Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
1401
BLOG

Herberta nigdy za dużo

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Kultura Obserwuj notkę 3

O poecie znowu stało się głośno. Spowodowała to wdowa po nim, p. Katarzyna Herbert. Ta główna dypozytariuszka jego praw autorskich sformułowała publicznie nowe, iście rewolucyjne prawo dostępności do twórczości poety. Jak oto się okazuje, prawo to mają, i owszem, wszyscy, z jednym jednak wyjątkiem. Jest nim prezes Kaczyński. Osobnik, który odważył się zacytować jeden z wersów poematu „Przesłanie Pana Cogito”. A przecież – jak stwierdziła p. Herbert w Radiu ZET – wiersz ten nie był pisany dla niego. I jest to absolutna prawda, faktycznie – autor nie zadedykował go p. Kaczyńskiemu!

Protest ten przypomniał sprawę dość już zapomnianą i na ogół pomijaną w publikacjach poświęconych dziełu Herberta: zawłaszczanie jej przez jedną z opcji politycznych. Opcję, której był bardzo konkretnie przeciwny, szczególnie w ostatnich latach swego życia. Niechęć wobec tej formacji formułował wtedy już wprost, bez owijania w bawełnę. A czynił to – głównie – na stronach „Tygodnika Solidarność”. Akurat teraz, gdy jeszcze na świeżo mamy w pamięci powyżej opisane manewry intelektualne pani Herbert, od lat związanej z ową opcją symbolizowaną np. przez Adama Michnika – warto przypomnieć, choćby w skrótowym opisie, ową współpracę. Ważną dla tygodnika, ważną dla poety.

To on, sam z siebie, zadzwonił do Tysola

Stało się tak w jednym z pierwszych dni roku 1991. Poeta, jak widać, poczuł potrzebę publicznego zabrania głosu. Nie zadzwonił do „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, zadzwonił do tygodnika związku Solidarność. To był jego wybór.
Z tej inicjatywy zrodził się wywiad Andrzeja Kijowskiego z autorem „Pana Cogito” opatrzony tytułem „Jak tu teraz żyć?”. Poeta ocenia w nim, negatywnie, aktualną kondycję kraju, usiłuje przestrzec przed – wedle niego – źle rysującą się przyszłością. A przecież był to jeszcze czas pełen optymizmu. Dopiero co, zaledwie kilkanaście miesięcy wstecz, braliśmy udział w pierwszych od 1944 roku wolnych (choć nie do końca, jak okazało się już w ich trakcie) wyborach, nie ma cenzury… Trwało zachłystywanie się wolnością. A poeta, zamiast uczestniczyć w karnawale, pytał: „Co u licha ma znaczyć absolutna wolność? Osiągnąwszy jaki taki stan osobistej wolności, muszę ją natychmiast ograniczyć (ja sam), żeby nie przeszkadzała ona innym, rodzinie, sąsiadom itd.”. O tym się zapomniało, wkrótce, powoli zaczął obowiązywać model Owsiaka „róbta co chceta”. Inaczej mówiąc; Herbert przestrzegał przed poprawnością polityczną, będącą owym przejawem przekraczania granic wolności, gdy oto zaczyna się przeszkadzać innym – rodzinom, sąsiadom.
Najważniejszym tekstem związanym z poetą zaistniałym na stronach „Tygodnika Solidarność”, jest wywiad jaki ukazał się 11 listopada roku 1994. Przeprowadzili go Anna Poppek i Andrzej Gelberg; „Pojedynki pana Cogito”. Zyskał sporą popularność, szczególnie po śmierci poety, stając się koronnym dowodem na „przebiegłość” ludzi prawicy, którzy oto w końcowych latach życia Herberta otoczyli go kordonem i umiejętnymi prowokacjami (jak np. rzeczony wywiad) prowokowali do antylewicowych, antysalonowych wystąpień. Wedle tych samych krytyków, tylko osoba zmanipulowana i ciężko chora jest w stanie krytykować osoby będące dla nich niepodważalnymi autorytetami. A krytyki tej w owym wywiadzie faktycznie nie brakowało. Herbert przyznawał: „Z Michnikiem bardzo się przyjaźniłem. Teraz jest to dla mnie zamknięta historia. Dlaczego nasza przyjaźń się skończyła? Otóż, przestałem rozumieć meandry jego myślenia, wierzyłem w jego intelekt, a także w zwykłą uczciwość – zawiodłem się”. Poeta twierdził dalej, iż tamten jest „klasycznym przykładem kariery komunistycznego Dyzmy”, który „stacza się po równi pochyłej, w gorączkowy aktywizm. Cynizm godny admiratora «Księcia» i najpospolitszy nihilizm. Zawiódł niemal wszystkich swoich przyjaciół (…). Napisał ongiś książkę o Kościele i lewicy oraz szkice o współczesnej literaturze polskiej; naiwne, żarliwe – ujmujące”.
Jest też tam o ważniejszych sprawach, np.: „Geneza obecnej zapaści semantycznej sięga lat 50. A więc «wierni dialektyce» są po dobrym treningu”. I to oni dalej pozostają przy władzy. W rezultacie „Andrzejewski uważany jest nadal za najwybitniejszego powojennego pisarza, choć według mnie jest ledwie przeciętny, a «Popiół i diament» to książka wręcz haniebna”. Inny guru peerelowskiego światka literackiego, Kazimierz Brandys, autor, m.in., produkcyjniaka o tytule „Obywatele”, w roku 1991 mieszka w Paryżu „jako ofiara polskiego antysemityzmu i antykomunizmu. Ale nieskalane socjalistyczne serce nosi dalej po lewej stronie”. Dlaczego jest tak źle…? Poeta odpowiada: „ten nieszczęsny okrągłostołowy poród – nie zakończył się nawet cesarskim cięciem, lecz wymóżdżeniem płodu”. Straszna wizja!
Wywiad jest pesymistyczny, minęło kilka lat, a okazuje się być ciemniej aniżeli w 1989 roku. Jeśli nie nastąpi proces leczenia, diagnozuje Herbert – „zupełnie zidiociejemy”. Poeta radzi; powinniśmy się wziąć za „wielką pracę samokształceniową – jasne zdanie sobie sprawy z naszych win i ułomności – należałoby rozpocząć od szkół, od napisania nowych podręczników, w których precyzyjnie określimy, kim jesteśmy”. Ale też: „Sam byłem i jestem zwolennikiem lustracji i będę domagał się jej jako obywatel”. Na sugestie dziennikarzy czy nie warto by w kwestii lustracji przywrócić tradycję pojedynków, Poeta trzeźwo zauważa, iż „panowie ci nie mieliby «właściwości honorowych»”.
Porównując tekst pierwodruku wywiadu (przypomnę – „Tygodnik…” nr 46, 1994 r.) z tekstem zamieszczonym w książce „Herbert nieznany. Rozmowy” (Zeszyty Literackie, 2008), wyławiam dziwną ingerencję. Otóż w oryginale Herbert, mówiąc o zaniku odpowiedzialności za słowo, pisze: „Doszło do tego, że nikt się za nic nie obraża; można Szczypiorskiego nazwać potworem konformizmu i mistrzem banału, a po nim spływa, jak po psie”. Natomiast w edycji książkowej psa usunięto i stwierdzono: „a po nim spływa jak woda po kaczce”. Zamiana ta (bo przecież nie literówka, nie czeski błąd) może i śmieszyć, acz warto się zastanowić, czy przy następnych edycjach tegoż wywiadu podmiankom nie ulegną ważniejsze momenty tekstu…
„Tygodnik…” zamieszcza także krótsze teksty poety, często będące bieżącym komentarzem wobec zachodzących wydarzeń, nawet i programów telewizyjnych. Jak np. w lipcu 1993 r. (nr 29), gdy „nie wyrabia się” i pisze o TVP, której jakość – jak notuje – obniża się z godziny na godzinę, a zero absolutne osiągnęła, nadając „Katastrofę w Gibraltarze” Bohdana Poręby: „Wszystko w tym obrazie; zdjęcia, dialogi, scenariusz, aktorstwo, dekoracje można pokazywać w szkołach filmowych jako przykład wyrafinowanej tandety”. W dodatku: „Najsympatyczniejszą postacią utworu Poręby jest niewątpliwie Józef Stalin – miłośnik przymierza wszystkich Słowian, troszczący się o losy Polaków znajdujących się w Związku Radzieckim”. Anders to watażka na białym koniu, rzecz jasna żądny władzy. Herbert żąda ujawnienia nazwisk osób, które dopuściły do tej emisji. Nie poznał ich.
Po kilku tygodniach, po klęsce wyborczej 19 września, poeta znowu nie wytrzymuje („Wierność” nr 40, 1993 r.), i pisze: „Ruina ekonomiczna, katastrofa ekologiczna itd., jakie pozostawili po sobie komuniści, to zadania, z którymi borykać się będą pokolenia, ale spustoszenia w dziedzinie moralno-umysłowej okupowanych narodów są trudne do ogarnięcia, zwłaszcza że nikt się tym poważnie nie zajmuje. Zamęt dotyczy nie tylko takich elementarnych kategorii, jak dobro i zło, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, zbrodnia i kara, ale zatraciły także znaczenie słowa przyziemne, powtarzane nieskończoną ilość razy, takie jak reforma, prywatyzacja, wolny rynek, inflacja. Ze społeczeństwem, które znajduje się w stanie ciężkiej zapaści semantycznej, można wszystko zrobić. Skorzystają z tej okazji na pewno komuniści, postkomuniści, socjaliści, socjaldemokraci i nawet patrioci, tzn. prawdziwi Polacy”. Niejako przy okazji odkryć można kolejny powód, dla jakiego Herbert nie jest lubiany przez tzw. lewicę – dla niego nie ma różnicy pomiędzy komunizmem a socjalizmem. Za to samo znienawidzony jest przez te same kręgi Józef Mackiewicz, jeden z naszych największych prozaików, publicystów.
W tym samym tekście Herbert przywołuje niedawno przeprowadzoną ankietę; „który z dwóch panów – autor stanu wojennego czy płk Kukliński – należy do kategorii bohaterów czy zdrajców. Większość pytanych przyznała człowiekowi w czarnych okularach tytuł bohatera, płka Kuklińskiego napiętnowano jako zdrajcę”. Zbigniew Herbert proponuje więc pytanie do kolejnej ankiety: „czy bohaterem lub zdrajcą był major Hodysz czy też kpt. Piotrowski. Pytanie tylko pozornie bez sensu. Głowa Państwa zechciała oznajmić, że major Hodysz zdradził swoją zacną instytucję, SB, co prawda na rzecz szlachetnej «S», ale jednak zdradził. A kto raz zdradził, powiada Głowa, jest niepewny (…). Kpt. Piotrowski, inaczej niż major Hodysz, spełnił sumiennie swoje zadanie służbowe (…). Wydaje się, że wielu naszych Rodaków najwyżej ceni cnotę wierności. To wina Historii, że podpowiada ona często – konformizm. Do czego to doprowadzi, będziemy mogli się wkrótce przekonać”. I tak też się stało, wypada przyznać w roku 2011.

Herbert nie marnuje swych słów

Głos zabiera wtedy tylko, gdy jest pewien krzywdy, niesprawiedliwości, a jednocześnie ma pewność, iż jeśli on nie zabierze głosu, to kto… Od lat przyglądał się „sprawie” płk. Kuklińskiego, i wreszcie w marcu 1994 roku (nr 13, „Szpieg”) oświadcza publicznie: „Działalność pułkownika Ryszarda Kuklińskiego budzi mój podziw i szacunek”. Sprowokowała go TVP, która tuż po serwisie wieczornym zakomunikowała, że Polacy bardziej cenią Mariana Zacharskiego niż Ryszarda Kuklińskiego (...). Należałoby raczej zapytać, czy respondenci cenią bardziej pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który dostarczał informacji wywiadowi amerykańskiemu i to w okresie szczególnie ważnym i niebezpiecznym dla Polski, czy też ich sympatię budzi Marian Zacharski, zbierający informacje dla Związku Radzieckiego”. Dla Herberta sprawa jest oczywista, domaga się więc anulowania wyroku, jaki ciąży na pułkowniku Kuklińskim. I nie uważa tego za akt polityczny, a za „zrealizowanie elementarnej zasady sprawiedliwości”.
Herbert jest m.in. estetą, i jako taki czuje się zmuszony zabrać głos w sprawie z jakiegoś powodu pomijanej przez media. Właśnie! Herbert zabiera głos wtedy, gdy nikt inny wydaje się tematem tym nie być zainteresowany. I tak w jesiennym numerze „Tygodnika…” roku 1994 (nr 40) możemy wyczytać: „Aleksander Kwaśniewski schudł co prawda, ale jak mi się zdaje, znów zaczyna tyć. Ma poza tym rozbiegane oczy człowieka, który nie chce za żadną cenę przegapić historycznej chwili. Kobiety takich nie lubią. Mówią – ci z oczopląsem to maniacy seksualni lub szulerzy.
Oleksy Józef być może jest człowiekiem prawym i poważnym, ale natura wyposażyła go w twarz zdradzonego męża z komedii dell’arte. Brak mu tylko szlafmycy i świecy”. A z kolei Bronisław Geremek „jest chyba najsympatyczniejszy i chciałoby się go mieć w samochodzie jako pluszową maskotkę. Ale czy to nie za mało jak na męża stanu? Tadeusz Mazowiecki cały i bez reszty wywodzi się ze sztuki ludowej, którą handlowała kiedyś Cepelia. Rysy ma drewniane, posturę drewnianą, głos drewniany, należy więc chyba do folkloru niż do polityki. Ale pójdźmy na kompromis i powiedzmy, że jest okazem politycznego folkloru”.
Po estetycznej ocenie naszych „elit”, poeta przechodzi (nr 44, 1994) do oceny ulubieńca numer jeden naszego społeczeństwa – jak wynika z badań – tj. do armii. Polacy „kochają to nasze wojsko gorąco, głęboko i beznadziejnie. Stan wojenny, w którym wojsko odegrało niechlubną rolę, nie miał wpływu na głębię tych uczuć”. Poeta uważa, iż wynika to z naszych marzeń o suwerenności, a gwarantem tego byłaby armia. „W demokratycznych państwach wojsko jest jedyną organizacją, która rządzi się nie za pomocą głosowania, ale siłą hierarchii. Przykre, ale prawdziwe. Tyle że hierarchia musi być rozumna, a kadra zawodowych oficerów i podoficerów składa się z fachowców, którzy w stosunku do żołnierzy potrafią stłumić swoje naturalne skłonności sadystyczne (…).
Proponuję, aby zastanowić się nad dwoma szeregami nazwisk wyższych polskich i nie całkiem polskich dowódców. Konstanty Rokossowski, Michał Żymierski, Wojciech Jaruzelski, Mieczysław Moczar, Piotr Kołodziejczyk (O, Jezu, a cóż to za wojacy), a z drugiej strony generałowie, cieszący się najwyższym szacunkiem rozumnej i wolnej części społeczeństwa – Franciszek Kleeberg, Tadeusz Kutrzeba, Władysław Anders, Stanisław Sosabowski, Stanisław Maczek, Emil Fieldorf”.

Grzegorz Eberhardt


Dokończenie w następnym numerze „TS” i na łamach Salonu24.pl

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura