Uwaga, oświadczam, że jeżeli dopadną mnie agenci statystyczni w sprawie narodowości, mam zamiar podać: Polak narodowości warszawskiej. A co! Trzeba swój honor mieć! Wszyscy się teraz zaczęli przechwalać regionalnym pochodzeniem i ja w kabarecie między Kaszubami, Ślązakami, góralami i gorolami zaczynam wpadać w kompleksy. Do tego żona poznanianka, teść wilniuk, synowe z juszki i z pietruszki, wnuczki z Ujazdowa (a więc Wielkie Księstwo Mazowieckie…). I każde żąda większej autonomii, i każde chce sobie zostawić podatki.
A ja mam dla nich utrzymywać wielkomiejski standard stolicy. No więc staram się trzymać mój kabaret na dobrym, przedwojennym poziomie, kpiąc z głupków, oszustów i złodziei niezależnie od ich narodowości. Na inne sprawy wpływ mam niewielki, do czego przyznaję się z pokorą. Autochtoni są w Warszawie mniejszością. Świadczą o tym miliony pachołków, kołków, palików wbijanych bez opamiętania coraz gęściej… Na takich zakołkowanych ulicach, pośród swojskich pachołków władza czuje się u siebie, my niezupełnie…
Zwracam uwagę, że co cztery lata mamy tu kolejny desant. Przypomnę desant śląsko-dąbrowski w dekadzie Gierka, desant Gdański, tzw. wąsate berety, desant krakowski (słynny „premier z Krakowa”), desant łódzki, czyli spółdzielnię Grabarczyka ( specjaliści od rozkładu jazdy) i mnóstwo pomniejszych spadochroniarzy, włącznie z obecnym prezydentem, który na pytanie skąd się wywodzi , odparł – z całej Polski! Obszerny gość. O Gierku się mówiło, że ma największy samochód w Polsce: siedzenie w Warszawie, oparcie na Śląsku, hamulce na Wybrzeżu, kierownica w Moskwie. Aktualizując ten żart… siedzenie i kierownica się zgadzają, oparcie w Budzie Ruskiej, hamulce w szopie u gajowego.
Ma szczęście element napływowy, że my warszawiacy lubimy przybyszów. Można im sprzedać kolumnę Zygmunta, albo kit do okien i mieć trochę radochy patrząc jak łapią wielkomiejski sznyt ze słomą w butach... ale to tylko głupkowate stereotypowe złośliwości. W gruncie rzeczy Warszawa jest miastem otwartym i życzliwym dla gości, bardziej nawet niż dla starych mieszkańców. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy wredne szuje w latach 90. wyrzuciły stąd mój kabaret. Znalazłem zrozumienie i życzliwość w Bytomiu i Krakowie. Kocham Śląsk, kocham Kraków nie mniej niż rodzinną Warszawę. Kochani moi, naszym polskim problemem nie są regionalizmy, gwary, odrębności… Naszym problemem są szkodnicy zewnętrzni, którzy od stuleci nie żałują sił i środków, by nas na siebie napuszczać i wyciągać z tego swoje korzyści. Jeżeli chcemy, żeby Polska pozostała Polską musimy być trochę mądrzejsi… Tylko tyle i aż tyle.
Jan Pietrzak
Inne tematy w dziale Polityka