Zdjęcia zrobiłem wczoraj na niewielkim wzgórzu, choć należałoby raczej powiedzieć - w kosmosie, jaki na kilka minut wytworzył się poniżej niewielkiego wzgórza w ciągnącym się kilometrami parku na Schönebergu, gdzie ostatnio chodzę biegać. Przed upadkiem muru mieściła się tam amerykańska rozgłośnia radiowa RIAS (Rundfunk im Amerikanischen Sektor).
Światło było tak niesamowite, że przerwałem bieg i wyciągnąłem aparat fotograficzny z plecaka. Wzgórze przywodziło na myśl podświetloną reflektorami scenę teatralną. Czułem w nim dotyk transcendencji. Przypomniało mi końcówkę "Smierci komiwojażera", którą Schlöndorff nakręcił na początku lat osiemdziesiątych z Dustinem Hoffmanem. Moją uwagę zwróciła stara zgięta w pół kobieta z laską, która mozolnie wspinała się pod górę podtrzymywana prawdopodobnie przez córkę.
Wyglądało to, jak gdyby wybierała się w swoją ostatnią podróż, której kresem miało być tonące w słońcu wzgórze. Zresztą zmierzali tam wszyscy, jak gdyby przyciągani niewidzialnym magnesem. Wszyscy pięli się pod górę w stronę ostatnich promieni październikowego słońca.












Aż mnie samemu nie chciało się wierzyć, że robię te zdjęcia w środku czteromilionowego miasta.
Inne tematy w dziale Rozmaitości