Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
257
BLOG

Chodakiewicz: Unijne meandry

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 0

Obecny kryzys gospodarczy w Unii Europejskiej wynika z decyzji politycznych, a nie ekonomicznych. Gdyby sprawy zależały tylko od ekonomii, już dawno nastąpiłaby korekta rynku. Po prostu już dawno zbankrutowałyby i wypadły ze strefy euro sztucznie podtrzymywane subsydiami, pożyczkami i zastrzykami pomocy tzw. Świnie (PIIGS), czyli Portugalia, Włochy, Irlandia, Grecja i Hiszpania. Wręcz można podejrzewać, że do kryzysu by nie doszło, bowiem nikt nie przyjąłby do unii monetarnej krajów niekompatybilnych gospodarczo i kulturowo.

Unię jednak narzucono zgodnie z wolą polityczną, a jej symbolem jest euro, które funkcjonuje jako sztandarowy znak UE. Przyjęcie euro oznacza zrzeczenie się części suwerenności. Państwa narodowe uczestniczące w strefie euro przestają kontrolować swoją politykę monetarną, np. nie mogą bronić się inflacją czy deflacją przed drogimi bądź tanimi towarami importowanymi bądź eksportowanymi. Zamykają sobie pole manewru w chwilach kryzysu. O wszystkim decyduje Bruksela, która drukuje pieniądze. Dlatego klęska euro to poważna porażka UE. Stąd nie ma pozwolenia na zredukowanie strefy euro, a wciąż przyjmuje się nowych członków.
 
Na przykład w zeszłym roku euro przyjęła Estonia. Z punktu widzenia gospodarki ten wybór Tallina nie miał sensu. Nie porzuca się własnego, zdrowego pieniądza na rzecz waluty, która przechodzi poważny kryzys. Ale estoński wybór nie miał wiele wspólnego z gospodarką, a wszystko z geopolityką. Estończycy tak boją się postsowieckiej Rosji, że zrobią wszystko, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Stąd weszli do UE, stąd przyjęli euro. Integrują się na całego, konsekwentnie i do maksimum, bowiem są przekonani (fałszywie), że tym sposobem zachowają niepodległość. Nawet chaos finansowy w UE jawi im się milej niż dominacja Kremla.
W podobny sposób rozumują Chorwaci, Gruzini i wszyscy inni, którzy śnią o integracji z UE. Tak samo rozumowała większość elit polskich. Słyszało się stale nielogiczny, ale potężny propagandowo refren: „od Unii nie ma alternatywy”. Naturalnie, że była. Można było nie wejść, przynajmniej na razie.
 
Zasada jest taka. Najpierw reformujemy i odbudowujemy swój dom, osiągamy najwyższy poziom, a dopiero potem wchodzimy w spółkę z sąsiadami. Tylko wtedy b ędą nas traktować równo i z szacunkiem. Grecja, Hiszpania, Portugalia, Irlandia i nawet Włochy nigdy nie osiągnęły poziomu Niemiec, Holandii, Danii czy Finlandii. Chodzi nie tylko o wyniki gospodarcze, ale również politykę ekonomiczną i kulturę. Weźmy stosunek do pracy: w Hiszpanii sjesta, a w Finlandii się zasuwa. Wyniki są przewidywalne. Finlandia jest zamożna, oszczędna, solidna. Hiszpania biedna, rozrzutna, rozmemłana.
A co się dzieje, gdy jednakowy system monetarny narzuca się niekompatybilnym kulturowo i ekonomicznie krajom? I Grecja, i Niemcy mają euro. Niemiecka gospodarka jest potężna, produkuje wiele pożądanych towarów. Towary te kosztują tyle samo w Niemczech, co i w Grecji. Każdy Grek chciał zamienić osiołka z wózkiem na BMW. Stąd Grecy wydawali euro na niemieckie towary. A jednocześnie właściwie nie mieli nic Niemcom do zaproponowania – oprócz turystyki. Właściwie powinienem napisać oprócz dobrej pogody, uroczych wysp oraz zabytków. Większość infrastruktury turystycznej jest bowiem w rękach niemieckich. Tym sposobem Grecy wydawali ciężko zarobione pieniądze na produkty niemieckie. I inne z krajów północy UE. Większość Greków biegała z telefonami Nokii, prawda?
 
Oprócz tego Grecy wprowadzili ustawodawstwo socjalne zgodne ze standardami UE. Czyli w Atenach żyło się na zapomodze społecznej tak jak w Kopenhadze, mimo że Grecja nie wypracowała sobie takich samych wyników gospodarczych jak Dania. Czyli Grecy żyli na kredyt i tak jak Włosi, Hiszpanie, Irlandczycy i Portugalczycy sądzili, że będą jechać na pracowitości innych Europejczyków. Nie można winić biednych krajów Zachodu (nie zagrożonych przez Sowietów), że chciały znaleźć się w systemie UE, który podniósłby im poziom stopy życiowej. Wynik jednak jest taki, że – ponieważ dobrobyt na kredyt nie trwa wiecznie – Grecja zbankrutowała. Wszyscy o tym wiedzą, ale ani Bruksela, ani Berlin nie dopuszczają do tego w praktyce. Stąd pompuje się w Grecję i resztę Świń niebotyczne sumy.
 
Najlogiczniejszym, chociaż bolesnym manewrem jest przywrócenie drachmy. Wtedy nastąpiłaby odpowiednia korekta rynkowa w Grecji. To samo gdzie indziej. Tym samym powstałby północny klub euro i południowe luźne zrzeszenie. Ale Bruksela na to na razie nie pozwala. Jest to bowiem sprawa polityczna, a nie gospodarcza.
 
Marek Jan Chodakiewicz
 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka