Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
854
BLOG

Podróż na wschód, czyli Polska po katastrofie

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 3

Pełnia władzy w rękach Platformy Obywatelskiej, walka o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, przestawienie polityki zagranicznej na nowe tory – zmiany po 10 kwietnia to nie tylko wymiana szefów kilku instytucji.
 
Platforma Obywatelska dysponuje władzą, jakiej nie miała żadna partia od 1989 r. Ma rząd, większość parlamentarną, prezydenta, przychylność największych mediów i poparcie szeroko rozumianego establishmentu. Nie oznacza to wcale, że zapanowała zgoda między wszystkimi Polakami. Przeciwnie, konflikty wyostrzyły się. A zamiast zbliżenia z Rosją, obserwujemy zbliżanie do rosyjskich standardów demokracji. 

Gdzie jest krzyż?

-Mówienie o zgodzie to bzdura. Jest dokładnie odwrotnie. Obrażono uczucia, ludzi, którzy na serio przeżyli katastrofę. Wzmogło to konfliktowość i pokazało, jaka nas dzieli przepaść - zauważa socjolog z PAN dr hab. Andrzej Szpociński.
W przeciwieństwie do żałoby po Janie Pawle II, kiedy chodzenie w koszulkach z napisem „nie płakałem po papieżu” było zjawiskiem zupełnie marginalnym, po 10 kwietnia głosy burzące podniosły nastrój pojawiły się bardzo szybko. Zaczęło się od tego, że pochówek pary prezydenckiej na Wawelu skrytykował Andrzej Wajda. Wojna zaczęła się na dobre po wywiadzie Bronisława Komorowskiego, w którym prezydent zapowiedział zabranie z Krakowskiego Przedmieścia krzyża upamiętniającego ofiary. Wywołało to opór ludzi modlących się przed Pałacem Prezydenckim i składających tam znicze. Kiedy w sierpniu prezydencki minister Jacek Michałowski próbował zorganizować przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny, protest tysięcy ludzi zebranych na Krakowskim Przedmieściu uniemożliwił realizację planu. Kilka dni później przeciwnicy krzyża zorganizowali tam manifestację, w której wzięło udział przynajmniej tysiąc młodych antyklerykałów. Demonstranci przynieśli ukrzyżowane zabawki, krzyż z puszek po piwie i transparenty wyśmiewające „krzyżowców”. Z okien domu bez kantów pozdrawiał zebranych przebrany za biskupa młody człowiek. Antyklerykałowie zachowywali się agresywnie wobec modlących się. Wkrótce stało się to normą. Przed Pałacem Prezydenckim oglądaliśmy eksplozję antyklerykalizmu (może wręcz antychrześcijaństwa) na skalę największą od wczesnych lat 90., a zarazem niespotykane od dawna natężenie emocji politycznych. Przeciwników krzyża chwaliły mainstreamowe media, przedstawiające ich zachowanie jako radosny happening. Popierały ich także władze – policjanci i strażnicy wielokrotnie nieoficjalnie mówili, że mają zakaz spisywania agresywnych osób. Siły porządkowe nie reagowały nawet wtedy, kiedy modlących się ludzi zaczepiał karany za napad z bronią w ręku i gwałt sutener Zbigniew S. Uprzykrzały za to życie obrońcom krzyża, usuwając ich siłą z ulicy, wywożąc kilku z nich do szpitala psychiatrycznego, blokując chodnik barierkami, wyrzucając do śmieci znicze.
- Doszło do oderwania krzyża od jego tradycyjnego, uniwersalnego i transcendentnego znaczenia – ocenia te wydarzenia politolog i redaktor pisma „Rzeczy wspólne” Bartłomiej Radziejewski. - W tym konflikcie stał się on totemem w walce o pamięć o tragedii, wobec której spór o krzyż był wtórny. Dla wielu spośród jego przeciwników krzyż był symbolem wartości, których nie chcą podzielać i obowiązków, których nie chcą na siebie brać, jednak niekoniecznie kojarzonych z chrześcijaństwem jako takim. Spór miał w dużej mierze charakter estetyczny, a nie etyczny. Jeśli chodzi o przeciwników krzyża, to duża cześć ludzi aspirujących do bycia klasą średnią, a nawet zaliczających się do niej, ma niestabilne poczucie własnej wartości. Oni często boją się, że nie "mają klasy", więc deprecjacja biedniejszych dla nich oznacza samopotwierdzenie. Sądzę, że był to jeden z głównych motywów ich nienawiści i agresji wobec obrońców krzyża.
Czy rzeczywiście krzyż został oderwany od właściwego znaczenia? To, co narodziło się na Krakowskim Przedmieściu (i co ciągle się tam dzieje, Apel Jasnogórski nadal odmawia tam co wieczór kilkadziesiąt osób), powinno stać się tematem badań socjologów. Pierwsze opracowania dotyczące żałoby po Smoleńsku właśnie powstają.

Bliżej Rosji

Po objęciu pełnej władzy politycy PO, a zwłaszcza Bronisław Komorowski, przyjęli linię wyraźnego demonstrowania przyjaźni z Rosją. Doszło do tego, że prezydent poparł budowę pomnika dla sowieckich żołnierzy poległych podczas najazdu na Polskę w 1920 r. Bronisław Komorowski został niemal zmuszony przez ambasadę Węgier do wzięcia udziału w odsłonięciu tablicy poświęconej obywatelom tego kraju, którzy w czasie wojny z bolszewikami pomogli Polsce. Prezydencki minister Jaromir Sokołowski tłumaczył, że udział prezydenta w uroczystości byłby źle odebrany przez wschodniego sąsiada. Gestem wywołującym niemiłe skojarzenia historyczne, było zorganizowanie przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego spotkania polskich ambasadorów z rosyjskim ministrem Siergiejem Ławrowem.
- Mamy do czynienia z demonstrowaniem braku suwerenności, niezależnie od tego, czy rzeczywiście ją posiadamy, czy nie. Zachowujemy się jak państwo fasadowe – ocenia Andrzej Szpociński.
Za gestami poszły konkrety. Rząd podpisał bardzo niekorzystną umowę w sprawie dostaw rosyjskiego gazu do Polski i to pomimo sprzeciwów Komisji Europejskiej. Wstępnie zgodził się też na sprzedaż gdańskiej rafinerii Lotos którejś z rosyjskich państwowych firm. Zdaniem wielu ekspertów, po kupnie tej firmy, wschodni sąsiad będzie mógł łatwo przejąć także Orlen. Donald Tusk zgodził się ponadto, by Gazociąg Północny dostarczający gaz z Rosji na zachód z pominięciem Polski, blokował dostęp większych statków do portu w Świnoujściu. 
- Polska polityka zagraniczna radykalnie zmieniła się już w 2007 r., kiedy doszedł do władzy rząd PO – ocenia Witold Waszczykowski, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, obecnie ekspert Instytutu Sobieskiego. - Ta radykalna zmiana była częściowo kontrolowana przez Lecha Kaczyńskiego, który prowadził swego rodzaju audyt rządu i starał się hamować ograniczanie polskiej polityki zagranicznej, wręcz dążenia do marginalizacji. Utrzymywał relacje ze Stanami Zjednoczonymi i krajami na wschód od nas – Ukrainą i Gruzją.
Przypomnijmy, że w 2008 r. Lech Kaczyński stanął na czele koalicji państw, która zatrzymała atak Rosji na Gruzję. Trudno wyobrazić sobie w takiej roli obecnego prezydenta Polski.
 
Razem z nurtem

Zmiany w polityce zagranicznej dotknęły również kierunku zachodniego. Rozluźniły się więzi z USA (wpływ na to ma także postawa nowej administracji w Ameryce, niezbyt zainteresowanej naszym regionem). Po wcześniejszym opuszczeniu przez Polskich żołnierzy Iraku, wzgórz Golan i Libanu, zaczęły się przymiarki do wyjścia z Afganistanu.
- W ten sposób dano do zrozumienia Amerykanom, że nie jesteśmy zainteresowani współpracą – mówi Witold Waszczykowski.
Z kolei na forum europejskim Polska przyjęła linię utrzymywania się w głównym nurcie, który w praktyce ustalają głównie Niemcy i Francja.
- Pierwsza wizyta Komorowskiego jako prezydenta odbyła się u urzędników brukselskich. Był to jawny przykład tego, że Polska nie aspiruje do odgrywania dużej roli w Unii Europejskiej, że nie będziemy rozmawiać bezpośrednio z prezydentami czy premierami. Bronisław Komorowski złamał nawet protokół dyplomatyczny, bo urzędnicy nie są partnerami do rozmów dla prezydenta. W ten sposób zamiast polityki modernizacji mamy politykę marginalizacji Polski. Donald Tusk zanim dotrze na spotkanie międzynarodowe, jest informowany, że decyzje już zapadły. Kiedy wszedł w życie traktat lizboński, premier w drodze do Brukseli dowiedział się, że wybrani zostali pan van Rompuy i pani Ashton. Kraje zachodnie uznały, że Polska dostała już nagrodę – stanowisko dla Jerzego Buzka na połowę kadencji. Nawet w kwestii libijskiej, zanim premier Tusk dojechał do Brukseli, okazało się, że sprawa jest rozstrzygnięta przez Francję, która uznała rewolucjonistów – wylicza Waszczykowski. 

IPN zablokowany

Pod znakiem zapytania stanęła przyszłość Instytutu Pamięci Narodowej. Po śmierci Janusza Kurtyki do dziś nie wybrano nowego prezesa. Jeszcze w dniu katastrofy Ryszard Terlecki, historyk z krakowskiego oddziału instytutu i poseł PiS, poinformował, że do gabinetu prezesa weszła Maria Dmochowska, będąca wiceprezes IPN członkini komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego. Ostatecznie obowiązki prezesa przejął Franciszek Gryciuk, ale to nie zakończyło kłopotów instytutu. Jako p.o. prezydenta, Bronisław Komorowski podpisał nowelizację ustawy IPN, którą jego poprzednik zamierzał odesłać do Trybunału Konstytucyjnego. Nowelizacja nałożyła historykom knebel. Prezesa IPN będzie teraz mogła odwołać zwykła większość sejmowa. A to oznacza, że szef placówki naukowej będzie musiał się liczyć z wolą posłów. Jeśli na przykład historycy zajmą się nie tą biografią co trzeba, usunięcie prezesa nie będzie dla polityków problemem.
-IPN przetrwa jako instytucja, ale będzie poddany politycznej presji – komentuje Ryszard Terlecki. - Prezes będzie wykonawcą woli politycznej, a ona jest taka, żeby ograniczyć lustrację i edukację,  a w badaniach zająć się sprawami bezpiecznymi, albo poprawnymi politycznie. Czyli dużo pisać o szmalcownikach i kolaborantach, a nie zajmować się polityką historyczną.
Instytut Pamięci Narodowej do dziś funkcjonuje w zawieszeniu. To bardzo utrudnia pracę.
-IPN jest sparaliżowany. Zatrzymała się działalność wydawnicza, nie wychodzi biuletyn – mówi Terlecki.
Nie udało się zrealizować planu Janusza Kurtyki, jakim było dostarczenie każdemu maturzyście w Polsce nowocześnie opracowanego podręcznika opisującego najnowszą historię Polski. Znakomita, oparta na najbardziej aktualnych badaniach i atrakcyjnie wydana książka ukazała się w ubiegłym roku. Do szkół trafiło jednak zaledwie po kilka egzemplarzy. Pocieszać może spore zainteresowanie kupujących.

Do raportu

Kto odpowiada za tragedię smoleńską? Przez rok jakiejkolwiek odpowiedzialności nie poniósł żaden z polskich organizatorów uroczystości, choćby koordynator lotu rządowego Tu-154 M do Smoleńska Tomasz Arabski czy minister obrony Bogdan Klich. Rosjanie także nie zamierzają brać na siebie choćby części winy. Zdaniem komitetu MAK zawinili niewyszkoleni polscy piloci, Lech Kaczyński, który na nich naciskał i pijany generał Andrzej Błasik. Odpowiedzialności nie ponoszą kontrolerzy czy osoby odpowiedzialne za stan lotniska, a zamach to już w ogóle ich zdaniem śmieszna teza. Szeroko reklamowane polsko-rosyjskie ocieplenie nie przełożyło się na rzetelność w dochodzeniu do prawdy o katastrofie. Łatwo zrozumieć to, że Rosjanie zupełnie odsunęli od siebie odpowiedzialność i puścili w świat fałszywkę o pijanym gen. Błasiku. Taki jest ich interes, o który bez skrupułów walczą. Większym problemem jest to, że polski rząd nawet nie próbował odpowiedzieć na atak, jakim był raport MAK – premier taktycznie wybrał się wtedy na urlop. Pytanie o to, jak  polskie władze reagują w tego typu sytuacjach, jest pytaniem o naszą suwerenność.

Jakub Jałowiczor

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka