O kondycji Kościoła katolickiego w Polsce najczęściej wypowiadają się ludzie z zewnątrz, mniej czy bardziej mu przychylni. Ale niedawno zabrał w tej materii głos człowiek Kościoła pełniący w nim najbardziej reprezentacyjną funkcję, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik. A wobec tego, co mówi, i katolik, i człowiek daleki od wiary, nie powinien przejść obojętnie.
Książka „Raport o stanie wiary w Polsce” jest zapisem rozmowy, jaką z ks. arcybiskupem przeprowadzili Grzegorz Górny i Tomasz Terlikowski. Nie jest to lektura łatwa i lekka – dziennikarze nie unikają trudnych pytań, a ich rozmówca udziela na nie jasnych, klarownych odpowiedzi. I nie zawsze jest to coś, co polscy katolicy chcieliby o sobie przeczytać. Ale nie o przyjemność czytającego tu chodzi. To swoista katecheza, która zmusza wierzących do zastanowienia się nad swoją wiarą.
Jak wierzymy
96 proc. naszego społeczeństwa deklaruje się jako katolicy. Według badań CBOS z 2005 roku 56 proc. Polaków modliło się codziennie a 24 proc. minimum raz w tygodniu. W roku 2010 uczestniczyło co niedziela w mszy świętej 41 proc. rodaków.
Jaka jednak jest ta wiara? „Często nasza wiara jest obrzędowa, a za mało kontemplacyjna i za mało w niej widzialnej dynamiki, świadectwa promieniującego na zewnątrz” – ocenia abp Józef Michalik. Ale to wcale nie oznacza, że przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski jest pesymistą co do rozwoju Kościoła w Polsce. Bo chociaż dostrzega pewną „duchową anemię świeckich”, którzy w zbyt małym stopniu są zainteresowani pogłębianiem swojej wiary, to widzi, że to właśnie w Polsce współczynnik dorosłych zaangażowanych w różne duszpasterstwa, wspólnoty czy ruchy religijne jest najwyższy w Europie. Dlatego „jeśli mówię o pewnej anemii duchowej świeckich, to przemawia przeze mnie troska o to, by wszyscy mogli lepiej poznać Chrystusa” – tłumaczy.
Abp nie ma przy tym żadnych wątpliwości, mówi wprost: świeccy, i to od dawna, decydują w Polsce o żywotności Kościoła. I to oni powinni w większym stopniu wziąć za niego odpowiedzialność. Tyle że „na skutek uwarunkowań historycznych brak nam zmysłu społecznego i potrzeby zbiorowych działań. Nie potrafimy manifestować swojej wiary przez metodyczną pracę i konsekwentne wymagania. Po prostu nie mieliśmy czasu się tego nauczyć. Widać to wyraźnie, gdy porówna się okres dwudziestolecia międzywojennego z tymi dwiema dekadami, jakie minęły od upadku komunizmu. (…) Daliśmy sobie wmówić to, co nam powtarzali przez czterdzieści lat komuniści, a teraz przez dwadzieścia lat powtarzają liberałowie, że religia jest sprawą czysto prywatną, a Kościół powinien ograniczyć się wyłącznie do kruchty. To jest mit, sięgający korzeniami rewolucji francuskiej, przejęty potem przez marksistów, a dziś przez liberałów. Nie może być tak, że muszę zostawić swoją religię w przedpokoju, gdy przekraczam próg urzędu, w którym pracuję. Podoba mi się przykład wielu wierzących muzyków rockowych czy sportowców, którzy przy okazji swych występów nie boją się przyznać publicznie do Jezusa”.
Kościół a polityka
Czy w związku z tym, Kościół powinien wtrącać się w sprawy polityczne? Nie tylko powinien, ale wręcz ma taki obowiązek – mówi hierarcha. Dlatego, że hasło – Kościół musi trzymać się z dala od polityki (a politykę definiuje abp Michalik jako rozumną troskę o dobro wspólne), jest próbą uszczuplenia praw przysługującym ludziom wierzącym. Ale to nie jedyny powód. „Innym, nie mniej istotnym powodem, ze względu na który Kościół powinien być obecny w przestrzeni publicznej, jest to, że służy on prawdzie i Bożym przykazaniom. Nie może zatem wycofać się z walki o prawdę czy sprzeciwu wobec nieprawości”.
Władza państwowa, wyjaśnia dalej abp, coraz częściej narzuca obywatelom niemoralne prawa. Wtedy Kościół wręcz musi głośno się temu przeciwstawiać. Takim niemoralnym prawem jest np. przyzwolenie na aborcję, mówi hierarcha i dodaje: „Jeśli politycy, nazywający siebie katolikami, traktują deklarację swojej wiary poważnie, to mają obowiązek poprzeć całkowity zakaz aborcji. Są rzeczy, o których można dyskutować, rozważać szanse zgodnie z roztropnością, ale w sprawach życia i śmierci dyskusji być nie może”.
Więc chociaż Kościół od polityki uciec nie może i księdzu, rzecz jasna, wolno wypowiadać się publicznie w sprawach polityki, nawet w homilii, to „nie może jednak wskazywać konkretnej partii czy kandydata, ale powinien przypominać, jakimi zasadami powinien się kierować polityk, jakim wartościom ma być wierny”. Bo polityka, podkreśla przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski a partyjniactwo, to dwie różne sprawy.
Rodzina
Kryzys rodziny to zjawisko, które niepokoi abp. Michalika najbardziej. W czym się objawia? Np. w tym, że małżonkowie tak łatwo podejmują decyzję o rozwodzie. Małżeństwo jest na całe życie – przypomina arcybiskup, lecz nie zamyka oczu na rzeczywistość – przecież wielu katolików się rozwodzi, wielu zakłada potem nowe rodziny. Tłumaczy więc: „Jeszcze kilkanaście lat temu jako metodę duszpasterską wobec osób znajdujących się w powtórnych związkach proponowano nam odmowę wizyt pasterskich podczas kolędy. Miała to być forma piętnowania takich związków, zachowywania wobec nich dystansu (…). Dzisiaj, na szczęście, od tego odeszliśmy. Na szczęście, bo przecież Kościół rozumie słabość człowieka (…). I takim osobom proponujemy, by – jeśli nie mogą zachować pełnej jedności sakramentalnej z Kościołem, to przynajmniej zachowywali ją w wierze (…). Ten kontakt w wierze to uczestnictwo w mszy świętej, wychowanie dzieci po katolicku, wspólna modlitwa. To jest możliwe”.
Innym problemem jest mentalność antykoncepcyjna katolików.
„Kościół jasno wzywa do otwartości na życie. I choć Humanae vitae dopuszcza stosowanie metod naturalnych, czyli wstrzemięźliwości okresowej, to zastrzega taką możliwość do sytuacji, gdy małżonkowie rzeczywiście nie mogą mieć dzieci, a nie do sytuacji, gdy nie chcą ich mieć – przypomina abp Michalik i dodaje: – Człowiek prawdziwie realizuje swoje możliwości, gdy się dla kogoś poświęca, gdy składa ofiarę ze swoich potrzeb i marzeń, a nie gdy składa w ofierze dobro innych, mając na względzie swoją wygodę. Mam świadomość, że mówienie o tym idzie pod prąd dzisiejszemu myśleniu. Widziałem to w czasie wielu kazań. Za każdym razem, gdy mówię o wielodzietności, o wartości takiej postawy, widzę błysk dezaprobaty w oczach wielu ludzi”.
Rodziny cierpią też z powodu „inwalidztwa ojcostwa”. Nie tylko te niepełne. Także tam, gdzie są oboje rodzice, ojciec, jak zauważa abp, często jest duchowo i fizycznie nieobecny. „Zanika model wytrwałego, wiernego ojcostwa. Przy czym ofiarność nie oznacza zapracowywania się, lecz zdolność do ponoszenia wyrzeczeń, przetrwania kryzysów małżeńskich” – mówi abp Michalik.
To, co się dzieje w rodzinach, ma też wpływ, zdaniem arcybiskupa, na spadek powołań. „Jeśli dorastający chłopak styka się w swoim domu z ciągłymi narzekaniami na księży, jeśli nie słyszy o nich dobrego słowa, to bardzo trudno będzie mu odkryć swoje miejsce w tym stanie” – mówi. A w innym miejscu precyzuje: „ Rozwój powołań wiąże się z dojrzałością w wierze. Jeśli w rodzinie jest pogłębiana wiara, jeżeli zachowana w niej jest wrażliwość na Boga i Jego obecność w naszym życiu, to wówczas dzieci stają się otwarte na wybór drogi kapłańskiej czy życia zakonnego”.
Lecz cień dysfunkcjonalnej rodziny pada dalej. Zaraz po wojnie seminarium porzucało 1/3 alumnów. Dziś regułą jest, że odchodzi połowa, a czasami nawet więcej. „To świadczy o tym, że kiedyś ludzie w tym wieku mieli bardziej dojrzałą osobowość, podejmowali decyzje w sposób bardziej przemyślany i odpowiedzialny. Moim zdaniem ta niestabilność wyborów i chwiejność decyzji jest wynikiem rozchwianej sytuacji w rodzinie. Tak więc główną przyczyną spadku powołań nie jest według mnie kryzys wiary, religijności czy nawet demografii, ale sytuacja w rodzinach”.
Ale nie tylko klerycy porzucają seminaria. Sutannę zrzucają i duchowni, którzy byli kapłanami wiele lat.
„Kościół patrzy na każde odejście z kapłaństwa jak na ludzką tragedię – mówi arcybiskup. – To spojrzenie powinno być pełne wyrozumiałości. Nie chodzi mi o relatywizowanie czynu, ale o świadomość ludzkiej słabości. Ja naprawdę tym ludziom bardzo współczuję. Różne są powody odejścia ze stanu duchownego. Są księżą, którzy zakładają rodziny i powołują do życia dzieci. Te ostatnie potrzebują przecież ojca. W takiej sytuacji stajemy wobec wyboru: krzywda tego dziecka czy krzywda Kościoła? I wtedy Kościół wybiera własną krzywdę, by dziecko mogło być wychowane w normalnej rodzinie. Jest jeszcze jeden powód podjęcia takiego wyboru. Otóż Kościół nie chce promować życia w kłamstwie. Jeśli ktoś ma dziecko, to powinien je wychowywać. Niech będzie konsekwentny przynajmniej w sprawach naturalnych, skoro nie był konsekwentny w sprawach nadnaturalnych”.
Kto dzieli Kościół
Wpływ, jaki straciła rodzina, przejęły środki masowego przekazu. Dlatego obecność w nich katolików – świadomych katolików, podkreśla arcybiskup, jest nie do przecenienia.
„Życzyłbym sobie, żeby Kościół w Polsce był obecny we wszystkich, lub prawie wszystkich mediach – poprzez pośrednictwo świadomych katolików, tam pracujących. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest dość zuchwałe wyzwanie, ale trzeba sobie stawiać wysoko poprzeczkę. Myślę, że czeka nas podobne zadanie jak pierwszych chrześcijan, którzy mieli naprzeciwko siebie cywilizacje pogańską”.
Lecz arcybiskup nie ma złudzeń – część mediów jest wroga Kościołowi. I to one wykreowały podział na Kościół toruński i łagiewnicki, dzielą biskupów na postępowych i moherowych.
„Kościół jednak zachowuje jedność i nie dał się podzielić, choć niektórzy chcieliby go widzieć podzielonym. Widzę zresztą, jak reagują media na niektóre zjawiska. Kiedy Platforma Obywatelska wysyła listy do proboszczów z prośbą o poparcie, to wtedy w mediach panuje cisza. Lecz wystarczy, że jakiś proboszcz poprze publicznie PiS – choć ja osobiście w mojej diecezji nie znam takiego przypadku, to w mediach podnosi się krzycz, że Kościół stoi za PiS-em. (…) Jeśli ktoś liczy na to, że uda mu się podzielić polskich biskupów, musi wiedzieć, iż dla nas nadal wzorem jedności pozostaje postawa kardynałów – Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyły” – podkreśla przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
Parafia to nie stacja dystrybucji sakramentów
Na czym m.in. polega siła polskiego Kościoła? Na modelu kapłaństwa. „Nasz ksiądz to kapłan, który jest blisko ludzi, przebywa z nimi w stałym kontakcie. Dla niego ideałem nie jest zagrzebanie się w strukturach biurokratycznych. Tęsknotą większości księży, widzę to po własnej diecezji, jest praca z ludźmi” – mówi abp Michalik. „Parafia – dodaje – nie może być anonimową stacją dystrybucji sakramentów. Musi być realną wspólnotą i do takiego celu trzeba stopniowo dążyć, nawet gdyby to miało dużo kosztować”. Dlatego trzeba budować nowe kościoły i zakładać nowe parafie, zwłaszcza w dużych miastach, bo parafie molochy w żaden sposób nie spełniają swych duszpasterskich funkcji.
** *
„Raport o stanie wiary w Polsce” to książka, którą należy czytać niespiesznie, z uwagą. Stawia czytelnika oko w oko z jego wiarą, pokazuje jego słabości i winy, jest lustrem, w którym może się przejrzeć. I nie zawsze jest to miły widok. Ale, jak mówi arcybiskup Michalik „Wielkość chrześcijaństwa polega na tym, że proponuje nam ono drogę rozwoju do osiągnięcia pełni potencjału ludzkiego człowieczeństwa, innymi słowy – do świętości. Ta droga rozwoju to nie jest pójście na łatwiznę. Ona jest piękna, fascynująca, chociaż pełna wymagań, wymaga wyrzeczeń i poświęceń, ale tylko w ten sposób człowiek może dojrzewać”
„Raport o stanie wiary w Polsce”, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Józef Michalik w rozmowie z Grzegorzem Górnym i Tomaszem Terlikowskim, Polwen, 2011.
Ewa Zarzycka
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka