Przez nieodpowiedzialną politykę władz miasta stolica, w której ponad połowa mieszkańców to przyjezdni, może zacząć się wyludniać. Koszty życia w Warszawie rosną tak gwałtownie, że już niedługo ludzi nie będzie stać na życie w mieście. Będą tu tylko pracować i czasem nocować.
Warszawa tętniąca życiem tylko od 9 do 17? To całkiem możliwe. Już dziś w biurowych dzielnicach stolicy po południu i w weekendy życia nie ma, a ulice są puste jak w wymarłym mieście.
– Jeśli można taniej żyć na przedmieściach, to miasto będzie się w naturalny sposób wyludniało – mówi Andrzej Kropiwnicki, szef Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ „S” i radny Warszawy. – Już dziś szacuje się, że blisko 1 mld zł z podatków nie wpływa do miasta z racji tego, że ludzie tu pracują, a mieszkają gdzie indziej – tłumaczy.
Stolica pozostaje najdroższym polskim miastem. Choć z ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że najwyższe zarobki w Polsce są w Katowicach, to życie na Górnym Śląsku jest tańsze niż w Warszawie. Przykład pierwszy z brzegu, ceny mieszkań. Z opracowania Działu Analiz Północ Nieruchomości S.A. wynika, że na początku tego roku średnie ceny mieszkań w Warszawie wahały się w okolicy 9 tys. zł za metr kwadratowy, a w Katowicach ok. 4 tys. Za porównywalną kwotę można kupić więc mieszkanie w niezłym punkcie Katowic i w Pruszkowie (mniej więcej. 20 km od centrum stolicy).
Tymczasem władze Warszawy (w radzie miasta po raz pierwszy samodzielnie rządzi Platforma Obywatelska, a prezydentem jest Hanna Gronkiewicz-Waltz, szefowa PO na Mazowszu) zaplanowały i wprowadzają w życie serię gigantycznych podwyżek. Odczują je wszyscy.
Podwyżka tu, podwyżka tam
Samorządy lokalne przez ostatnie lata dużo inwestowały. Budowano nowe drogi, wodociągi, oczyszczalnie ścieków. Wykorzystywano środki unijne, a to oznacza, iż dokładano swoje pieniądze do funduszy z UE. Samorządy korzystały przede wszystkim z pożyczek, emitowano obligacje. Dziś trzeba spłacić długi. Stąd rosną ceny wszystkich mediów, których wysokość może ustalić władza miejska. Np. w Bydgoszczy opłata za wodę i ścieki wzrosła o 20 proc., a w Radomiu o 11,6 proc. W Zabrzu i Katowicach same ścieki podrożały o 10 proc. Tymczasem w Warszawie 26 maja Rada Warszawy zatwierdziła podwyżki za wodę o 30 proc. (w czerwcu stawka wyniesie 4,32 zł za metr sześcienny). O 30 proc. wzrosły także koszty ścieków (będą wynosić 5,65 zł za metr sześcienny).
Jeszcze bardziej szokujące są podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej.
Od sierpnia bilety jednorazowe zdrożeją o prawie 30 proc. (do 3,6 zł), dobowe też o 30 proc. (do 12 zł), a pozostałe o 12 do 30 proc. To jednak nie koniec, bo zaplanowano kolejne wzrosty cen. Niedługo 30-dniowy bilet podmiejski będzie kosztował 220 zł, a jednorazowy miejski ponad pięć złotych. Eksperci są zgodni, że drogi do Warszawy jeszcze bardziej się zakorkują, bo podróż autobusem nie będzie się już opłacać. To odwrotny trend niż na Zachodzie.
Warszawski Zarząd Transportu Miejskiego tłumaczy się z podwyżek cen biletów wzrostem kosztów utrzymania i niską rentownością. Przedstawiciele Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji twierdzą zaś, że nie wyczerpano wszystkich możliwości redukcji kosztów funkcjonowania systemu transportowego oraz pozyskania dodatkowych dochodów, które nie będą obciążały portfeli pasażerów i nie zgadzają się z podwyżką. „Jest rzeczą dla nas zrozumiałą, że czynniki takie jak wzrost cen paliw i energii oraz niekorzystna koniunktura gospodarcza prowadzą do zwiększenia obciążeń budżetu miasta utrzymywaniem transportu publicznego. Rozwiązaniem nie powinno być jednak sięganie do portfeli mieszkańców, lecz w pierwszej kolejności lepsze zarządzanie już dostępnymi środkami” – uważają.
Dlaczego podwyżki są tak wysokie?
– Nie ma pieniędzy na inwestycje. Rząd się nie dokłada do metra, a my płacimy wysokie janosikowie (Warszawa przekazuje część swoich dochodów na subwencję dla biedniejszych miast). Żeby finansować budowę metra, trzeba obniżyć finansowanie innych instytucji. Więc podnosimy ceny. Można było spróbować na czas budowy metra, które pochłania lwią część pieniędzy, zawiesić płacenie janosikowego. To by uratowało sytuację. Ale nie ma współdziałania politycznego między PO w Warszawie a PO w Polsce. Inny pomysł, zgłaszany przez stowarzyszenia lokatorskie, to zamiana dzierżawy wieczystej na własność. To by dało miliard złotych i też uratowało sytuację. Ale władze miasta o tym nie myślą. Planuje się za to sprzedaż SPEC – mówi Andrzej Kropiwnicki.
Dzieci? Nie opłaca się
W Warszawie od kilku lat brak miejsc w przedszkolach i żłobkach. Dziś za żłobek płaci się ok. 200 zł miesięcznie (ok. 9 zł za jeden dzień). Ale to ma się zmienić– dla najbiedniejszych zostanie utrzymana najniższa stawka, a ci, którzy zarabiają średnią krajową płacić będą już 1000 zł. Tyle tylko, że młodzi rodzice, nawet jeśli tyle zarabiają, zazwyczaj płacą wysoką ratę za mieszkanie (2000 zł miesięcznie nikogo nie dziwi), więc kolejny tysiąc może być wydatkiem ponad ich siły. Poza tym za podobną kwotę (może nawet taniej) znajdą prywatne punkty opieki nad dziećmi otwarte w dogodnych dla nich godzinach. A dzieci biednych rodziców będą chodzić do państwowych żłobków.
„Życie Warszawy” informowało ostatnio, że w miejskiej kasie zabraknie w tym roku 160 mln zł dla szkół. Trzeba oszczędzać, więc np. na Woli dyrektorzy likwidują szkolne stołówki. Zastąpią je ajenci. Rodzice są oburzeni i przerażeni. Obecnie obiady kosztują 4 zł, bo stołówkę utrzymują szkoły, płacąc za etaty i prąd. Nie tak dawno stołówki gruntownie wyremontowano, wydając miliony na nowe sprzęty. Teraz będą z nich korzystać ajenci, którzy mają dokonać nieprawdopodobnego wyczynu – sprzedać tanio dobry i zdrowy obiad, utrzymać stołówkę i jeszcze na tym zarobić.
Wiadomo więc, że ceny obiadów wzrosną, być może nawet dwukrotnie.
O zmianach nie poinformowano rodziców. Dowiedzieli się, gdy decyzja już była podjęta.
– Zorganizowaliśmy protest i zbieraliśmy podpisy. Ale nikt nie był zainteresowany współpracą z nami – mówi jedna z mam, Justyna Szafraniec. Dyrektor szkoły, choć początkowo wspierała rodziców, po spotkaniach z władzami dzielnicy zmieniła front. I choć oficjalnie nikt nie chciał przyznać, że jest odgórny nakaz likwidacji szkolnych stołówek, to dziwnym trafem 14 dyrektorów wolskich podstawówek popiera ten pomysł i wprowadza go u siebie.
Rodzice się jednak nie poddali. Boją się po pierwsze wzrostu cen, a po drugie obniżenia jakości jedzenia. Próbowali zainteresować problemem wielu ludzi, ale pomógł im tylko radny PiS Jan Nowak. Ostatecznie na posiedzeniu rady dzielnicy ustalono, że ajenci mają wejść do szkół na rok. Jeśli się nie sprawdzą – wrócić mają stołówki prowadzone przez szkoły. Ale rodzice w to nie wierzą.
Maciek Chudkiewicz
Zbudowaliśmy kretynizm, mówi Czesław Bielecki, architekt, urbanista, kandydat na prezydenta Warszawy w ostatnich wyborach samorządowych.
– Czy ciągłe podwyżki, znaczny wzrost kosztów życia, nie doprowadzą do tego, że młodzi ludzie zaczną się przenosić na przedmieścia? Do miast pod Warszawą?
– Już tak jest, że ta szeroka Warszawa (bo niestety nie wielka, wielki jest Paryż ) w tej chwili staje się miastem sypialnią dla pracujących z prowincji. Mam na to liczne dowody, np. liczba kupowanych kawalerek. Ich standard jest obojętny, bo to są tylko kajuty do spania. 300 tys. faktycznych mieszkańców Warszawy nie chce płacić w stolicy podatków. Uważają, że opłaca się z niej brać, ale niekoniecznie już na nią łożyć, gdyż nie jest znowu taka przyjazna ludziom.
Trzeba też odpowiedzieć na pytanie, na ile podwyżki wynikają ze złej gospodarki i polityki miejskiej, a na ile są normalną funkcją wzrostu kosztów. Podwyżka cen biletów, którą oprotestowywałem na stacji metra Centrum, jest śmieszna. Warszawa ma więcej samochodów na 1000 mieszkańców niż Berlin czy Paryż. Podwyżki biletów to przyzwyczajanie ludzi do tego, że zawsze prościej i taniej dojechać samochodem. To samobójcze z punktu widzenia polityki transportowej miasta.
Chcę powiedzieć jeszcze o sprawie, w której „S” się burzy i moim zdaniem słusznie. Chodzi o sprzedaż Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Skończył się socjalizm, a my nie zbudowaliśmy kapitalizmu, tylko kretynizm. Tym jest też, a nie prywatyzacją, sprzedaż zyskownego przedsiębiorstwa miejskiego jakiejś państwowej firmie zachodniej. Pieniądze trafią do budżetu na załatanie dziury, a nie na inwestycję w firmę.
– Czy Warszawa zacznie się wyludniać?
– Nie zajmuję się tego typu przewidywaniami, ale nie sądzę, żeby tak się działo. Myślę, że Warszawa będzie dalej bardzo atrakcyjna, bo jest miastem awansu. To jest jedna z przyczyn, dla której wygrywa w niej bylejakość obecnego samorządu. Jakkolwiek by w stolicy było, to i tak jest zawsze atrakcyjna dla przyjezdnych, choćby dlatego, że jest miejscem gdzie lepiej zarabiają. I to nie wynika z zalet miasta, lecz z wad interioru. Na prowincji żyje się gorzej, jest mniej życiowych szans. Ale postawmy inne pytanie. Czy Warszawa będzie nadal konkurencyjna dla Wrocławia czy Poznania, prowadzących lepszą politykę miejską, gdy pozostanie miastem bez wizji, chaotycznym i nieprzyjaznym mieszkańcom?
Chodź z nami! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka