Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
190
BLOG

Trochę kultury. film: Bez ładnego zakończenia

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Kultura Obserwuj notkę 1

Bela Biszku, wysokiej rangi funkcjonariusz państwowy za czasów Węgierskiej Republiki Ludowej w najgorszym momencie historii swego kraju, w latach 1956–1961, był ministrem spraw wewnętrznych. W roku realizacji filmu, 2010, Bela Biszku jest jednym z wielu emerytów. W jego przypadku to bardzo wysika emerytura. Mieszka w willi i nie ma problemów, ani materialnych ani psychicznych. Po prostu miły, starszy pan. Jego jedynym zmartwieniem wydaje się być nie najlepszy już słuch, co akurat w jego wieku jest wytłumaczalne.


Choć z drugiej strony, w dobie wysoce rozwiniętej elektroniki, można by mieć do niego pretensje, iż nie nabył aparatu słuchowego – niewątpliwie byłby to też przejaw szacunku dla otoczenia, np. dla gości, którzy przybyli do niego z kamerą by zadać kilka, dość ważnych pytań. Nie miejmy przecież złudzeń, Bela Biszku aparatem takim dysponuje. Ale on nie chce dobrze słyszeć – tak pytań jak i po to, by mieć czas na przygotowanie odpowiedzi, a raczej ataku. Tak już jest wyszkolony dziesiątkami lat odgrywania swej roli.


Po procesie Eichmanna do powszechnego obiegu wszedł termin „banalność zła”. Eichmann – doskonały organizator, logistyk byśmy dziś powiedzieli. Posadzony na ławie oskarżonych do końca nie wiedział, za co tam go posadzono. Identycznie Biszku. Pytany dlaczego, za co powieszono 16 chłopca, na pytającego patrzy jak na idiotę i odpowiada „ja nikogo nie zabiłem”. I to jest prawda, to nie on wykopał stołek spod skazańca. To uczynił ktoś inny, pracownik więzienia, który wykonywał rozkaz. Tak jak i Bela Biszku wykonywał powinności komunisty (przepraszam – socjalisty; Węgrzy, w tym i sam Biszku, dotąd podkreślają, iż u nich nie było jeszcze komunizmu, a jedynie socjalizm…). Ustroju, który zapewniał – czego jest absolutnie pewien bohater filmu – większy ład i porządek aniżeli panuje dziś.


Za kadencji Biszku aresztowano, osądzono 24 tysiące osób, 13 tysięcy internowano, ponad 300 osób stracono. Ostatni wyrok został wydany i wykonany w roku 1961. Twórcy filmu przedstawiają Biszku dokumenty świadczące o jego czynnym udziale w zbrodniach sądowych, on w odpowiedzi zapewnia, że to sfałszowane papiery… Kryminalista mógłby się od niego uczyć.


Szczególną perfidią tamtych lat było dyrygowanie sądami. Jeśli jakiś sędzia wydał zbyt łagodny wyrok, sprawę kierowano do innego sędziego, tak, aby jednak zapadł oczekiwany wyrok śmierci. Był sędzia, który wydał ponad czterdzieści wyroków śmierci. Oczywiście, Bela Biszku o niczym nie wiedział. On bronił ojczyzny przed bandytami. Warto też wiedzieć, iż ostatni więzień 56 roku wyszedł na wolność w roku 1971… A za granicę zbiegło ponad 200 tys. ludzi.
Twórcy filmu, chcąc go zrealizować, użyli fortelu, może i formalnie nagannego; podali się za mieszkańców rodzinnej miejscowości Biszku, którzy pragną zarejestrować rozmowę z nim dla lokalnej izby pamięci. I chyba nie będzie widza, który miałby o to do nich pretensje. Zastosowany fortel dodaje filmowi dodatkowej siły autentyzmu. Także i w finalnym momencie, gdy realizatorzy przedstawiają b. ministrowi swe prawdziwe zamysły. A muszą tak zrobić, chcąc dać mu okazję do wyrażenia skruchy, przeprosin. I jest do tego przez nich wprost namawiany. Nic z tego. Reżyserka musi stwierdzić, iż oto powstał „film bez ładnego zakończenia”. Ale niewątpliwe z prawdziwym.

„Zbrodnia bez kary”, real. Fruzsina Skrabski, Tamas Novak, Węgry, 2010.


Grzegorz Eberhardt

 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura