– W relacje pracodawcy–związki zawodowe wpisany jest konflikt. I nie pomogą zaklęcia, że jedni i drudzy mają ten sam interes. Ten wspólny interes trzeba chcieć zdefiniować a następnie ustalić, jak wokół niego zbudować porozumienie.
Z Longinem Komołowskim, kandydatem do senatu, rozmawia Ewa Zarzycka
– Dlaczego nie chce Pan już być posłem, tylko senatorem? Izba wyższa parlamentu ma mniejsze, wydawałoby się, znaczenie.
– Demokracja to w polityce system partii politycznych. Nie ma co do tego wątpliwości i nie zamierzam tego podważać, bo dotychczas nic lepszego nie wymyślono. W Polsce partie zawłaszczyły całą scenę polityczną a ze względu na sposób ich finansowania, praktycznie nie można tego stanu rzeczy zmienić. Senat w praktyce jest przedłużonym ramieniem sejmu. Jednak dziś po ustrojowej zmianie, jaką jest możliwość wyboru senatorów w okręgach jednomandatowych, sytuacja może ulec zmianie. Zmianie, która przybliży senat obywatelowi i, mam nadzieję, przymusi wyborców do refleksji nad wagą swego głosu, jednego głosu, a nie, jak dotychczas, dwu. Tym samym monopol partii w senacie może zostać nadwątlony a w ślad za tym mogą pojawić się dalsze kroki na drodze reform systemu. Czy tak się stanie, nie wiem, liczę na refleksję Polaków, a sam chciałbym przyłożyć do tego rękę.
– W poprzednich wyborach wszedł Pan do sejmu z listy PiS. Teraz ma Pan własny komitet wyborczy. Dlaczego?
– W wyniku długich rozmów, jakie toczyłem z moim przyjacielem śp. Maciejem Płażyńskim, i rozmów, jakie odbyłem razem z Januszem Steinhoffem ze ścisłym kierownictwem PO, ostatecznie wystartowałem z listy PiS z zastrzeżeniem, które Maciej ustalił z władzami partii, że nie będziemy członkami PiS i nie wstępujemy do klubu. Podejmując tę decyzję, kierowałem się nadzieją, wówczas całkiem realną, że wywodząc się z kręgów Solidarności, jak wielu czołowych działaczy PO i PiS, pomogę w zbudowaniu potrzebnego Polsce porozumienia tych partii. Dziś, po zakończeniu kadencji, działacze PiS w moim regionie uważają, że zdradziłem tę partię na rzecz PO, a regionalni prominentni działacze PO uważają mnie za pisowca. Ot, dlaczego startuję z własnego komitetu
– Kim są członkowie Komitetu Wyborczego Wyborców Longina Komołowskiego? Jak zebrano wymagane prawem 1000 podpisów popierających Pana kandydaturę?
– Poparcia w tych wyborach udzieliło mi wiele osób, część z nich tworzy mój komitet honorowy w składzie którego są: Janusz Steinhoff (były wicepremier), Andrzej Milczanowski (były minister spraw wewnętrznych i niekwestionowana legenda szczecińskiej Solidarności, Piotr Duda (przewodniczący NSZZ Solidarność), Rafał Dutkiewicz (prezydent Wrocławia); Andżelika Borys (do niedawna prezes Związku Polaków na Białorusi), Frank Spula (prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej), Paulina Woźniak (wicemistrzyni paraolimpijska w pływaniu), Sławomir Pajor (prezydent Stargardu), Władysław Diakun (burmistrz Polic) i były prezes stoczni szczecińskiej Ryszard Kwidziński. Podpisy natomiast zebrali głównie członkowie szczecińskiej Solidarności.
– Jak Pan ocenia dorobek i funkcjonowanie poprzedniego parlamentu? Co uważa Pan za swój największy parlamentarny sukces i za największą porażkę?
– Nie chciałbym zajmować się tutaj drobiazgową analizą ustaw przyjętych przez sejm. Wiele z nich na pewno było pożytecznych w regulowaniu obszarów działalności państwa lecz muszę jednocześnie powiedzieć, że nie doświadczałem tej fundamentalnej debaty nad sprawami naszej ojczyzny, jak to bywało w kadencji 1997/2001r. Zdaję sobie sprawę, że nie w każdej kadencji sejmu musi być podobnie, lecz pod koniec tej taka debata był
a przecież potrzebna.
To, że udało mi się doprowadzić do powstania ustawy kompensacyjnej dla zagrożonych upadłością stoczni w Szczecinie i w Gdyni uważam za swój największy sukces w tej kadencji sejmu.
Porażką nazwę natomiast to, że nie udało się doprowadzić do uchwalenia ustawy repatriacyjnej pomimo deklaracji wsparcia przez wielu polityków ze wszystkich opcji politycznych zasiadających w sejmie.
– Był Pan posłem niezrzeszonym, do senatu startuje Pan jako kandydat niezależny. Taki parlamentarzysta ma do powiedzenia mniej niż ci w partyjnych barwach. Skąd więc taki wybór?
– Rzeczywiście, niezrzeszony poseł wobec siły partii w sejmie ma niewiele do powiedzenia, to wiem, lecz powtarzam – inny cel przyświecał mi, gdy 4 lata temu zdecydowałem, by startować w wyborach. Startując teraz, chciałbym przyczynić się do zmiany roli senatu, ale równie ważne jest wzmocnienie mojej działalności na rzecz Polonii i Polaków mieszkających poza granicami Polski, jestem przecież Prezesem Stowarzyszenia Wspólnota Polska
– Mówi się o Panu „człowiek dialogu”. Jak Pan ocenia dialog pracodawcy–pracownicy, szerzej: rząd–związki zawodowe? Co trzeba naprawić?
– To jest najtrudniejsze dla mnie pytanie, ponieważ sytuacja, jak sądzę i wiem z praktyki, bo byłem mediatorem w wielu konfliktach (PKP, PAŻP, zbrojeniówka, Poczta Polska itd.) – jest niejednoznaczna, nie daje się prosto opisać. Istnieją bowiem sytuacje wzorcowe jeśli chodzi o relacje pracodawca a związki zawodowe, tam nawet w bardzo trudnych sprawach można dojść do porozumienia ale bywa i tak, że związkowców traktuje się jak zło konieczne. I wówczas zazwyczaj słyszymy o konieczności wyprowadzenia związków z zakładu, o rozwydrzonych działaczach, informuje się opinię publiczną o ich zarobkach itp. Wtedy też często postawa związkowców utwardza się – i mamy trudno rozwiązywalny konflikt. W relacje pracodawcy–związki zawodowe, a jak nazywają to niektórzy naukowcy w relacje kapitału i pracy wpisany jest konflikt. I nic nie pomogą zaklęcia, że jedni i drudzy mają ten sam interes. Ten wspólny interes trzeba chcieć zdefiniować a następnie ustalić, jak wokół niego zbudować porozumienie. To niby oczywiste, ale z mojej długoletniej praktyki wiem, jak często bardzo trudno osiągalne. Zawsze natomiast dobre wyniki przynosi wysłuchanie partnera w sporze i podjęcie trudu zrozumienia jego argumentów. To dotyczy zarówno dialogu (czy też sporu) na poziomie zakładu pracy jak i też w komisji trójstronnej.
Przy okazji zachęcałbym moich kolegów związkowych i rząd do szukania rozwiązania problemu, którym niewątpliwie jest funkcjonowanie czasem aż kilkunastu związków zawodowych w ramach jednego zakładu pracy.
– Jak Pan ocenia praktyczne funkcjonowanie komisji trójstronnej? W pewnym sensie to m.in. pańskie dziecko.
– Razem ze śp. Andrzejem Bączkowskim podczas negocjowania paktu o przedsiębiorstwie wpisaliśmy ustrukturalizowany dialog społeczny jako sposób na osiąganie pokoju społecznego w Polsce. Tak powstała komisja trójstronna a następnie Wojewódzkie Komisje Dialogu Społecznego. Wiem, że związki zawodowe szanują te instytucje, zna ich wagę min. Michał Boni. Jeśli nowy rząd będzie myślał i czynił podobnie, wówczas można być spokojnym o rezultaty trudnych debat, jakie czekają nas niewątpliwie po wyborach.
– Pana związki ze stocznią szczecińską są bardzo silne. Czy Pana zdaniem, jako polityka, ten zakład musiał upaść?
– Przytoczę opinię Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego, zawartego w Dzienniku Urzędowym UE z dn.19.01.2011, „Europejski przemysł stoczniowy w walce z obecnym kryzysem”, pkt. 3.3: „Omawiając przyczyny i konsekwencje trudnej sytuacji sektora, należy wymienić specyficzne okoliczności takich krajów jak np. Polska czy Rumunia. Dramatyczna sytuacja w Polsce, przejawiająca się zanikiem produkcji w dwóch dużych stoczniach w Gdyni i Szczecinie jest efektem nałożenia się kilku fatalnych okoliczności, których nie przewidziano kilka lat wcześniej, takich jak zahamowanie procesów naprawy i restrukturyzacji sektora, głównie poprzez polityczne decyzje na przełomie 2002 i 2003 r. oraz niewykorzystanie dobrej koniunktury na rynku europejskim i światowym w latach 2003–2008”.
Sądzę, że to najlepiej opisuje przyczyny problemów naszych dwóch największych stoczni.
– Czy w Szczecinie będą jeszcze budowane statki?
– Podczas negocjowania ustawy kompensacyjnej ustaliliśmy również, że wypracujemy swoisty pakt dla Szczecina, czyli wsparcie rządowe dla szeregu działań na rzecz wzmocnienia gospodarki naszego regionu. Myśleliśmy wówczas m.in. o powołaniu strefy ekonomicznej na terenie stoczni, nie udało się. W połowie tego roku przedstawiliśmy stronie rządowej pomysł silnego ośrodka przemysłowo-naukowego, w szeroko rozumianym obszarze oceanotechniki, uwzględniającym również potrzeby Interoceanometalu, z wykorzystaniem potencjału technicznego i struktury organizacyjnej Stoczni Gryfia SA, potencjału technicznego majątku zakupionego przez TF Silesia, uczelni Szczecina oraz kadry inżynieryjno-technicznej wywodzącej się z Porta Holding SA i SSN oraz wykwalifikowanych, byłych pracowników szczecińskich stoczni produkcyjnych. Do realizacji tego pomysłu potrzebna jest rzetelna współpraca ponad podziałami w naszym regionie oraz pozytywne decyzje władz centralnych. Czyli decyzje polityczne. Czy tak się stanie? Bardzo w to wierzę.
– Czy wyłącznie cięcia budżetowe są dobrą drogą wychodzenia z kryzysu?
– W tych sprawach nie ma prostych i jedynie słusznych rozwiązań. Po wyborach czeka nas na pewno trudna debata nad finansami państwa, lecz na szczęście nie jesteśmy w sytuacji Grecji. Ale odkładane działania w tym zakresie, np. reforma KRUS czy też konieczność zaradzenia trudnej sytuacji demograficznej m.in. poprzez konieczne wsparcie rodzin, powodują, że dyskusja będzie gorąca, a konieczne decyzje trudne dla wszystkich stron debaty. Oby tylko nie nastąpiło dalsze rozmontowywanie systemu emerytalnego, tzn. OFE, Funduszu Rezerwy Demograficznej itd. Jako człowiek, który zawsze szuka porozumienia będę wiedział wówczas jak się zachować, aby bezpieczeństwo ekonomiczne Polaków zostało zachowane.
– Od 2002 roku ma Pan firmę Longin Komołowski Konsulting. Czym się zajmuje?
– Pracuję w firmie sam. Trudnię się doradztwem gospodarczym dla zarządu PKP czy Bumaru. Dlatego też nie jestem posłem zawodowym, czyli nie pobieram sejmowej pensji. Ponadto jestem, też społecznie, Prezesem Stowarzyszenia Wspólnota Polska oraz Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego.
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka