Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
353
BLOG

Teraz Syria

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 2

Już w lutym obserwowaliśmy w Syrii pierwsze nieśmiałe pomruki niezadowolenia. Wyglądało na to, że dyktatura narodowosocjalistyczna stłumi je w zarodku. W marcu sytuacja zrobiła się poważna, teraz jednak zakotłowało się na dobre. Demonstracje wybuchły w kilkunastu miastach. Wygląda to na zdecentralizowaną operację, chociaż do kierownictwa i koordynacji wystąpień przyznaje się bliżej nieznana grupa Syryjska Rewolucja 2010.
Bicie demonstrantów jest na porządku dziennym. Dochodzi nawet do strzelania. W kilku wypadkach naprzeciw protestujących stanęły czołgi. Zginęło na razie kilkaset osób. Na przykład w mieście Dara, pod jordańską granicą, zastrzelono jednego dnia 25 osób.

Zaczęło się niewinnie. Miesiąc temu młodzi ludzie wymalowali antyreżimowe hasła na murach i płotach miasta tego miasta. Potem zaczęły się demonstracje. Protesty się nasilały, istniały podejrzenia, że podsycane były zza jordańskiej granicy, gdzie koczują i przebywają spokrewnione z darajczykami klany i plemiona.
Władze zamknęły granicę. W Dara pojawiła się brygada piechoty wzmocniona czołgami i transporterami opancerzonymi. Wojsko otworzyło ogień do ludzi. Zastrzelono również kilkanaście osób w Dżabla. Czołgi pojawiły się też w miejscowościach pod Damaszkiem. Tam aresztowano działaczy opozycji, podobnie jak w Homs.

W tym trzecim co do wielkości syryjskim mieście demonstranci usiłowali naśladować taktykę Egipcjan. 18 kwietnia kilkadziesiąt tysięcy ludzi po prostu usiadło na centralnym placu w Homs. Zostali zaatakowani przez aparat terroru rządzącej partii Baath. Zabito przynajmniej cztery osoby, aresztowano co najmniej kilkadziesiąt. Na plac wjechały czołgi. Wcześniej stłumiono protesty w Baniyas i w samym Damaszku – na kampusie uniwersyteckim (17 kwietnia), oraz na przedmieściach Zabadani (19 kwietnia), Midan (22 kwietnia) i Berze (23 kwietnia).
Spacyfikowano je szybko. Centrum stolicy na razie pozostaje spokojne. Mechanizm przemocy wszędzie w Syrii jest podobny. Najpierw zaczyna szumieć młodzież. Policja nie daje sobie rady, szczególnie że wygląda na to, że Syria nie ma odpowiednich sił tzw. kontroli tłumu (tak jak ZOMO za komuny). W związku z tym rozpędza się demonstracje, otwierając do nich ogień, są zabici. Protestujący spotykają się na pogrzebach, które przeradzają się w manifestacje polityczne, snajperzy strzelają, są nowe trupy – przemoc ze strony rządu stale rośnie. Podkreślmy, że wśród arabskich nizin społecznych – lecz nie tylko – obowiązuje prawo zemsty rodowej za przelaną krew. To też napędza demonstracje. Ponadto przypomnijmy, że w Syrii obowiązuje od 1963 r. stan wyjątkowy.

Słowo o syryjskim reżimie narodowosocjalistycznym. Opiera się on na partii Baas. To ta sama panarabska struktura paratotalitarna, która do niedawna rządziła w Iraku. Jednym z jej syryjskich szefów był Hafez al-Assad. Doszedł do władzy po zamachu stanu w 1963 r., który zakończył żywot tzw. Zjednoczonej Republiki Arabskiej, czyli rządzonej przez Egipt płk. Gamala Nassera hybrydy, w skład której wchodziły Egipt i Syria.
Rozpad ZRA oznaczał dezintegrację narodowosocjalistycznej Baas według struktur regionalnych, stąd śmiertelna wrogość między Syrią, Egiptem a Irakiem, gdzie przecież długo ster dzierżyły partie o takiej samej nazwie. W Damaszku wciąż znajduje się ona u władzy.
I współpracuje z teokratycznym Iranem. Dlaczego? W dużym stopniu dlatego, że kierownictwo syryjskiego odłamu Baas wywodzi się z alawickiej mniejszości. Alawici to sekta szyicka aktywna wśród najbiedniejszych wiejskich środowisk Syrii. W 1966 r. alawicina czele z Assadem obalili fasadowy rząd narodowosocjalistyczny kierowany przez syryjskich sunnitów, którzy stanowią w tym kraju zdecydowaną większość.

Tym sposobem Syria znalazła się pod rządami mniejszości, co nie jest zresztą w świecie arabskim
anomalią. W 1971 r. Assad przeprowadził kolejny pucz, w wyniku którego posiadł wyłączną władzę. Okresowo rządy Assada wywoływały otwarty sprzeciw. Najgwałtowniejsze wystąpienie miało miejsce w mieście Hama, gdzie w lutym 1982 r. w ybuchła rebelia kierowana przez fundamentalistyczne Bractwo Muzułmańskie. Wojsko krwawo stłumiło demonstracje sunnickie, zabito przy tym około 20 000 ludzi.
Obecnie wygląda na to, że Baszar al-Assad, syn i następca Hafeza, rzekomo liberał, ma zamiar zrobić dokładnie to samo. Na razie Assad junior zrzuca odpowiedzialność za przemoc na „obce spiski”, ale przyznaje, że Syria przeżywa „gospodarcze kłopoty”.
19 kwietnia obiecał nawet znieść stan wyjątkowy i uwolnić więźniów politycznych. Naturalnie nie myślał o tym poważnie, bo byłoby to równoznaczne z samobójstwem reżimu. Zresztą zaraz potem nastąpiła wielkanocna rzeź w Darze. Ciekawe, że część demonstrantów wciąż zwraca się do niego per „nasz kochany” (Habibna), mając nadzieję, że ulży on ich doli i doprowadzi do reform. Taka jest potęga dyktatury, która od wielu lat kontroluje mózgi, że duża część ludu i elit nie wyobraża sobie życia poza nią. Tak zresztą było też w PRL.
I jak za komuny, tzw. społeczność międzynarodowa medytuje, czy wprowadzić sankcje. Może będą, choć wątpliwe czy skuteczne. Ale jeszcze kilka tygodni temu Hillary Clinton nazywała Assada juniora reformatorem. Zapewne takim „reformatorem” z Politbiura.

Marek Jan Chodakiewicz

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka