- Jest 9 kwietnia 2010 roku. W Sejmie, dzięki marszałkowi Putrze, odbywa się pokaz filmu „Kern”. Po projekcji zapada cisza. I nagle wstaje z ostatniego rzędu starsza kobieta i mówi: „Ja przepraszam wszystkich, jako posłanka uczestniczyłam w nagonce na Andrzeja Kerna. Potem zorientowałam się w całej tej okrutnej egzekucji, ale milczałam. Dziś, po projekcji tego filmu nie mogę milczeć”. Po chwili podobne słowa wypowiada druga posłanka. W przeddzień katastrofy doszło do publicznego rachunku sumienia - wspomina reżyser Grzegorz Królikiewicz w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem
- Długo zabiegał Pan, by film obnażający cyniczną operację służb specjalnych wymierzoną w wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna pokazano parlamentarzystom?
- Po wielu bezowocnych staraniach, udało mi się to dzięki wicemarszałkowi Putrze, który ówczesnemu marszałkowi Komorowskiemu powiedział stanowczo: „Biorę to na siebie. Chociaż nie widziałem filmu, to mam do reżysera zaufanie”.

Jest 9 kwietnia 2010 roku. Odbywa się wieczorna projekcja w Sejmie. Siedzę obok marszałka Putry. Zawodowy nawyk – podczas projekcji kontroluję przestrzeń widowni. Gdy były poseł Marek Michalik opowiada w filmie o tym, jak Andrzeja krzywdzili także polityczni przyjaciele z łódzkiego PiS, a wcześniej PC, obserwuję Krzysztofa Putrę. I myślę: pewnie żałuje, iż zgodził się na projekcję tego filmu. A jednak on mi dziękuje - a po pokazie zapada cisza. I nagle wstaje z ostatniego rzędu starsza kobieta i mówi: „Ja przepraszam wszystkich, jako posłanka uczestniczyłam w nagonce na Andrzeja Kerna. Potem zorientowałam się w całej tej okrutnej egzekucji, ale milczałam. Dziś, po projekcji tego filmu nie mogę milczeć. Przepraszam wszystkich w Polsce. Musiałam to powiedzieć, kazało mi sumienie”. Potem występują przyjaciele Andrzeja. I po jakimś czasie wstaje druga, młoda kobieta. I wyznaje: „Ja też chciałam wyrazić to samo, co moja sejmowa starsza koleżanka. Ja również uczestniczyłam w tym obrzydlistwie. Dziś nie chcę się zasłaniać”. Widzę również wzruszenie w oczach posłów z SLD, PiS i PO. Słyszę niespokojny tembr ich głosów. W przeddzień katastrofy smoleńskiej dochodzi do publicznego rachunku sumienia i wyznania win.
- Rozmawia Pan o tym z którymś z posłów?
- Z wicemarszałkiem Putrą, marszałkiem Płażyńskim i z posłem Balickim. Następnego dnia Putra nie żyje, Płażyński nie żyje. Patrzyliśmy na siebie dwadzieścia godzin przed ich śmiercią...
- W filmie „Kern” kreśli Pan sylwetkę niezłomnego adwokata, który za obronę opozycjonistów nie brał pieniędzy, a w '93 roku został zaszczuty przez służby specjalne i główne media. Był aż tak niebezpieczny?
- Człowiek o takiej erudycji, wykształceniu, delikatnym charakterze i silnej woli jest najgroźniejszy. Tak jak w przeszłości bardziej niebezpieczny dla imperium rosyjskiego od bojowców z PPS Piłsudskiego był Stanisław Brzozowski, filozof ogłaszający swoje tezy dla wszystkich stronnictw Polski. Człowiek, który miał odwagę krytykować te organizacje za błędy. To on prowadził Polskę, poprzez czytające go elity, tak, by była w XXI w. partnerem dla reszty Europy. Kern, zachowując proporcje, ze swoim przenikliwym umysłem i determinacją pozostawał groźny. I pociągał swoją osobowością.
- Zabiegał o odebranie majątku byłej PZPR. Czy akcja uprowadzenia jego córki Moniki, a później zaszczucia mogła być zemstą za to, że odważył się na ten krok?
- Była zemstą. Cynicznie wyraził to Urban w czasie ślubu Moniki, mówiąc: „Kern jest już chyba skończony w oczach opinii publicznej". Człowieka, który chce mówić prawdę, natychmiast uderza się poniżającym go sloganem, że posługuje się spiskową teorią dziejów. W filmie „Kern” pokazuję ohydną praktykę spiskową. Przecież to był spisek ludzi złej woli, do którego przystąpili również ambicjonaci zazdroszczący Kernowi. Bo on sprawiał wrażenie człowieka, który przewagi intelektualne osiąga lekko, bez wysiłku. I tego się zazdrości, szczególnie w świecie mężczyzn. Jest ta ambicja niespożytym ładunkiem zawiści i wyzwala obłudę – uderza się niby za coś innego. W Kerna uderzono za to, że był nieprzekupny i celnie trafiał w sedno politycznej i moralnej korupcji.
- Na marcowej Komisji Krajowej w Łodzi po pokazie filmu powiedział Pan, że za dochodzenie do prawdy trzeba zapłacić wysoką cenę, bo takich ludzi się niszczy...
- Historia, także Solidarności, dostarcza nam dowodów na to, że za prawdę płaci się upiornie wysoką cenę. To wielkie, pospolite ruszenie powołało się samo w imię odkłamania rzeczywistości. Choćby w łódzkiem krzywdzono za prawdę m. in. Kropiwnickiego, Kostrzewę, Słowika, Chlebowskiego. Wszyscy oni to solidarnościowcy z pierwszego pokolenia „S”, gdzie odwaga nie była czymś łatwym. Historia stanu wojennego, prześladowań, uwięzień, internowań – to była, w tym wypadku, ta cena. W to wpisuje się casus Kerna, który od lat młodzieńczych poszedł na walkę o prawdę, wyposażony w uzbrojenie moralne i zawodowe. Świetny prawnik-cywilista z konieczności moralnej stał się obrońcą w procesach karnych członków „S”.
- Osią filmu są wypowiedzi syna Andrzeja Kerna. Dopiero na końcu widzimy sylwetkę poruszającego się o kulach z wielkim trudem mężczyzny. Wiemy, że z powodu zaangażowania ojca został w stanie wojennym pobity przez ubecję. Zmarł w 2009 roku, przeżył ojca tylko o dwa lata...
- Człowiek dobrej wiary musi się liczyć z tym, że kat uderzy nie tylko w niego.
- Jest takie ujęcie, kiedy zderza Pan osoby Wojciecha Jaruzelskiego i Andrzeja Kerna. Pokazuje moment, gdy generał pomylił się w trakcie składania przysięgi prezydenckiej. Zamiast powiedzieć, że będzie strzegł niezłomnie „godności narodu” użył słowa „jedności”. Dlaczego zwraca Pan uwagę widzów na ten moment?
- Po pierwsze dlatego, że Andrzej nie mógł wygrać w Sejmie sprawy przeciw głosowaniu na Jaruzelskiego jako prezydenta, bo wybór generała został wcześniej ustalony w tajnych gremiach. Kern był wtedy jak Stańczyk na Wawelu – zawstydzony i zasmucony, w walce nieraz osamotniony. Wiedział, że tylko za pomocą żartów może torować drogę prawdzie. Stąd z sarkazmem, grając „rolę Stańczyka”, przedstawia konsekwencje błędu Jaruzelskiego: „Jest błąd w przysiędze, w związku z tym prezydent nie został zaprzysiężony, w związku z tym urzędnicy przez niego mianowani nie są prawomocnie powołani, itd”. Warto przypomnieć, że prezydent Obama także pomylił się podczas składania przysięgi i błyskawicznie Sąd Najwyższy ją konwalidował, czyli naprawił, a prezydent przysięgę powtórzył. U nas schowano to pod sukno. Nieprawda została usprawiedliwiona w majestacie państwa. Zatuszowano to zgodnie. Wychwytując ten błąd na taśmie filmowej, zacząłem dzwonić do wpływowych polityków. Żaden nie zareagował. W '90 roku przygotowałem nawet album „Księga jednego, małego błędu”, ale wydawca, poinstruowany przez jedną z partii, skasował nakład, a księgarzowi zabronił nawet odsprzedaży autorowi choćby jednego egzemplarza.
- Jak ocenia Pan zapraszanie dziś Jaruzelskiego na salony?
- Nasiąknęliśmy w mentalności systemem peerelowskim do tego stopnia, że uprawiamy – wierzę, że bezwiednie – obłudę. Robią to ludzie promowani na autorytety, a potem się okazuje, że wielu z nich było kapusiami.
- W filmie wypowiada się prokurator Elżbieta Cyrkiewicz, która po uprowadzeniu Moniki Kern odważyła się rozesłać listy gończe za rodziną Malisiewiczów, odpowiedzialnych za manipulowanie nieletnią Moniką. Później założono pani prokurator sprawę za przekroczenie uprawnień. Co nam to mówi o państwie, w którym żyjemy?
- Władza nie pozwala człowiekowi na sublimowanie zagadnień moralnych. Raczej ciągle go kusi i nawet nieświadomie deprawuje. Wielu zostało nadgryzionych przez tamten system, ukąsił ich „heglowski wąż”, więc nawet nie trzeba było ich deprawować. Arystoteles mówi wyraźnie czym jest oligarchia – to sprzęgnięcie bogatych z ludźmi polityki. Tworzy się korupcyjny stop – finansowy i moralny. Prokurator Cyrkiewicz nie była spowinowacona z Kernem ani zaangażowana politycznie. Mimo że przez całe życie bezpartyjna, szefowie nie usuwali jej z prokuratury, bo to osoba o wielkich zaletach umysłu i woli. Kompetentna i dociekliwa. Nie poddawała się żadnym impulsom, także imperatywom partyjnym. Jej szefowie wiedzieli, że nie zrezygnuje z szukania prawdy. Mogli ją tylko karnie odsunąć i tak stało się po sprawie Kerna.
- Był Pan jego przyjacielem. Czy w ostatnich latach życia czuł się odsunięty?
- Na pewno odczuwał żal, ale miał taki charakter, że robił dobrą, nawet wesołą minę do gry, w której tracił energię, tracił życie. Na wszelkie napaści odpowiadał humorem po to, by zademonstrować barbarzyńcom, że się ich nie boi. Ale kosztowało go to bardzo dużo. Czymś innym jest bowiem atak człowieka obcego, a czym innym kogoś, kogo traktuje się jak przyjaciela.
- Przed wyborami 2007 roku upokorzono go ofertą dalekiego miejsca na listach wyborczych.
- Andrzej tłumaczył mi, że to prawdopodobnie intryga wymyślona przez nieżyjących już dzisiaj, nadmiernie ambitnych działaczy z Łodzi, którzy uważali, że jeśli Kern wystartuje, to oni nie zostaną posłami. Wiedzieli, że on wysoko niesie swoją godność i na upokorzenie zareaguje. I zareagował wycofaniem się ze startu w wyborach. A więc próba wyeliminowania go z gry powiodła się. Andrzej nie został stworzony do takiej „polityki”. On był dla wyższych rejonów.
Robiąc ten film myślałem o młodych. Stąd forma eseju w konwencji plakatowej z jaskrawościami wizualnymi. Ten obraz powinien być promowany także przez Solidarność, właśnie ze względu na młodych. Oni muszą znać korzenie moralne i cierpienia, które towarzyszyły budowaniu odrodzonego państwa. I znać postawy tych niezłomnych. Bo jak mówił jeden z wielkich filozofów nowożytnych, Michel de Montaigne, w swych „Próbach”: W życiu biegniemy ze złem, ale przysiadać się trzeba do człowieka dobrego. Cieszę się, że mogłem często przysiadać się do Andrzeja Kerna.
Film "KERN" na DVD wkrótce będzie dostępny w sprzedaży detalicznej w cenie 29 zł. Zamówienia mozna składać na adres: sklep@krolikiewicz.pl, lub telefonicznie pod nr 42 686 13 94 w godz. 9-16.
Inne tematy w dziale Polityka