy zachowaniu realnych proporcji.
Gdy NSZZ Solidarność, w latach 1981–89, łączył w sobie – jako jedyna demokratyczna, niezależna i pluralistyczna struktura w Polsce – cele wolnego związku zawodowego, ruchu społecznego i siły politycznej zarazem, wtedy „TS” był praktycznie jedynym na masową skalę, niezależnym medium prasowym. Później – podobnie jak związek – coraz bardziej koncentrował się na sprawach typowo związkowych i pracowniczych, zawsze jednak zachowując funkcję pisma reprezentującego szeroko pojęty ruch solidarnościowy, wiernego polskiej racji stanu.
Tę drogę Tygodnika dobrze ilustruje zestawienie osób kolejno nim kierujących. Na początku, byli to, bynajmniej nie związkowcy czy zawodowi dziennikarze, ale politycy – Tadeusz Mazowiecki (1981) i Jarosław Kaczyński (od roku 1989). Po III Krajowym Zjeździe, w lutym 1991, kiedy to Związek praktycznie zadecydował o niezależności od wszystkich bez wyjątku powstających w tamtym okresie partii postsolidarnościowych, stanąłem przed trudną decyzją mianowania nowego redaktora naczelnego. I podjąłem decyzję o mianowaniu profesjonalnego dziennikarza, a nie polityka czy, nie daj Boże, dziennikarza zaangażowanego w konkretną opcję polityczną
(a takie zakusy były!). Tą osobą był Andrzej Gelberg, a później Jerzy Kłosiński. Skłamałbym, gdybym powiedział, że Tygodnikowi zawsze idealnie udawało się zachować ten wymagany dystans do partii politycznych, tak samo zresztą jak jego „ojcu”, czyli naszemu Związkowi. Jednakże, na szczęście, tak jak w przypadku Związku, Tygodnik nigdy nie przekroczył tej delikatnej linii, chociaż to było trudne, szczególnie wtedy, gdy wszystkie postsolidarnościowe partie skłóciły się, rozproszyły i nie były w stanie „dokończyć rewolucji Solidarności”. Z tych i wyłącznie z tych powodów – z racji odczuwanej odpowiedzialności za Polskę oraz dla dokończenia solidarnościowej rewolucji – Związek i Tygodnik angażowały się na granicy tej delikatnej linii, ponieważ nie było absolutnie nikogo innego, kto mógłby to zrobić.
Życzę Tygodnikowi, by – tak jak Związek, co przypieczętował ostatni Zjazd – trzymał właściwy i bezpieczny dystans do partii politycznych oraz ich przywódców walczących, bez względu na opcję, głównie o władzę, a nie o cele pracownicze. W szczególności życzę, aby – pozostając pismem związkowo-pracowniczym – „TS” był zawsze jednocześnie tygodnikiem solidarnościowego ruchu społecznego, pismem kształtującym, w duchu prawdy, świadomość polskiej racji stanu.
Jan Dworak, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji:
W losach „Tygodnika Solidarność”, niczym w soczewce, można dostrzec miniaturę losów Polski w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Tygodnik towarzyszył wielkim przemianom społecznym w naszym kraju i bez wątpienia odegrał w tym procesie istotną rolę. Okres jego największego oddziaływania, gdy kupowany spod lady, sprzedawany w ogromnym nakładzie i zaczytywany przez kolejnych czytelników przekazujących sobie egzemplarze z rąk do rąk, osiągnął pozycję wręcz mityczną – wiąże się z czasem wielkiej Solidarności roku 1981. W regionach i zakładach pracy wydawano wówczas wiele biuletynów i gazetek powielaczowych, ale w skali kraju „TS” był jedyny i praktycznie nie miał konkurencji. Drugi okres świetności tygodnika zbiega się z początkiem marszu ku wolności w roku 1989. Później, podobnie jak całe polskie społeczeństwo w obliczu nowych wyzwań, tygodnik poszukiwał busoli, która pozwoliłaby odnaleźć to, co w życiu politycznym i społecznym narodu jest naprawdę ważne. W tamtych poszukiwaniach nieraz pewnie przeważały emocje i ambicje polityczne, które z perspektywy współczesności mogą się wydać dość mało istotne. Dziś, podobnie jak ludzie pracy, którzy szukają swoich szans w mocno zmienionej sytuacji, podobnie jak ruch związkowy, który w dynamicznej gospodarce kapitalizmu wypracowuje sobie metody skutecznego działania, tak i „Tygodnik Solidarność”, z konieczności inny przecież od tamtego historycznego, musi odnaleźć swoją własną drogę do serc czytelników.
Joanna Kluzik- Rostkowska:
Trafiłam do redakcji w 1989 roku. Byłam wtedy początkującą dziennikarką, aczkolwiek doświadczenie już miałam, ponieważ pracowałam wcześniej dla pism podziemnych. Odrodzony Tygodnik Solidarność był wtedy bardzo spektakularnym tytułem. Właścicielem pisma była Krajowa Komisja Solidarności, a Solidarność wygrała wybory w 1989 r., więc oczywiście wszystko, co było pisane w tygodniku, było odczytywane jako głos opozycji, która właśnie wygrała wybory, dlatego też było to bardzo ważne.
Tadeusz Mazowiecki okazywał wielki szacunek, wyniesiony jeszcze z podziemia, dla autorów, także młodych, początkujących. Pamiętam jak mnie zawołał i powiedział: „Pani Joasiu, przeczytałem pani tekst i przepraszam, ale wykreśliłem jedno zdanie, bo ono tam nie pasowało, było za ostre”. Dzisiaj, naczelny bierze, tnie, wyrzuca, i już.
Kiedy Mazowiecki został premierem zabrał ze sobą wiele osób z redakcji. Potem przyszedł Jarosław Kaczyński i staliśmy się pismem prowałęsowskim, byliśmy zwolennikami przyśpieszenia. Zmieniliśmy formę. Pismo stało się wtedy nowocześniejsze. Teksty zaczęły się robić krótsze, Tygodnik stał się sztandarowym pismem prezydenta Lecha Wałęsy, jako przeciwstawienie „Gazety Wyborczej”, która była wtedy głównym pismem obozu premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Do redakcji przychodziło się dowiedzieć, co się dzieje, bo teksty pisało się w domu- na maszynie. Miałam poczucie, że trzeba sobie zasłużyć na wielką karę, żeby być kierownikiem działu, bo kierownik zamiast jeździć po Polsce i pisać, musiał być na miejscu. Wydawało mi się wtedy to czymś absurdalnym.
Mieczysław Gil:
To już trzydzieści lat. Bez wątpienia powstanie „Tygodnika Solidarność” było jednym z najważniejszych dokonań w okresie szesnastu miesięcy ruchu Solidarność. Piszę "ruchu", bo w tamtym czasie Solidarność nie była klasycznym związkiem zawodowym. W warunkach komunistycznego państwa być tylko związkiem zawodowym po prostu nie mogła. Wokół Solidarności skupiło się wiele środowisk opozycyjnych wobec ówczesnej władzy. Podziały i zgoła odmienne poglądy polityczne we własnym otoczeniu zeszły na boczny tor. Pierwszy numer gazety powstał w okolicznościach konfrontacji wokół "incydentu bydgoskiego". Fakt powołania do życia pierwszej niezależnej, ale legalnej gazety w PRL był wydarzeniem bez precedensu. I wielkim osiągnięciem strajkujących w sierpniu 1980 r stoczniowców, w postulatach których znalazł się zapis dotyczący wolnej prasy.
Trzeba pamiętać, że odbywało się to ciągle w warunkach PRL-owskiej cenzury, której podlegał również Tygodnik. Ale nic już nie było jak dawniej. Przykład „Tygodnika Solidarność” oddziaływał na inne redakcje. Honorem, wręcz zaszczytem dla piszącego było zamieszczenie w tekście adnotacji o ingerencji cenzury. Praktyki wcześniej nieznanej. Ten czas od 3 kwietnia do 13 grudnia 1981 r nie został zmarnowany. Zaowocował powstaniem tysięcy nielegalnych w warunkach stanu wojennego gazetek, wydawnictw i publikacji. Powstaniem niezależnego od władzy źródła informacji. Po wyborach do sejmu kontraktowego z 4 czerwca 1989 r , także, jak poprzednio, pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego nastąpiła reaktywacja „Tygodnika Solidarność”. To jednak były już inne czasy, równolegle, zgodnie z ustaleniami poczynionymi przy Okrągłym Stole (o czym nie pamięta się nawet na oficjalnej stronie AGORY), jako reprezentanta strony solidarnościowej powołano do życia "Gazetę Wyborczą".
Dziś, po trzydziestu latach na rynku prasowym, czy szerzej, medialnym, mamy to, co mamy. Dla przeciwwagi jest też „Tygodnik Solidarność”, niezmiennie wierny zasadom, które stały u zarania jego powstania. Oczywiście daleko mu do nakładu z 1981 r., co nie znaczy, że nie należy powalczyć o poważniejszą pozycję na rynku wydawniczym. To powinien być wspólny wysiłek wszystkich zainteresowanych: nie tylko redakcji, ale i związku. No i oczywiście komisji zakładowych Solidarności, by zadbały o to, aby jej członkowie mieli dostęp do związkowej prasy. Prasy, która jako jedyna na tym wielkim wydawniczym rynku porusza problemy ważne dla ludzi pracy. Działacze wielu związkowych struktur Solidarności o działalności związku dowiadują się właśnie z lektury Tygodnika. Tu również szukają interwencji w niełatwych relacjach z pracodawcami.
Za co jeszcze cenię sobie „Tygodnik Solidarność”? W ciągu tych trzydziestu lat zmieniali się redaktorzy naczelni (nie tak znowu często), odchodzili i przychodzili nowi współpracownicy, zmieniła się szata graficzna pisma, w końcu zmieniło się dookoła wszystko (myślę przede wszystkim o społecznej funkcji prasy) a „Tygodnik Solidarność” jest, jaki był. Patriotyzm nie jest dla niego synonimem obciachu, Kościół symbolem wstecznictwa i barierą "za wszelką cenę odgradzającą nas od świata" . Naród i wspólnota to wartości same w sobie. Brzmią dumnie i nie są powodem do samobiczowania. Znicze palone w pamięci tragicznie zmarłego prezydenta to nie śmieci, zanieczyszczające miasto. To naprawdę bardzo dużo. Choć jakby nie na topie.
notowali: Waldemar Żyszkiewicz, Anna Chodyka
Inne tematy w dziale Polityka