Styl.pl
Styl.pl
ulanbator ulanbator
1749
BLOG

Zapomniane zabawy ze schyłku PRL-u

ulanbator ulanbator Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 132

Moje dzieciństwo w latach osiemdziesiątych upłynęło głównie na zabawach na świeżym powietrzu. Bez różnicy, czy była zima, czy lato, na dworze zawsze było mnóstwo dzieci chętnych do zabawy. A bodajże najboleśniejszą karą nałożoną przez rodziców, był wówczas zakaz wychodzenia z domu. Pamiętam te męki piekielne w postaci patrzenia przez okno na inne dzieci bawiące się latem przed blokiem, w czasie trwania takiego okrutnego szlabanu.

W pewnym sensie moje dzieciństwo było uprzywilejowane, bo upłynęło na wzorcowym PRL-owskim osiedlu, gdzie było pełno przestrzeni do zabawy, boisk do gry w piłkę różnej wielkości, placów zabaw itp. Znajdował się tam w pobliżu nawet basen i była kraina baśni. W tej krainie baśni położonej w brzozowym zagajniku były drewniane domki, a także, również drewniane, sanie i karoca. Z czasem ten bajkowy świat zaczął powoli podupadać. Najpierw, zamiast dzieci, w karocy częściej można było spotkać wyrostków spożywających tanie wina, a następnie, przemieniła się ona w publiczną toaletę, aż do momentu, gdy zniknęła zupełnie i pozostał po niej jedynie ślad w postaci betonowego cokołu do którego była kiedyś przymocowana. Żal mi było dzieciaków, których dzieciństwo upływało w śródmieściu Łodzi w tzw. studniach, ciemnych i zamkniętych. U nas na wyciągnięcie ręki były fragmenty lasów i rosło żyto, niedaleko pasły się też krowy. Nieporównywalne były te dwa światy. Nawet wybudowane w podobnym czasie osiedle Retkinia, w zestawieniu z naszym, przypominało betonową pustynię. Warunki do zabawy miałem więc idealne.

Przeważającą część czasu spędzonego na zabawie wypełniała nam gra w piłkę nożną. Piłkę kopaliśmy właściwie wszędzie. Przed blokiem i na nieodległych boiskach, gdy szczęśliwie akurat nie były zajęte, bo przecież amatorów kopania piłki w latach osiemdziesiątych było znacznie więcej niż boisk. Jedynie śnieżna zima stanowiła przeszkodę, choć bywało i tak, że graliśmy na śniegu. A gdy wczesną wiosną słońce odrobinę mocniej przygrzało, pomimo błota i roztopów, biegliśmy na boisko organizować mecz. Latem, na boisku przebywaliśmy często od rana do wieczora, z krótką przerwą na obiad. Pewną przeszkodą przy takiej intensywności grania w piłkę był sam sprzęt, nie dość, że piłki były wówczas drogie, to tak jak to bywało z wieloma innymi rzeczami w latach osiemdziesiątych, były po prostu trudno dostępne. Piłki się więc szybko zużywały, zwłaszcza, że często też graliśmy nimi na asfalcie i betonie. Po pięknej biedronówce, po kilku tygodniach takiego intensywnego grania, pozostawał jedynie kształt owinięty w cienki kawałek szarej skóry, spod której najczęściej wyglądała pomarańczowa dętka. Ale dawaliśmy radę pomimo braków sprzętowych, a radości strzelania goli przeciwnej drużynie, zwłaszcza tej nielubianej, z innego bloku, bądź osiedla, nic nie było w stanie zastąpić.

Obok grania w piłkę sporo czasu spędzaliśmy również na grze w kapsle. W tym przypadku, bardziej przydatna była wyobraźnia niż sam sprzęt. Organizowaliśmy specjalne wyprawy do lasu aby je zbierać. Po wypłatach, panowie z pobliskiej elektrociepłowni, gromadzili się w lesie setkami i spożywali różne alkohole, a my, po takich popijawach, mieliśmy kapslowe żniwa. Potem, wystarczyło tylko na taki kapsel nakleić flagę, najczęściej wyciętą z jakiegoś szkolnego atlasu, zresztą, ku utrapieniu naszych nauczycielek, i wszystko było gotowe. Były to czasy, gdy ludzie masowo oglądali Wyścig Pokoju, więc nazwiska idoli na kapsle mieliśmy podane na tacy. Tory tych kapslowych wyścigów najczęściej wytyczaliśmy białą kredą na asfalcie, albo w piaskownicy, gdzie odgarnialiśmy stopą piasek. W przypadku piaskownicy wyobraźnia pozwalała na więcej, bo można było tworzyć na takim torze różne przeszkody. Ścigaliśmy się też kapslami na szerokich krawężnikach. Trudno wyrazić ile te zabawy kapslami dostarczały dobrych wrażeń, jak wiele pasji wyzwalały i jak pobudzały wyobraźnię.

Rzadką, ale za to piękną zabawą było puszczanie zapałek na wodzie. W tym przypadku musiały zaistnieć odpowiednie okoliczności w postaci krótkotrwałej burzy i ulewy. Tworzyły się wówczas po takiej ulewie trwające niedługo uliczne potoki. A my kładliśmy w takie potoki nasze zapałki i płynęły one sobie żwawo wraz z nurtem. Każdy pilnował swojej zapałki, a wygrywał ten, którego zapałka popłynęła najdalej. Miło wspominam tę zabawę, choć uczestniczyłem w niej raz, bądź kilka razy.

Oczywiście, różnych innych rodzajów zabaw w tamtym okresie było mnóstwo. Dużo czasu spędzaliśmy też na zabawach w wojnę w lesie, gdzie również z powodów braków w sprzęcie za karabiny służyły patyki, a szyszki za granaty. Były też podchody i zabawy w chowanego. Jeździliśmy rowerami. Graliśmy w państwa i miasta. Nawet w gumę graliśmy z dziewczynami- sąsiadkami. Dużo było tych zabaw. Zimą, oczywiście sanki i narty, a także jazda na łyżwach po ubitym i zlodowaciałym śniegu. Właściwie zima, poza krótszym dniem, niewiele się dla nas różniła od lata, podobnie jak latem na dworze było pełno dzieci i zawsze była okazja do dobrej zabawy. Obecnie, część zabaw wspomnianych w tej notce jest już zupełnie zapomniana, jak chociażby gra w kapsle. W piłkę nożną chłopcy też obecnie grają rzadziej niż kiedyś. W ogóle mniej dzieci spędza wolny czas na dworze. W sumie, to dziękuję Bogu, że czas mojego dzieciństwa przypadł przed erą cyfryzacji i wolny czas spędzałem z innymi dziećmi na dworze organizując różne zabawy, a nie w domu przed ekranem komputera.


ulanbator
O mnie ulanbator

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości