Obecny prezydent Rosji oficjalnie ogłosił, że były szef państwa niedługo zostanie wybrany na prezydenta. Jednym słowem Włodzimierz Putin został naznaczony przez Dymitra Miedwiediewa na jego następcę. Naturalnie pobłogosławią tę kombinację wolne wybory prezydenckie.
Dlaczego Putin bawił się w maskaradę, ustępując z prezydentury w 2008? Bo zostać na trzecią kadencję to wbrew konstytucji, a w Federacji Rosyjskiej wszystko co oficjalne musi być zgodne z prawem. Np. oligarcha Michał Chodorkowski, któremu się wydawało, że może być rosyjskim Georgem Sorosem, został zgodnie z prawem wysłany do Gułagu. Wszystko legalnie. Mieliśmy przecież niezależny, przepraszam, „suwerenny” sąd, który wydał werdykt: winny.
To jest zgodne z sowiecką tradycją. Gdy niedługo po uchwaleniu w 1936 r. stalinowskiej konstytucji rozpoczęto wielką czystkę, wrogowie ludu zostali zidentyfikowani i ukarani zgodnie z prawem. Przecież większość z nich przyznała się do
swych zbrodni. Nie ma znaczenia, że wymuszono to głównie torturami. Znaczenie miało to, że prawie bez wyjątku każdy z nich podpisał na siebie wyrok śmierci: protokół przyznania się do winy.
Wprawdzie dziś, w ramach „suwerennej” praworządności, nikt nie wymagał od Chodorkowskiego przyznania się do winy, proces nie był tajny, mimo że sędziowie otrzymali instrukcje na długo przed rozpoczęciem posiedzenia. Ale mimo to, jak za Stalina, wina czy jej brak nie decydują o rozpoczęciu sprawy. Przecież mieszkają w Rosji inni oligarchowie winni podobnych przestępstw. Prawo ignoruje ich, bo płaszczą się przed Putinem. I takie właśnie jest znaczenie „suwerennej” demokracji w jej prawnym aspekcie.
Taki sam mechanizm odnosi się do zbliżających się wyborów prezydenckich. Putin będzie oficjalnym kandydatem swojej partii politycznej, Jednej Rosji. To właściwie gwarantuje zwycięstwo. Oczywiście pozwala się na start innym kandydatom. Wspierać ich będą rozmaite partie. Ale tylko Jedna Rosja może wygrać. To jest właśnie postkomunizm w najbardziej optymalnym kształcie.
W ten sposób „przetransformowani” komuniści, którzy często nazywają się patriotami, socjalistami, demokratami, a nawet liberałami, cieszą się monopolem na władzę w Rosji. Są milsi i sympatyczniejsi niż ich odpowiednicy w Azji środkowej. Ciekawe czy proporcja postkagiebistów u władzy w tamtych krajach jest większa niż na Kremlu, gdzie dochodzi – według niektórych szacunków – do 80 procent.
Czekiści, którzy rządzą Moskwą, są mniej surowi niż byli tajniacy, którzy są u steru w Mińsku. Na Białorusi właściwie nie ma oligarchów. Jest tylko były oficer pograniczników KGB u władzy: Aleksander Łukaszenka. Putin szefuje dużo bardziej pluralistycznemu systemowi. Społeczeństwo rosyjskie doświadcza mniej prześladowań niż białoruskie i dlatego potrafiło wytworzyć silniejszą opozycję. Rosjanie mają też wyższe oczekiwania niż Białorusini. Tym pierwszym dozwala się również na większy zakres niezadowolenia z systemu. W rezultacie, mimo że Putin pozostaje popularny wśród Rosjan, ma jednak mniejsze poparcie niż Łukaszenko wśród Białorusinów.
Mimo tych różnic rosyjska partia rządowa, tak jak białoruska, przyspawała się solidnie do władzy. Kreml posiada właściwie wyłączny monopol na użycie siły, kontroluje media i gospodarkę. Bez możliwości przekazania wyborcom alternatywnego programu kandydaci opozycji pozostają zmarginalizowani i nieznani. Naturalnie zdarzają się wyjątki. Ostatnio w trakcie występu w telewizji na żywo rzekomy rycerz reform liberalnych, miliarder i były oficer KGB w jednej osobie, Aleksander Lebiediew pobił swego konkurenta Siergieja Polonskiego. Ale to nie wywinduje przecież żadnego z nich na prezydenturę Rosji.
Chociaż kilku przywódców opozycji tarza się w forsie, wielu zwykłych Rosjan kojarzy ich przede wszystkim z anarchią lat dziewięćdziesiątych i żelazny uścisk Putina oznacza dla nich przywrócenie porządku. Pieniądze dziś w Moskwie nie gwarantują władzy. Postkomuniści rutynowo stosują tajne metody manipulacji, wykluczając przy tym przemoc, aby utrzymać się na szczycie. Regularnie podejmują tajne operacje budowania wpływów i u siebie, i za granicą. Ich sposób sprawowania władzy opiera się na teorii i praktyce kontrwywiadowczej. W Rosji stare przyzwyczajenia nie umierają. Jak powiedział sam Putin – gdy zostało się czekistą, to się nim jest do końca życia.
Że władza podoba się Putinowi jest jasne. Zamiast odejść na emeryturę po dwóch prezydenckich kadencjach, wydelegował swego zaufanego podwładnego, Miedwiediewa, aby ten się pobawił w prezydenta przez jakiś czas. Obejmując funkcję premiera, postsowiecki przywódca nadal kontrolował naród, choć z mniej szacownej grzędy. W teorii szef państwa rosyjskiego ma nieograniczone możliwości pozbycia się szefa rządu. W praktyce, może to się zdarzyć tylko wtedy, gdy prezydent prowadzi własną, niezależną politykę.
Historia zna wiele wypadków sług, wspinających się, czasami dosłownie, po trupach swoich panów na szczyty, a osiągnięta władza zaostrza apetyt na więcej władzy. Dlatego gadające głowy w Rosji i za granicą, a szczególnie na Zachodzie, rozpatrywały na wszelkie sposoby każdy znak niezgody, prawdziwy czy wydumany, między Putinem i Miedwiediewem. A gdy prezydent i premier współpracowali zgodnie, to pisano skomplikowane raporty o kłótniach między ich najbliższymi współpracownikami, o przepychankach ludzi Putina z tajnej policji i armii z liberalnymi technokratami Medwiediewa. Była to prawda, ale co z tego wynikało? Okazuje się, że nic.
Medwiediew nigdy nie przestał być lojalnym podwładnym Putina. Być może uznał, że najlepszym sposobem osiągnięcia celu strategicznego Rosji – imperialnej reintegracji strefy postsowieckiej oraz ekonomicznej dominacji – jest utrzymanie stabilności w centrum. A to może zagwarantować tylko Putin, który, zdaniem wielu Rosjan, uratował ojczyznę, znajdującą się na skraju przepaści, a obecnie doprowadził ją do przystani w połowie drogi do wielkości, o ile rzeczywiście będzie się posłusznie za przywódcą i jego partią maszerować.
Naturalnie to całe zamieszanie może być równie dobrze gigantyczną operacją omamiania. To byłoby bardzo stalinowskie. A jak wiadomo w Moskwie bycie stalinowskim jest dziś bardzo au courant.
Marek Jan Chodakiewicz
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka