Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński
80
BLOG

Powtórka z rozrywki – komu to potrzebne

Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Kolejny już rok ludzie wiosną dyskutują o maturach. Piszą, że łatwe/trudne, że zdało więcej/mniej niż oczekiwano, że nasza młodzież jest lepsza/gorsza od młodzieży innych nacji i podobne dyrdymały. Pytanie o sens istnienia matury - jeśli już w ogóle – to pojawia się rzadko, rzec można sporadycznie, a odpowiedzi na nie bywają przedziwne np., że jak każdy egzamin/inicjacja jest z jednej strony potwierdzeniem wartości społecznej dotkniętego nim/nią osobnika, z drugiej daje mu (temu osobnikowi) tak potrzebne w życiu poczucie poczucie własnej wartości


To pierwsze skutkuje  otworzeniem drzwi do studiowania (taki był oryginalny pomysł na maturę) i „podnosi ogólny poziom intelektualny społeczeństwa” (co ma się przekładać na rozmaite społeczne korzyści), to drugie ma poprawiać samopoczucie posiadacza matury. Jak to wygląda w praktyce widać na każdym kroku.
Patologiczna dziś szkoła samopoczucie ucznia raczej niszczy niż poprawia, a upragniona zwykle matura jest często nikomu niepotrzebnym stresem dobijającym poprzez wartościowanie według ustalonego szablonu i tak słabą psychikę ucznia. Możemy sobie powtarzać, że każdy jest „lepszy” w swojej dziedzinie, ale oceny na świadectwie wpychają np. bardzo utalentowanego w wąskiej dziedzinie, a wrażliwego absolwenta w poczucie bycia „gorszym” (bo przecież zawiódł rodziców i nie sprostał „społecznie ważnym” wymogom egzaminacyjnym tak dobrze jak jego koledzy). Gadanie o tym, że matura ma wyrabiać jakąś „twardość” (a to też słyszałem) to bzdura i najlepszy sposób na dziurawienie sita wyłapującego jednostki naprawdę dla społeczeństwa użyteczne. Każda hierarchia/system dobrze zdefiniowanych stopni preferuje głównie ludzi potrafiących szybko się do niej dopasować. I bywa że ta elastyczność  preferuje cwaniaków bardziej niż tych utalentowanych. Tego poprawić się nie da. Wartość człowieka ocenić można wyłącznie – jeśli w ogóle można – poprzez jego obserwację w wielu różnych naturalnie występujących sytuacjach, najlepiej w rezultacie stałej z nim współpracy. Można oczywiście pisać o wielu społeczno-psychologicznych wadach matury i sporo ludzi kompetentnych to robi. Nie ma to praktycznie żadnych skutków. I mieć nie może, bo większość rodziców swoje niespełnione ambicje przekłada na nierealne zadania dla swoich dzieci i w imię ich „dobra” wypycha ich po maturze na przeróżne, niewiele warte tzw. studia, po których lądują zazwyczaj jako wykształceni niezgodnie ze swoimi możliwościami (złośliwi mówią „powyżej swych możliwości”) prekariusze.
O niadekwatności programu i metod kształcenia naszych szkół i uczelni napisano już kilometry tekstów. Ja pisałem o tym m.in. w we wcześniejszym tekście o maturze (zob. https://www.salon24.pl/u/waldkorcz/1212530,kosztowna-matura-komu-to-potrzebne) oraz o reformie Czarnka (zob. https://www.salon24.pl/u/waldkorcz/1200425,na-marginesie-lex-czarnek-czyli-jaka-szkola-byc-by-mogla-i-jaka-szybko-nie-bedzie). Nie chciałbym się powtarzać, ale wydaje mi się, że warto jednak przypomnieć wielokrotnie potwierdzaną ulotność naszego kształcenia. To nie jest tak, że jesteśmy czystymi/pustymi kartami, gdzie szkoła/nauczyciel dopisać może zawsze potrzebne treści. I nie chodzi tu wcale o naszą, „czysto intelektualną”, sprawność ale raczej o kłopoty z utrwaleniem zdobytej/zapisanej wiedzy. Większość ludzi akceptuje fakt, że nie da się nauczyć pływania bez wejścia do wody czy nowego słówka angielskiego bez jego wielokrotnego (i koniecznie w różnych kontekstach) użycia. Wiedzą też z doświadczenia, że „wykute na blachę” przeróżne treści (np. wiersze czy tzw. wzory) zapominany w znacznie lepszym tempie niż je nabywamy. Wiedzą również, że ogromnej części społeczeństwa brak jest elementarnej wiedzy „społecznie użytecznej”; prawnej (to częściowo użyteczne jest, bo zarobić mogą np. byle jacy prawnicy), administracyjnej, bankowej czy psychologiczno-socjologicznej. Nikt się jednak nie buntuje przeciw wciskaniu dzieciom do głów ogromnych fragmentów np. matematyki, fizyki, historii czy biologii zajmujących się się problemami, które spotka w swym życiu pewnie nie więcej niż jeden promil dorosłych. Gdyby jakakolwiek instytucja kupowała za 70% swego budżetu potrzebne jej raz podczas swego istnienia luksusowe przedmioty rezygnując przy okazji z koniecznych inwestycji w swój rozwój zbankrutowałaby w krótkim czasie. Finansowana z naszych podatków tzw. oświata nie czuje się zagrożona. Gdyby ktoś wpadł na pomysł jakiegokolwiek np. modnego ostatnio (i słusznie!) patriotycznego wychowywania społeczeństwa metodą zbiorowych lekcji/wykładów uznano by go pewnie za idiotę. Ten typ „kształcenia” młodzieży akceptujemy jednak powszechnie. Opowieści o „indywidualizacji” kształcenia, specjalnych metodach pracy z uczniem w zderzeniu z powszechnością korepetycji okazują się kosztowną bzdurą. Najlepszą formą każdego nauczania jest dyskusja; swobodna wymiana poglądów, idei czy nawet przekonań. Przy kawie/piwie można załapać znacznie więcej niż na lekcji w 30 osobowej klasie. Wątpiącym proponuję przypomnieć sobie „dyskusje” na imprezach zbiorowych (weselu, imieninach) przy stole gdzie siedzi np. tylko 20 osób. Dobry, choć pewnie trochę przerysowany, obraz stosowanych w szkole metod nauczania obejrzeć można w filmie „CK dezerterzy”, gdzie jakiś podoficer (chyba sierżant) usiłuje CK-wojaków nauczyć austriackiego hymnu. Polecam. I tego w obecnym dziś paradygmacie funkcjonowania edukacji uniknąć się nie da.
Szkoła i matura jest potrzebna. Ale inna. Uwzględniająca w programach i metodach nauczania wyraźnie określone potrzeby społeczne (wiedza o funkcjonowaniu społeczeństw, podstawach naszej narodowej tożsamości, elementy filozofii społecznej, rachunki, sport, elementy geografii czy meteorologii) oraz otwarte, niemożliwe do sprecyzowania potrzeby indywidualno-zawodowe (matematyka, fizyka, „wychowanie techniczne”, szeroko rozumiana sztuka). Te pierwsze winny być w całości opłacane przez państwo i nie w 30 czy 50%, ale bezwzględnie na obowiązkowej dla wszystkich „maturze” egzekwowane. Mogą to jednak być tylko treści, które uczeń „powtarza” codziennie w swoim normalnym życiu społecznym; dla tw. sinusów, historii podbijania Ameryki czy opisu pantofelka miejsca tu nie ma. Te drugie winny pozwolić elastycznie, stosownie do uzdolnień ucznia, wiedzy i zamiarów jego rodziców oraz lokalnych możliwości przygotować młodego człowieka do dalszego rozwoju (np. studiów) po wspomnianej wyżej „maturze”. Ta część kształcenia finansowana być powinna jakimś systemem bonów edukacyjnych do swobodnej dyspozycji ucznia/rodzica.
O takiej szkole pisałem m.in. w https://www.salon24.pl/u/waldkorcz/1200425,na-marginesie-lex-czarnek-czyli-jaka-szkola-byc-by-mogla-i-jaka-szybko-nie-bedzie??
Czy jest to realne? Ani dziś ani jutro i długo jeszcze nie. Tak jak nie jest realny dobry, uczciwy system ochrony zdrowia, armia czy jakakolwiek dziedzina wymagająca publicznego (współ)finansowania. Natura ludzka jest jaka jest; chęć dominowania (również np. przez oszustwo) wpisana jest w nasze geny. Wymienione dziedziny życia stadnego wymagają bardziej współpracy niż konkurencji. Dokładnie odwrotnie niż nasza natura. Pewnie kiedyś jakąś „równowagę” osiągniemy, ale już dziś możemy zadbać o lepsze życie naszych prawnuków.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo