O narastającym w Herbercie krytycyzmie wobec kondycji państwa, świadczy coraz częstsze używanie przez niego – jak najbardziej w mowie pisanej – inwektyw. Np. w jednym z tekstów o złej władzy pisze per ciemniaki. Ba, słowem tym także zatytułuje swój tekst z jesieni 1994 roku („Ciemniak”, nr 48, 1994).
Oto, niemal dokładnie w dziesięciolecie śmierci księdza Popiełuszki, jego trzej bezpośredni zabójcy znaleźli się na wolności. Skazanie ich zwierzchników stało się niemożliwe – jak złośliwie komentuje Herbert – ponieważ w aktach przedstawionych sądowi nie znalazł się dokument zatytułowany: „Rozkaz: zabić księdza Jerzego Popiełuszkę”. Czytelny podpis i data. Herbert dalej pisze: „Tylko patrzeć, a G.P. wyrośnie na nowego bohatera narodowego. Nie zdradził swych mocodawców, niósł mężnie brzemię swego czynu i losu, jak przystało na bohatera antycznej tragedii. Już w czasie pierwszego, toruńskiego procesu budził zainteresowanie nie bardzo mieszczące się w normie. Pewna moja znajoma, skądinąd trzeźwa i dobrze myśląca, mówiła mi z podejrzaną emfazą, że G.P. jest bardzo przystojny, m
ęski, opanowany oraz wystąpił w swetrze o barwie koralowej.(…) Szczyt popularności osiągnął G.P. dzięki Agnieszce Holland, która w filmie «Zabić księdza» pochyliła się, jak przystało na prawdziwą gumanistkę, nad całą niedolą głównej postaci, zręcznie przy tym wiążąc wątek kryminalny z wątkiem erotycznym”.
Pod koniec roku 1994 (nr 52/53) tygodnik, zgodnie z wcześniej zasygnalizowanymi pasjami Poety drukuje jego wiersz „Generał Maczek”, kończy się on słowami:
„i tylko ja / może jeszcze parę osób / na pewno Maria Fieldorf / z Gdańska / salutujemy / niewidoczną / trumnę na lawecie / i mruczymy pod nosem / słowa o wiekuistej światłości / pozytem / cicho / jak makiem zasiał”.
Herbert nie jest obojętny na przeszłość, nie jest obojętny na dzień dzisiejszy. Na początku roku 1995 „Tygodnik…” (nr 2) zamieszcza jego apel adresowany do Dudajewa:
„W dramatycznych dniach jakie przeżywa Niepodległa Republika Czeczenii, przesyłamy na Pana ręce, Panie Prezydencie, wyrazy solidarności oraz naszego pełnego poparcia (…). My także toczyliśmy przez długie dziesięciolecia samotną walkę o elementarne prawo do wolności, prawo do życia w godności, sprawiedliwości i bezpieczeństwie".
W następnym numerze „Tygodnika…”, ukazuje się jego list otwarty adresowany do prezydenta Lecha Wałęsy „W sprawie pułkownika Ryszarda Kuklińskiego”. Wcześniej list ten został przekazany Wałęsie, ponieważ zabrakło reakcji Belwederu, autor zdecydował się podać go do powszechnej wiadomości. Uczynił to za pośrednictwem „Tygodnika…”:
„Panie Prezydencie,
Mija kolejna rocznica ogłoszenia stanu wojennego. Pora stosowna do refleksji nad losami Polaków. W tych dniach nie opuszcza mnie myśl o człowieku, który stał się symbolem walki znakomitej części naszego społeczeństwa z obcą przemocą.
Tym człowiekiem jest pułkownik Ryszard Kukliński (…). Bohaterowie są zawsze samotni. Nie mają za sobą tłumu płatnych klakierów, redaktorów kłamstwa, zwolenników pałki i obozu osamotnienia (…). Sprawa pułkownika Kuklińskiego stała się sprawą nas wszystkich, apeluje do naszych sumień i obywatelskich postaw. Pułkownik Kukliński jest jednym z nas – cokolwiek chcieliby wydumać na ten temat ludzie złej woli i wygodnej obojętności.
Dlatego zwracam się do Pana z gorącą prośbą, Panie Prezydencie, aby użył Pan całej swojej władzy i zakończył tę trwającą już przeszło pięć lat sprawę, która drzemie pod suknem ministerialnych biurek. (...)
To, czego ośmielam się domagać, nie jest prośbą o łaskę, o którą pułkownik Kukliński nie zabiega, ani także o uniewinnienie, ponieważ nigdy nie był on winny – ale dokonanie wreszcie elementarnego aktu sprawiedliwości.
Gdyby imponderabilia nie trafiały Panu do przekonania, można by przytoczyć także ważkie racje rozumowe i polityczne (…).
Trudno mi naprawdę dopuścić do siebie myśl, że nie chce Pan czy nie może się przychylić do mojej prośby i zająć zdecydowane stanowisko oraz zakończyć sprawę pułkownika Ryszarda Kuklińskiego – tak jak tego wymaga żywotny interes i dobre imię Polski”. Apel nie odniósł żadnych skutków.
Pomimo tego choćby tylko doświadczenia, Poeta – 10 listopada roku 1995 – wyda apel o wspieranie kandydatury Wałęsy w najbliższych wyborach prezydenckich.
Wałęsa przegrał, apel nie pomógł. Wkrótce Poeta czuje się zmuszony komentować rzeczywistość ważnym wierszem zatytułowanym „Bezradność”, zaczynającym się:
„Jeśli się okaże / że mój Premier / o dobrodusznej twarzy / opata dochodowego klasztoru / mnie naprawdę zdradził / powiedzcie co mam robić. Co czynić wypada (…)”
By finiszować:
„Trudno wykonać / patetyczny gest / Eugeniusza Oniegina / zapadając się / po kolana / po szyję / w błoto”
Po kilku tygodniach ogłasza swój kolejny apel (nr 4, 1996 r.): „W obronie demokracji”. Wzywa do opamiętania, opisuje sytuację: „nadszedł najwyższy czas, żeby wyjść z tego stanu otępienia i apatii. Zwracamy się do wszystkich, którym drogie są ideały demokracji, aby pilnie, gdziekolwiek mieszkają, obserwowali poczynania władzy, aby publicznie i otwarcie protestowali przeciw wszystkim przejawom nadużywania demokratycznych terminologii i kamuflaży, a także zdobyli się na gest solidarności wobec tych, których zwolniono z pracy, ponieważ uczciwie wypełniali swoje obowiązki.
Fakt, że immunitet poselski chroni paru notorycznych złodziei, a minister sprawiedliwości zatracił elementarne poczucie przyzwoitości, premier natomiast, na którym ciąży zarzut zdrady głównej, z niezmąconym spokojem trwa na swoim stanowisku – to wszystko nie zwalnia nikogo od obowiązku współdziałania i współtworzenia procesów demokratycznych. Los demokracji jest w naszych rękach.
Takie jest historyczne wyzwanie, któremu musimy sprostać”.
Jak dalej się potoczyło, wiemy.
Gdy powstaje AWS w pełni, prawie bezkrytycznie, wspiera tę nową formację. Omawia jej program („Uwagi Pana Cogito przy stole nakrytym obrusem...”, nr 23, 1997 r.), stwierdzając: „Uważam «Projekt AWS» w całości za dobry, we fragmentach za bardzo dobry”... Ale przypomina: „Czas nagli, nie ma chwili do stracenia, bo nie wiem czy rozpoczynając te skromne uwagi przy stole nakrytym obrusem i suto zastawionym – nie będę kończył na gładkim, zimnym i czarnym jak wieko trumny blacie”.
W roku 1998 „Tygodnikowi Solidarność” przybyła atrakcyjna (m.in. graficznie) wkładka miesięczna o tytule „TYSOL”. Nie zabrakło w niej tekstów Poety, tym razem występował jako krytyk, recenzent. Pisał o książkach mu miłych, nie ukrywał swej roli protektora. I tak z przyjemnością witał wśród piszących Witolda Kieżuna, swego przyjaciela z lat tuż powojennych, od 1949 r. mieszkańca Zachodu, znanego tam naukowca.
Podobnie powitał wspomnienia z lat II wojny Jana Winczakiewicza, których „uroda polega nie tylko na mistrzowskim stylu, ale także, a nawet głównie, na dokładnym przyleganiu słowa i rzeczy”.
Kolejną recenzją był tekst „Zaciemnienie”. Tym razem tekst mocno krytyczny, czasem i złośliwy wobec Witolda Zalewskiego, autora zbioru świeżo wydanych opowiadań.
Smutnym paradoksem współpracy z „Tysolem” był fakt, iż opisane przed chwilą teksty ukazały się w edycjach tego kolorowego „miesięcznika”, już po Jego śmierci, po 28 lipca 1998.
Tak, pisania o Herbercie nigdy za wiele. Nawet gdy pretekstem do tego jest tak niemądre wydarzenie.
Grzegorz Eberhardt
Pierwszą część tekstu wydrukowaliśmy w numerze 21 TS, można ją też znaleźć pod adresem: http://tysol.salon24.pl/308077,herberta-nigdy-za-duzo
Inne tematy w dziale Polityka