„ZIELONI” vs. „CZERWONI” W KONFLIKCIE POLITYCZNYM PO 13 GRUDNIA 1981
Największy konflikt społeczny zakończony, jak się wydawało, porozumieniami sierpniowymi 1980 roku - trwał nadal jeszcze do 13 grudnia 1981. Nie wszystkie negocjacje rządzącej PZPR z NSZZ „Solidarność” kończyły się kompromisowymi ustępstwami. Obie struktury: rządowa i związkowa – jedna w obronie bezpieczeństwa państwowa, druga - w imię niezależności, żeby zmusić antagonistów do ustępstw, zdecydowane były na konfrontację. W gotowości do starcia otwarcie o tym mówiły, miały poczucie siły. „Solidarność” - mimo spadku poparcia społecznego, osłabienia chaosem strajkowym i utratą kontroli nad terenowym żywiołem związkowym; władze, partyjna nomenklatura - w defensywie, bez wyjścia, jednak wystarczająco silne, żeby nie kapitulować na warunkach nie do przyjęcia. Strona państwowa w odpowiedzi na szykującą się konfrontację, chcąc złamać opór zanarchizowanej rewolty związkowców zapowiadających rozprawienie się z władzą
[1], użyła sił zbrojnych. Wynik starcia został przesądzony 13 grudnia 1981.
Siłowe rozwiązanie konfliktu społecznego i wprowadzenie stanu wyjątkowego (nazywanego stanem wojennym, bo tylko taki dopuszczała konstytucja) ujawnił jeszcze inny, tlący się w ukryciu konflikt polityczny z frakcją dogmatycznych lewaków kontestujących linię gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Starcie z opozycją wewnątrzpartyjną, zwaną betonem partyjnym, nasiliło się na początku lat 80. i trwało parę lat blokując systemowe reformy. Jest to temat na odrębne opracowanie.
Zamierzam w niniejszym tekście zająć się tylko jednym aspektem tej politycznej konfrontacji sił konserwatywnych z postępowymi, reformatorów z dogmatykami – udziałem wojskowych. Czyż nie zastanawiające, że żołnierze zawodowi, z natury swej profesji przywykli do postaw raczej konserwatywnych i zachowawczych, stanęli przeciwko fundamentalistom partyjnym broniącym zmurszałego systemu, sprzyjali zwolennikom reform gospodarczych i politycznych, aż w końcu otwarcie opowiedzieli się za zmianami ustrojowymi. Brałem bezpośredni udział w tej konfrontacji, chcę zdać relację z pewnego rodzaju obserwacji uczestniczącej; będę jednak stronniczy i chcąc nie chcąc nieskromny, co po lekturze - mam nadzieję, zostanie przyjęte ze zrozumieniem.
Siły zbrojne w konfliktach społecznych
Rolę, funkcje i zadania sił zbrojnych w każdym państwie określa konstytucja (pomijam sytuacje, w których wojsko działa jako swego rodzaju podmiot polityczny, mimo nieistnienia własnego państwa, mam na myśli dla przykładu legionistów Józefa Piłsudskiego). Siły zbrojne zawsze miały przede wszystkim chronić państwo przed zagrożeniem zewnętrznym, przed wrogą napaścią; te zorganizowane (w pododdziały, oddziały, związki taktyczne i operacyjne) zespoły ludzi, uzbrojone i wyposażone w odpowiedni sprzęt i środki walki, mają obowiązek pozostawać w ciągłej gotowości bojowej do użycia przemocy zbrojnej w interesie państwa i do prowadzenia wojny z agresorem. Ale przecież żołnierze wszystkich armii na świecie są wykorzystywani do rozwiązywania także problemów wewnętrznych, na ogół w okolicznościach kryzysowych powstałych w wyniku różnych zagrożeń dla bezpieczeństwa kraju. Wspierają działania państwa chroniąc je przed destabilizacją, czy w walce z żywiołowymi siłami natury, w akcjach antyterrorystycznych itp. Każde państwo posługuje się swoimi siłami zbrojnymi, kiedy tylko inne jego instytucje i organizacje nie wystarczają do pokonania niebezpieczeństwa.
Wojsko, jako szczególna instytucja państwa, może odgrywać różne role polityczne. Używanie sił zbrojnych do celów politycznych
[2], do zdobycia i utrzymania władzy, ma długą sięgającą starożytności historię - od razu przypominają się Juliusz Cezar i Napoleon Bonaparte, dowódcy, którzy przy pomocy podległych żołnierzy ustanawiali własne dyktatury. Stąd w leksykonie politycznym terminy „cezaryzm” i „bonapartyzm” określające polityczne wystąpienie wojska w celu poparcia popularnego, charyzmatycznego dowódcy sięgającego po władzę. Wojsko osadzało na tronie jednych imperatorów i obalało innych, były rokosze, pucze i spiski, przewroty i zamachy stanu. Bunty żołnierzy raz prowokowano, innym razem z trudem tłumiono; wpływy generalicji rosły i stawały się decydujące zwłaszcza w okresach kryzysowych, w sytuacjach ekstremalnych w państwie.
Inicjatorem politycznej akcji wojska może być nie tylko wódz („mocny człowiek”), ale również grupa oficerów-spiskowców (jak w Egipcie w wariancie naserowskim) czy konspiracyjna organizacja (jak w Grecji „czarni pułkownicy”) lub elity wojskowe, które pod hasłami patriotycznymi i populistycznymi ingerują w tok wydarzeń politycznych, buntują się przeciwko prezydentowi lub określonym siłom rządzącym, widząc w nich zagrożenie dla siebie i państwa (Chile). Z podobną motywacją mamy do czynienia, gdy kadra oficerska decyduje się wystąpić przeciwko prawowitej władzy konstytucyjnej, otwarcie wypowiedzieć posłuszeństwo, a więc złamać przysięgę, bowiem dochodzi do przekonania, że rządzący nie są w stanie zapobiec nadciągającej katastrofie, uchronić kraju przed chaosem społeczno-gospodarczym i wyprowadzić obywateli ze zgubnej drogi (przewrót dokonany przez marszałka Piłsudskiego w 1926 roku).
Bywało, że polityczne ambicje wyższych kadr dowódczych prowadziły do spisków i przewrotów, w wyniku których dochodziło do dyktatury, powstania reżimu wojskowego, tzn. do ustanowienia władzy wojska, a przynajmniej do sytuacji, w której siły te stawały się głównym i decydującym czynnikiem politycznym, zajmując kluczowe pozycje w instytucjach władzy państwowej. Konflikty między najwyższym kierownictwem politycznym a dowódcami sił zbrojnych i kompleksem wojskowo-przemysłowym zdarzały się chyba we wszystkich większych krajach świata.
W dziejach najnowszych państw Ameryki Łacińskiej i Afryki Równikowej dochodziło do ustanowienia reżimu wojskowego w rezultacie przewrotów, obalenia władz cywilnych na ogół z powodu ich nieudolności, w obliczu zagrożenia anarchią i chaosem. Bezpośrednie interwencje armii w życie polityczne w różnych wariantach miały miejsce wielokrotnie np. w Argentynie (rządy junty wojskowej w latach 1976-83), Pakistanie, Turcji (1960, 1980), Brazylii (1964), Indonezji (1965), Chile (1973), Ghanie (1979), Liberii (1980), w Nigerii (1983). Scenariusze przewrotów były różne, zależnie od charakteru trwającego kryzysu i typu zagrożenia.
Z innego rodzaju impulsem do wyprowadzenia wojska na arenę polityczną mamy do czynienia, kiedy armia zostaje włączona w bieg wydarzeń nie jako siła samodzielna, w pełni autonomiczna, jak w „klasycznym” przewrocie wojskowym, lecz kiedy ingeruje w sytuacji konfliktu wewnętrznego (np. na tle religijnym czy etnicznym) i dzieli się według sympatii do przeciwnych sobie ugrupowań (jak w Moskwie w sierpniu 1991 r.) lub opowiada się po jednej ze stron walczących o władzę, jako jej polityczna siła orężna. Jeszcze inna sytuacja ma miejsce, kiedy siły zbrojne występują w roli rozjemcy, by zapobiec wojnie domowej. Z obowiązku, jaki nakłada na nich konstytucja, zbrojni chcą ratować najwyższą wartość - wolność Ojczyzny, chronić państwo, czyli polityczną organizację społeczeństwa, przed rozpadem i wspólnotę - przed utratą niepodległości.
W PRL wojsko brało udział we wszystkich dramatycznych wydarzeniach społecznych i politycznych, w stanach wyższej konieczności państwa, czyli w stanach wyjątkowych. Z historii nowoczesnych państw wiemy, że stan wyjątkowy jest zjawiskiem występującym w różnych odmianach: stanu wojennego, stanu oblężenia, stanu zagrożenia bezpieczeństwa państwa, stanu klęski żywiołowej. I jako „zło, ale nieuchronne” (Krystyna Kerstenowa) - mimo różnych odmian i konsekwencji, głównie ograniczeń wolności i działań represyjnych – stan wyjątkowy jest zawsze naruszeniem lub zniesieniem porządku prawnego
[3].
Jednak w PRL wojsko nigdy nie występowało jako samodzielny podmiot polityczny. Mimo prób uwikłania go w rozgrywki frakcyjne wewnątrz partii rządzącej było w pełni lojalne i dyspozycyjne wobec władz państwa, które ponosiły pełną konstytucyjną odpowiedzialność zarówno za użycie, jak i nieużycie sił zbrojnych w sytuacji, gdy wymagała tego racja stanu. W Poznaniu w 1956 roku, na Wybrzeżu w 1970 i jesienią 1981 r., gdy kraj znalazł się na krawędzi katastrofy, żołnierze Wojska Polskiego w poczuciu misji, jaką jest obrona bezpieczeństwa kraju, 13 grudnia ruszyli z koszar na ratunek państwu.
W czasie stanu wojennego gen. Wojciech Jaruzelski był wówczas nie tylko zwierzchnikiem sił zbrojnych, ale również premierem rządu i pierwszym sekretarzem rządzącej partii. Nie było zatem problemu relacji pomiędzy dowódcami a najwyższymi organami rządowymi i partyjnymi. W tym sensie nie był to typowy reżim wojskowy, wszystkie struktury władzy pozostały te same, dowodzący siłami zbrojnymi nie sięgał po władzę, bo już ją sprawował. Komisarze nie aspirowali do stanowisk cywilnych i łatwo wycofywali się do ról wojskowych, tak jak robiły to wcześniej, przed wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego, terenowe grupy operacyjne. Oficerowie z tych grup często wracali jako komisarze w te same rejony.
Opinie o wojsku w czasie konfliktu społecznego w Polsce
na początku lat osiemdziesiątych ub. wieku
Na podstawie badań opinii społecznej chciałbym poddać pod rozwagę następującą hipotezę: jesienią 1981 roku w Polsce znaczna część naszego społeczeństwa, jeśli nie większość, oczekiwała, że wojskowi rozdzielą strony konfliktu szykujące się do zwarcia – rządzącą PZPR i struktury NSZZ „Solidarność”, że stan wojenny poprzedziło swego rodzaju społeczne zapotrzebowanie, przynajmniej przyzwolenie, na arbitraż wojska
[4]. A że po obu stronach konfliktu czyniono przygotowania - mówiło się i pisało otwarcie i oficjalnie. „Solidarność”, stawiając wymagania niemożliwe do spełnienia w tamtej sytuacji gospodarczej, w ówczesnych realiach międzynarodowych, są na to dowody, można cytować wiele takich wypowiedzi. A władze przyciskane do ściany, w sytuacji bez wyjścia, również uprzedzały, że są granice ustępstw, że państwo musi być przygotowane do zastopowania anarchii, opanowania chaosu. Z przygotowań rządu nie czyniono tajemnicy, nawet rozmyślnie straszono. Ścisłą tajemnicą objęto tylko część operacyjną planu, co zrozumiałe, zaskoczenie miało zapobiec krwawym następstwom dramatycznej decyzji.
Weryfikując postawioną hipotezę należałoby pewnie opisać sytuację, jaka powstała w kraju po zjeździe „Solidarności”, a więc od września do początku grudnia 1981. Opis taki z konieczności zostawiam na boku, poprzestając na stwierdzeniu, że stan dwuwładzy nie mógł trwać bez końca, skutki były fatalne dla gospodarki i ludności. Polsce groził zupełny paraliż władzy, demontaż państwa. Zmęczenie sytuacją kryzysową i niezadowolenie z przedłużającego się konfliktu narastało, wypatrywano szans na przełamanie politycznego impasu, pytano z przerażeniem – co dalej?, kiedy to się skończy? Czekano na przesilenie.
Co myśleli wojskowi o powstałej sytuacji - pominę, opisałem w innym miejscu
[5]. Przypomnę tylko, że nie mieli dramatu wyboru, po czyjej stanąć stronie, jak się znaleźć pomiędzy państwem i społeczeństwem. Społeczeństwem reprezentowanym zarówno - z jednej strony – przez żywiołowy ruch związkowy, jak i z drugiej – przez PZPR, odpowiedzialną za państwo z mocy konstytucji, wraz ze stronnictwami koalicyjnymi (satelickimi). Dramat kreowały, wzajemnie się nakręcając, nurt skrajny, awanturniczy „Solidarności” (według A. Małachowskiego:
nasze oszołomstwo) oraz konserwatywna część aparatu partyjnego, bezkompromisowa ideologicznie, skłonna w imię dogmatów ustrojowych i doktrynalnych racji bronić swojej władzy - nawet z pomocą obcych sił (dziś już wiadomo, że o taką interwencję zabiegali
[6]).
Z tej logiki brało się poczucie misji ratowania kraju – z jednej strony przed anarchią i chaosem, z drugiej – przed biurokratycznym zastojem, w obronie reform, w przekonaniu, że z obowiązku patriotycznego trzeba wejść w środek, pomiędzy szykujące się do starcia strony konfliktu, „rozbroić” wojowniczych radykałów związkowych i odsunąć odpowiedzialną za kryzys biurokrację u władzy. Chcieli być z narodem, ale nie przeciwko własnemu państwu!
Kontrowersje wokół 13 grudnia ’81 są znane, powtarzane od lat. Nie jest to bynajmniej lista zamknięta. Wypowiadający się publicznie na ten temat są zgodni w zasadzie, co do tego, że stan wojenny był złem. Tyle że tego stwierdzenia nie powinno się wygłaszać bez historycznego kontekstu. Zło wówczas mogło być jeszcze większe. I nie ma co się zżymać, gdy gen. Jaruzelski swoją decyzję określa jako „mniejsze zło”, zło konieczne. Czy zmyślają ci, co uważają, że mogło dojść do jeszcze większego nieszczęścia?
Dlaczego stan wojenny? Czy decyzja była uzasadniona? Czy było rozwiązanie alternatywne? Odpowiedzi przeciwników Generała na te i podobne pytania są od początku różnorodne - na ogół politycznie tendencyjne. Obok faktów powtarza się domysły (wymysły?) i mity. Od czasu do czasu, jacyś polityczni archeolodzy, wykopują nowe dokumenty, czasem są zupełnie „nowe” - na potwierdzenie aktualnych racji. Przemilcza się zaś, albo opacznie interpretuje, wyniki ówczesnych sondaży opinii publicznej. Są to także fakty, tyle że szczególnego rodzaju. Dotyczą tamtych nastrojów, poglądów politycznych, opinii i ocen – czyli stanu umysłów ludzi, świadomości naszego społeczeństwa. Wiadomo, że tego rodzaju czynniki subiektywne pełnią istotną rolę w ludzkich działaniach, często przesądzają o zachowaniach („Jeśli ludzie definiują jakąś sytuację jako rzeczywistą, to staje się ona, poprzez swoje konsekwencje, sytuacją rzeczywistą” - William I. Thomas, socjolog amerykański).
Warto sięgać gwoli przypomnienia po niektóre wyniki badań sondażowych, na próbach reprezentatywnych dla ogółu dorosłej ludności, które są miarą rzeczy, pokazują, jak Polacy oceniali ówczesną sytuację, co o niej myśleli, skalę zaufania do wojska i gen. Jaruzelskiego, stosunek Polaków do decyzji wprowadzenia stanu wojennego, intencji władz. Na szczęście mitomanom można przeciwstawić owe fakty. Są relacje z badań, mierzono temperaturę nastrojów, były analizy na temat wielu kwestii psychospołecznych. Mamy więc poziom odniesienia, można porównywać dzisiejsze wypowiedzi polityków, dywagacje publicystów, również dociekania historyków i politologów - z opinią społeczną na ten sam temat, z ogólnopolskimi sondażami kilku ośrodków. Zwłaszcza najwcześniejszymi, które realizował OBOP w 1982 roku, jeszcze w czasie stanu wojennego.
Wojsko i Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, w tamtym dramatycznym dla naszego narodu okresie, cieszyło się powszechnym zaufaniem. Było ogromne poparcie społeczne, jak nigdy przedtem i potem. Są to fakty empirycznie potwierdzone. Zaufaniem największym ze wszystkich innych instytucji i organizacji państwowych, większym niż Sejm i Rząd. W czasie gdy gen. Jaruzelski próbował nakłonić kierownictwo „Solidarności” do udziału w Radzie Porozumienia Narodowego – mam na myśli Spotkanie Trzech 4 listopada ’81 – odnotowano rekordowe zaufanie do wojska, aż 93 proc. ankietowanych przez OBOP 10.11.81. Rekordowe, niebywałe notowania – na miesiąc przed stanem wojennym.
W tym samym okresie zaufanie do kierownictwa „Solidarności” spadało od września z 74 proc., do 58 w listopadzie, natomiast zaufanie do rządu W. Jaruzelskiego rosło - z 30 do 51 proc.
W trakcie stanu wojennego, na wiosnę ’82., zaufanie do wojska nieco zmniejszyło się, ale nadal było równie wysokie, bo deklarowane przez 85 proc. badanych (tabela). A do WRON z ufnością odnosiło się 70 proc. respondentów. Takie są fakty. Pozwalają wnioskować, że traumę stanu wojennego przyjmowano – mimo wszystko – z nadzieją, jak człowiek chory ciężką operację.
Odsetki badanych deklarujących zaufanie
Instytucje lub organizacje 10.XI.81 6.IV.82 9.XI.82 30.XI.82 VI.89
Wojsko 93 85 78 79 74
WRON x 70 56 63 x
Sejm 80 70 58 63 x
Rząd 66 62 49 57 43
Milicja Obywatelska 65 57 40 44 x
PZPR 37 39 29 32 20
Działalność wojska miała wysoką akceptację społeczną przez całe lata 80., przy kilkunastoprocentowym braku akceptacji i tyluż nie mających zdania na ten temat. Zbliżone poparcie miał gen. Jaruzelski. Zawsze ponad połowa Polaków uważała, że „dobrze służył społeczeństwu, zgodnie z jego interesami”. W połowie dekady (XII 1985) sympatie do Generała deklarowało 71 proc. respondentów CBOS, potem malały, przy sporej obojętności (w granicach ponad 20 proc.). Paradoksalnie, armia straciła na społecznej akceptacji, kilka punktów procentowych, po Okrągłym Stole i po wyborach parlamentarnych w 1989 roku. Potem rosła już tylko liczba osób wstrzymujących się z oceną działalności wojska, aż do jednej trzeciej w sondażach z 1990 roku.
W 1982 roku OBOP sześciokrotnie powtarzał w kolejnych sondażach to samo pytanie: „jak ocenia Pan(i) decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego?” (tabela)
termin realizacji 1982 r. dane w %
___________________________________________________________
Decyzja była: 16-17.01 23.02 20.04 1.06 28.09 28.12.
- usprawiedliwiona 51* 69 64 62 56 70
- nieusprawiedliwiona 37 20 25 23 18 15
- brak opinii 12 11 11 15 26 15
*Pierwszy sondaż przeprowadzono wśród losowo dobranych mieszkańców Warszawy, reprezentatywnych dla ogółu ludności stolicy.
Po latach nadal utrzymuje się owo przekonanie większości, co różnie się komentuje, bywa, że obraźliwie dla przychylnych Generałowi. Jakoś zapomina się, że od początku (patrz tabela), ponad dwie trzecie społeczeństwa, także większość warszawiaków, odnosiło się do tej nadzwyczajnej sytuacji ze zrozumieniem. Uzasadniający tę opinię wymieniali zjawiska destabilizacji, chaosu, konieczność zapobieżenia rozruchom, wojnie domowej, pogorszającej się sytuacji gospodarczej kraju.
Natomiast ci, którzy uważali wprowadzenie stanu wojennego za nieusprawiedliwione - liczba tak myślących zmalała do 15 proc. na koniec 82. roku - wskazywali na brak uzasadnionych podstaw ku temu, możliwość politycznych rozwiązań, realność porozumienia, wymieniali negatywne skutki tej decyzji, jak: złe nastroje wśród ludzi, rozgoryczenie, zawieszenie swobód obywatelskich i internowania, pozbawienie społeczeństwa możliwości kontrolowania władz. Bardziej krytyczni, zarówno na temat wprowadzenia, jak i utrzymania stanu wojennego, byli respondenci z wyższym wykształceniem oraz członkowie „Solidarności”.
Centrum Badania Opinii Społecznej pierwszy sondaż ogólnopolski na temat „opinie o wprowadzeniu, trwaniu i zniesieniu stanu wojennego” zrealizowało (N=951) w sierpniu 1983, a więc miesiąc po zakończeniu omawianego okresu. Raport z tego badania pokazuje sposób myślenia o ówczesnej sytuacji, nastroje społeczne, daje świadectwo prawdzie o tamtych czasach. Co warto przypomnieć?
Jak oceniano sytuację poprzedzającą wprowadzenie stanu wojennego? Prawie jednomyślnie (83,5 proc.) badani uważali, że była groźna dla spokoju wewnętrznego (zdaniem 7,5 proc. zagrożenie nie istniało). Kto przede wszystkim przyczynił się do takiego rozwoju sytuacji jesienią 1981 roku (strajki, demonstracje, ostre podziały społeczeństwa itp.)? Zdaniem około połowy ankietowanych odpowiedzialność za sytuację, która doprowadziła do stanu wojennego, ponoszą zarówno władze państwowe, jak i ówcześni przywódcy NSZZ „Solidarności”; 27 proc. uważało, że bardziej odpowiedzialna jest władza, 23 proc. sądziło, że przywódcy związku.
Decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była zaskoczeniem dla 65 proc. respondentów; spodziewało się jej co trzeci badany. Reakcje na tę decyzję podzieliły Polaków: 44 proc. przyjęło ją negatywnie, 43 proc. pozytywnie. Przy czym reakcje negatywne na wiadomość o stanie wojennym, u niektórych respondentów współwystępowały z przekonaniem o słuszności argumentów uzasadniających jego wprowadzenie, tak np. przeważnie odpowiadali członkowie PZPR. Słowem, pozytywny lub negatywny stosunek do stanu wojennego nie należy utożsamiać z aprobatą bądź dezaprobatą dla decyzji o jego wprowadzeniu.
Większość badanych zgadzała się z następującymi przyczynami (tabela), które podawano uzasadniając stan wojenny:
- zapobieżenie bratobójczemu konfliktowi,
- zachowanie ładu i spokoju w kraju,
- utrzymanie suwerenności i niepodległości Polski.
|
|
|
dane w %
|
|
Wprowadzenie uzasadniono określonymi
|
|
uwarunkowaniami
|
|
Uwarunkowania
|
W jakim stopniu Pan(i) się z nimi zgadza?
|
|
zgadzam się
|
zgadzam się
|
nie zgadzam
|
|
Całkowicie
|
Częściowo
|
Się
|
Zachowanie ładu i spokoju
|
|
|
|
w kraju
|
61,5
|
23
|
11,3
|
|
|
|
|
Zapobieżenie bratobój-
|
|
|
|
czemu konfliktowi
|
59,5
|
20,9
|
14,3
|
|
|
|
|
Utrzymanie suwerenności
|
|
|
|
i niepodległości Polski
|
45,6
|
23,9
|
19,1
|
|
|
|
|
(W tabeli nie uwzględniono kategorii: "trudno powiedzieć")
|
Po roku stanu wojennego, 30 listopada 1982 roku, ankietowani przez OBOP oceniali intencje władz, znaczna większość - 67 proc., sądziła, że władzy zależało na osiągnięciu porozumienia (pogląd przeciwny miało 21proc.).
Na pytanie: „Czy biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną i gospodarczą kraju, stan wojenny powinien być zniesiony czy nadal utrzymywany?” -tylko 27 proc. respondentów OBOP, we wrześniu ’82, opowiedziało się za natychmiastowym jego zniesieniem. Różnie zresztą argumentując: że przyczyniłoby się to poprawy nastrojów, redukcji napięć, spokoju społecznego, albo że - zdaniem innych – dlatego, iż stan wojenny nie przyniósł żadnych pozytywnych zmian, żadnych społecznych korzyści.
Pozostali uważali, że:
- powinien być zniesiony po pewnym czasie, gdy sytuacja w kraju będzie
bardziej ustabilizowana - 37 proc.
- powinien być utrzymywany tak długo, aż nastąpi pełna normalizacja
sytuacji politycznej i gospodarczej - 19 proc.
- brak opinii - 17 proc.
W sondażach po zawieszeniu stanu wojennego ponad połowa przyjęła ten fakt z aprobatą. Za całkowitym zniesieniem nadzwyczajnych rygorów opowiadało się 29 proc. respondentów. A co dziesiąty uważał, że uczyniono to za wcześnie (OBOP, styczeń 1983).
Parę miesięcy później, w sierpniu 1983 roku, a więc już po zakończeniu stanu wojennego, ankietowani przez CBOS oceniali działalność wojska i formacji MSW w stanie wojennym (tabela). Poprzestanę na odnotowaniu z całej tabeli, że żołnierze działali „zgodnie z prawem, nie nadużywając uprawnień” - według 83,3 proc. dorosłej ludności.
dane w proc.
Wojsko i Ocena działalności
formacje MSW działały zgodnie niekiedy nadużywały często działały
z prawem, swoich praw bezprawnie wy-
nie nadużywając - korzystując
uprawnień swoje prawa __________________________________________________________
Wojsko 83,3 12,7 2,7
Milicja 24,1 49,7 25,1
SB 29,1 35,4 28,0
ZOMO 14,8 31,3 50,5
Zrealizowane wówczas sondaże OBOP udokumentowały także opinie o
intencjach władz wobec społeczeństwa i szansach porozumienia. Oto w badaniu z 30.11.82 r. pytano: „Czy Pana(i) zdaniem władzy zależy na pełnym porozumieniu ze społeczeństwem?”
Pozytywnie odpowiedziało 67 proc. ankietowanych, zaprzeczyło 21 proc., a 12 proc. nie miało zdania w tej sprawie.
W następnym pytaniu: „Co władze powinny zrobić, aby osiągnąć pełne porozumienie ze społeczeństwem?” postulowano najczęściej większą demokratyzację życia społecznego, uwzględnianie głosu opinii publicznej w podejmowanych decyzjach, częstsze konsultacje, informowanie w sposób szczery i rzetelny, prawdomówność i rzetelność.
Raport CBOS ze wspomnianego sondażu ogólnopolskiego zrealizowanego w sierpniu ’83 udokumentował stan nastrojów społecznych, pokazuje jak oceniano wydarzenia lat 1980 – 1981. Tylko co czwarty respondent nie miał wątpliwości, tzn. oceniał jednoznacznie z aprobatą lub negatywnie. Większość wskazywała na przewagę zdarzeń „raczej pozytywnych” lub „raczej negatywnych”. W uzasadnieniach niektórzy rozróżniali koniec roku 1980, jako okres raczej pozytywnych przemian, w przeciwieństwie do 1981, w którym przekreślono wszelkie nadzieje.
W ocenie bilansu tamtego okresu od początku zaznaczyły się podziały niemal biegunowe. Prawie połowa – 48 proc. ankietowanych – dostrzegała przewagę pozytywów, takich jak: bunt przeciwko zakłamaniu władzy, ujawnienie błędów i zmiany w rządzie, dojrzałość robotników, demokratyzację życia, wiarę w sprawiedliwość, koniec propagandy sukcesu, porządki w partyjnych szeregach, powstanie „Solidarności”, pluralizm związkowy, podwyżki płac, zasiłków i urlopów wychowawczych, podpisanie porozumień i zapoczątkowanie reformy gospodarczej (kolejność odpowiednia do najczęstszych uzasadnień).
Nie wiele mniej badanych, 39 proc., sądziło, że w tym czasie przeważały wydarzenia negatywne. A mianowicie: dominowały strajki, pogłębiający się kryzys, wielki chaos, niepewność jutra, osłabienie władzy, rozluźnienie dyscypliny społecznej, nieustanne rozruchy, anarchizacja życia, groźba wojny domowej, braki w zaopatrzeniu w żywność, skłócenie
miasta ze wsią, zajmowanie się polityką przez związek zawodowy.
W tym dość skrótowym ujęciu, z grubsza tylko przypomniałem wybrane wskaźniki, owe szczególnego rodzaju fakty, jakoś dziwnie pomijane i przemilczane. Przypominać je warto, zwłaszcza tym, którzy ze stanu wojennego chcieliby zachować w pamięci Polaków tylko pojazdy pancerne i koksowniki na ulicach miast, którzy Generała i jego żołnierzy oskarżają o niecne intencje.
Hipoteza o swego rodzaju społecznym przyzwoleniu na arbitraż wojska w konflikcie społecznym jesienią 1981, byłaby być może łatwiejsza do przyjęcia, jeśli użyłbym określenia
„legitymizacja negatywna”. Opisy legitymizmu negatywnego represyjnych reżimów biurokratyczno-autorytarnych i wojskowych, można zaleźć w literaturze politologicznej
[7], na ogół dotyczą sytuacji, w której nieporadne władze demokratyczne zostają obalone przez wojskowych i ludność wita autorytarne rządy z uczuciem ulgi, nadzieją i ogromnym poparciem, licząc na przywrócenie „porządku”, wyeliminowanie korupcji i sprzedajnych polityków, zatrzymanie degradacji gospodarczej, poprawę zaopatrzenia itp. cele. Oczywiście taki legitymizm, bez wyraźnych dokonań stosunkowo szybko słabnie, nie sposób bowiem sprostać oczekiwaniom. Obiecany wzrost i rozwój gospodarczy okazują się niewystarczające, trwa inflacja, reformy systemu polityczno-gospodarczego nie przynoszą oczekiwanych rezultatów itd. Niepowodzenia, brak wymiernych sukcesów w krótkim okresie niweczą tego rodzaju legitymizację tylko na podstawie zaprowadzenia porządku i dyscypliny społecznej.
Przywódcy autorytarni w obliczu utraty legitymizacji reagowali, jak zauważył Huntington, na pięć sposobów:
- nie przyjmowali po prostu do wiadomości słabnięcia ich pozycji w nadziei lub przekonaniu, że uda im się jakoś utrzymać u władzy;
- próbowali przetrwać wymuszając posłuszeństwo, nasilając represje i w ten sposób opóźniali spadek legitymizacji;
- prowokowali konflikt międzynarodowy, żeby odtworzyć legitymizację przez odwołanie się do nacjonalizmu (konflikt grecko turecki o Cypr w 1974, zajęcie Falklandów przez Argentynę w 1982);
- podejmowali próbę legitymizmu swojej władzy w drodze wyborów, co często wcześniej obiecywali;
- przejmowali kontrolę nad wydarzeniami, przewodząc końcowi rządów autorytarnych i wprowadzaniu systemu demokratycznego.
W tym ostatnim przypadku decyzje są najtrudniejsze do przeprowadzenia i wzbudzają wiele wątpliwości, oporów i podziałów w gremiach kierowniczych (przeważnie dochodzi do zmiany przywódcy).
Oceniając rolę gen. Jaruzelskiego w wydarzeniach lat 80., powinno się uwzględniać w/w możliwe warianty decyzji, jakie miał do wyboru i trzeba przyznać, że mogło być różnie. Jest zasługą Generała, że skończyło się dla Polski szczęśliwie.
Tezę o przyzwoleniu społecznym na ingerencję wojska w rozwiązanie trwającego w Polsce konfliktu wygłosiłem swego czasu na konferencji naukowej, replikował przedstawiciel Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który chcąc podważyć dane empiryczne powiedział: „statystyki są jednak po prostu niebezpieczne”. Co do arbitrażu wojska miał pewne wątpliwości „zważywszy ideologiczne uwarunkowania”, jego zdaniem, także Kościół rzymskokatolicki „arbitrem nie był, jako że był w dużym stopniu zaangażowany w odnowę demokratyczną, w ruch „Solidarności”
[8].
No cóż, ja także mam własne zdanie o zaangażowaniu Kościoła hierarchicznego w rozwiązaniu konfliktu społecznego w Polsce w latach 80. Prawda, że duchowni byli ważnymi moderatorami, czyli dosłownie tymi, którzy powściągają, pełnią rolę spowalniacza, buforu. Jednak arbitraż Episkopatu okazał się nieskuteczny 4 listopada 1981 podczas spotkania Glemp, Jaruzelski, Wałęsa. W końcówce PRL hierarchowie Kościoła katolickiego wystąpili w nieco innej roli, podczas negocjacji władz państwowych z „Solidarnością” w 1988-89 okazali się tym trzecim, co korzysta, gdzie dwóch się bije (co dziś widać akurat bez statystyki).
Na ratunek państwu
W połowie 1981 roku znacznie wzrosła rola wojska i wojskowych w życiu politycznym, zostali wciągnięci do polityki i rządzenia w okolicznościach konfliktu osłabiającego struktury państwowe. Terenowe grupy operacyjne w skali ogólnokrajowej, wprowadzenie stanu wojennego i potem „rządy komisarzy” miały zapobiec największym wówczas zagrożeniom dla Polski:
- unicestwieniu państwa, interwencji sił sojuszniczych Układu Warszawskiego, które w trosce o bezpieczeństwo całego bloku, równowagę sił w zimnowojennej Europie, nie mogły dłużej tolerować tego, co działo się w Polsce;
- katastrofie gospodarczej i paraliżowi państwa z powodu błędnej polityki władz PRL oraz anarchizacji życia gospodarczego przez ruch społecznego protestu zorganizowany w NSZZ „Solidarność” (o celach nawet jeśli szczytnych, to jednak w tamtych realiach międzynarodowych i ekonomicznych - niemożliwych do zrealizowania), którego kierownictwo straciło kontrolę nad sytuacją;
- kryzysowej dezorganizacji życia społeczno-gospodarczego grożącej żywotnym interesom narodu, utrudniającej reformy systemowe i rozpoczęte właśnie procesy modernizacyjne w państwie.
Terenowe grupy operacyjne złożone z kilku żołnierzy zawodowych ruszyły 26 października 1981 w Polskę do gmin i miast-gmin. Wiadomo, że mądre decyzje poprzedza dobre rozpoznanie i że trzeba być blisko ludzi i ich spraw, jeśli chce się uniknąć „błędów i wypaczeń” poprzedników. Z napływających meldunków wynikało, że oficerów przyjęto życzliwie i z nadzieją, że „zaprowadzą porządek”. Ludność wiejska i małomiasteczkowa odczuwała dolegliwie skutki dezorganizacji państwa, braki w zaopatrzeniu, bezkarność biurokracji, korupcję i inne systemowe właściwości gospodarki niedoborów.
W drugim etapie, 13 listopada 1981, wyjechały na rekonesans do 500 wytypowanych zakładów pracy wojskowe grupy operacyjno-kontrolne (ok. 200 grup kadry zawodowej i żołnierzy służby zasadniczej, którym właśnie przesunięto termin przejścia do rezerwy). Ich sprawozdania dopełniły opisu stanu nastrojów ludności i gospodarki państwowej. Pokazały dezorganizację produkcji w przedsiębiorstwach, braki surowców, nierytmiczność dostaw kooperacyjnych, bezwład zarządzania, no i bezsilność sparaliżowanych strajkami dyrekcji. Zebrane informacje analizowano w Komitecie Obrony Kraju oraz w Sztabie Generalnym i z odpowiednimi wnioskami przedkładano generałowi Jaruzelskiemu, a potem zainteresowanym ministrom i wojewodom. Wyniki kontroli były zatrważające, pokazywały państwo w stanie anarchii. Oczywiście, należało brać pod uwagę, że tego rodzaju sprawdziany mogą zniekształcać rzeczywistość przez to, że są nastawione na wyciąganie ułomności, tępienie zła, wychwytują zjawiska negatywne, żeby im zapobiec na przyszłość.
Dla jasności sytuacji zaraz po powrocie terenowych grup operacyjnych do macierzystych jednostek (20 listopada) wyekspediowano w teren (25.11.1981) - do większych miast i wszystkich miast wojewódzkich – miejskie grupy operacyjne w składzie 7-14 żołnierzy. W ten sposób uruchomiono bezpośredni strumień informacji z pierwszej ręki, stały kontakt ze społeczeństwem z ominięciem szczebli pośrednich, a więc bez możliwych deformacji przez biurokrację. Dane te w zestawieniu z urzędowymi informacjami i oficjalną sprawozdawczością pozwalały uchwycić obiektywny stan rzeczy.
Na wszystkich trzech etapach wprowadzania grup operacyjnych (gminnych, zakładowych i wielkomiejskich) aktywność wojska miała wieloraki charakter; przede wszystkim była to działalność interwencyjna i kontrolna. Pomagano ludziom rozwiązywać problemy zdawałoby się dotąd nie do pokonania.
W ostatnim etapie, na początku grudnia, powstały resortowe grupy operacyjne, które zajęły się nadzorem bezpośrednim nad realizacją zadań ustalonych przez naczelne organy polityczne i państwowe. Kiedy 13 grudnia 1981r. stan wojenny stał się faktem, w miejsce grup operacyjnych wprowadzono komisarzy-pełnomocników Komitetu Obrony Kraju. Często zostawali nimi dotychczasowi dowódcy grup, co ułatwiało pracę z uwagi na wcześniejsze kontakty z samorządem robotniczym, lokalną władzą i działaczami politycznymi. Ogółem na wszystkich szczeblach (w ministerstwach i urzędach centralnych, w województwach, miastach i gminach oraz w zakładach pracy) działało ponad 2 tys. komisarzy oraz 5 tys. żołnierzy zawodowych i służby zasadniczej. WRON miała pełny obraz polskich realiów, zwłaszcza gminnych: niegospodarność, marnotrawstwo, niekompetencja, arogancja, nadużywanie stanowisk dla korzyści osobistych, korupcja itp. przejawy patologii i zwyczajnych zaniedbań.
Generał świadom współodpowiedzialności władz za powstałą w Polsce sytuację, mówił o tym samokrytycznie. Armia, pacyfikując NSZZ „Solidarność”, musiała zarazem, nawet chcąc nie chcąc, stanąć przeciwko biurokratycznym strukturom, arogancji władzy, niektórych osób z aparatu partyjnego i państwowego. Związkowcy ujawnili wiele zła nagromadzonego w gospodarce i w życiu społeczno-politycznym, co potem przez kilka miesięcy, potwierdzały terenowe grupy operacyjne i komisarze wojskowi w swoich meldunkach z całego kraju.
W operacji „stan wojenny” Wojsko Polskie wystąpiło w podwójnej roli: jako zbrojna część struktury władzy państwowej, żołnierze gotowi bronić kraju przed katastrofą wojny domowej, ale zarazem, jako siły narodowe, zdolne ustrzec polskie społeczeństwo przed interwencyjną „pomocą” sąsiadów i całkowitą utratą suwerenności. Przez lata całe ćwiczyliśmy – poza oficjalnym planem szkolenia, każdy na własny użytek – jak godzić zobowiązania Układu Warszawskiego z patriotyczną powinnością. Nie o wszystkim mówiono otwartym tekstem, ale przecież nie chodziło o fachowe umiejętności praktyczne, lecz narodowy charakter i patriotyczne uczucia żołnierzy – miłość i przywiązanie do ojczyzny, gotowość do poświęceń dla własnego narodu. Owa subtelna właściwość polskiego wojska, godzącego obowiązki wobec państwa i kierowniczej roli PZPR z powinnością służby narodowi sprawiała, że armia zawsze miała w opinii społecznej znacząco wyższe notowania niż inne ogniwa systemu politycznego. Wojsko zawsze było „nasze”, polskie. Z państwem bywało różnie.
Gen. Jaruzelski już w pierwszym pamiętnym przemówieniu 13 grudnia 1981 r. i przy wszystkich późniejszych podobnych sytuacjach odrzucał oskarżenia o zamach stanu. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego będąc nadzwyczajnym, a zarazem tymczasowym organem wojskowym nie zastępowała konstytucyjnych instytucji władzy. Wszystkie funkcjonowały normalnie, nikogo nie obalono, niczego nie rozwiązano, jak się to zwykle czyni w podobnych sytuacjach na świecie. Wojskowy przewrót nie był ani realny – bo praktycznie oznaczał by rozwiązanie partii i odsunięcie jej nomenklatury od władzy, co w warunkach ograniczonej suwerenności było niemożliwe do zrealizowania – ani konieczny, skoro Generał (od października pierwszy sekretarz KC, czyli szef rządzącej partii, wcześniej, od lutego - premier rządu i od 1967 r. - minister obrony narodowej) skupiał w swoich rękach władzę wystarczającą, by usunąć przeszkody z obu stron. A poza wszystkim, o ironio, zarzuca się zamach stanu w państwie totalitarnym (!), jak go nazywają oskarżyciele. Tak czy inaczej jest to zarzut chybiony
[9].
W pamiętnym przemówieniu po wprowadzeniu stanu wojennego gen. Jaruzelski mówił:
Nie zmierzamy do wojskowego zamachu, do wojskowej dyktatury. (...) Żadnego z polskich problemów nie można na dłuższą metę rozwiązać przemocą. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego nie zastępuje konstytucyjnych organów władzy. Jej jedynym zadaniem jest ochrona porządku prawnego w państwie, tworzenie gwarancji wykonawczych, które umożliwią przywrócenie ładu i dyscypliny. To ostatnia droga, aby zapoczątkować wychodzenie kraju z kryzysu, uratować państwo przed rozpadem [10].
Powołanie WRON, czegoś w rodzaju administratora stanu wojennego, było przedsięwzięciem doraźnym, bardziej psychologicznym, socjotechnicznym niż celowym ze względów organizacyjnych, instytucjonalnych. Całokształtem spraw obronności kierował przecież Komitet Obrony Kraju (KOK), organ kolegialny Rady Ministrów powołany mocą ustawy z 21.11.1967 r., na czele z prezesem Rady Ministrów, czyli gen. Jaruzelskim. I personalnie, i zakresem działania obie instytucje niemal się dublowały. Najważniejsze osoby z KOK weszły do WRON, a więc ci sami ludzie pełnili te same obowiązki wobec państwa. Przy wspomnianym zamyśle nazwa nowego organu miała – przede wszystkim - pierwszorzędne znaczenie psychospołeczne. Każde słowo było ważnym nośnikiem przesłania.
Po pierwsze - powstanie w o j s k o w e j rady oznaczało, że armia na mocy uchwały Rady Państwa o wprowadzeniu stanu wojennego wchodzi w rolę trzeciej siły, w środek, pomiędzy „Solidarność” i PZPR, nie przekraczając swoich uprawnień, z poszanowaniem konstytucji. Artykuł 10. ustawy zasadniczej zobowiązywał siły zbrojne by stały na straży suwerenności, niepodległości narodu polskiego, jego bezpieczeństwa i pokoju. Zagrożenia wewnętrzne, wówczas i dziś, zaliczane są do spraw związanych z bezpieczeństwem. Zarzuty, że wojskowi przekroczyli uprawnienia wprowadzając stan wojenny są bezzasadne, co udowodnili generałowie przed Sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Gdyby nie wywiązali się z tego obowiązku, właśnie wtedy naruszyliby konstytucję. A tak pozostali jej wierni, dotrzymali przysięgi – mówił generał Michał Janiszewski
[11].
Po drugie – „rada”, a więc ciało kolegialne, w składzie wymienionym po nazwisku. Nawiasem mówiąc, Jaruzelski nigdy nie miał skłonności dyktatorskich ani zadatków na satrapę. Jako szef resortu korzystał z pomocy różnych ciał doradczych i konsultacyjnych. Zespoły i rady funkcjonowały na odpowiednio niższych szczeblach dowodzenia (w okręgach, rodzajach wojsk, w związkach taktycznych). Przez kilkanaście lat byłem w pobliżu Generała i nie słyszałem żeby kiedykolwiek strofował kogoś podniesionym głosem czy zwyczajnie po wojskowemu rugał.
Po trzecie – „ocalenie narodowe” już w nazwie określało cel rady, jej patriotyczne intencje i tymczasowy charakter.
Komisarze. Krajobraz po konflikcie
Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego nazajutrz po ukonstytuowaniu się rozpoczęła działalność od oceny aktualnej sytuacji z udziałem pełnomocników-komisarzy KOK w poszczególnych resortach. Zaraz 16 grudnia poleciła przeprowadzenie przeglądów kadr administracji państwowej wszystkich szczebli i nakazała na wniosek terenowych grup operacyjnych zwolnić z zajmowanych stanowisk osoby nieudolnie kierujące podległymi ogniwami gospodarki i administracji państwowej, a także winnych wykorzystywania zajmowanych stanowisk do czerpania osobistych korzyści.
30 grudnia wystąpiono do Sejmu o powołanie Trybunału Stanu dla osądzenia odpowiedzialności osób winnych doprowadzenia w latach 70. do głębokiego kryzysu państwa. Ponadto w trakcie stanu wojennego organizowano inspekcje województw i różne doraźne kontrole. Kilka tysięcy oficerów uczestniczyło w spotkaniach z załogami dużych zakładów pracy, w akcjach lektorskich i środowiskowych imprezach czy zebraniach polityczno-wyjaśniających.
Po dwóch miesiącach, 7 lutego 1982 r., spotkali się na centralnej naradzie komisarze gminni. Rzeczywistość Polski gminnej i miasteczkowej odmalowana w ich wystąpieniach bez ubarwień wypadła przygnębiająco, podobnie zresztą jak w przekazywanych wcześniej okresowych meldunkach.
Powrót komisarzy w teren zaskoczył biurokrację. Wielu nie potrafiło rozliczyć się z zaleceń pokontrolnych z jesieni. Wnioski z przeglądów kadrowych leżały bez egzekucji. Zdjęci ze stanowisk za nieudolność lub wykroczenia dyscyplinarne wypływali w innych miejscach. Niezatapialni. Okazało się, że najtrudniej ruszyć kadry koalicyjnego ZSL i SD. W gminach się urzęduje, ale nie pracuje. Najwięcej czasu poświęca się swoim sprawom i rozgrywkom personalnym. Bezradność i bezczynność urzędników potęgują nieżyciowe przepisy. Przy stosunkowo niskich zarobkach kwitnie korupcja i nadużycia finansowe. Premie dzieli się „po równo”. Brakuje motywacji. Żeby dać ludziom zarobić trochę więcej, trzeba kombinować, powszechne jest załatwienie sprawy, kto ma „plecy”, znajomości, układy, może liczyć na reglamentowane towary, przydziały i talony na dobra rzadkie, luksusowe (samochód, mieszkanie, wczasy). Kto nie ma znajomości, musi dać coś za coś. Funkcjonuje totalna gospodarka niedoborów, a w niej korupcja, łapownictwo, zwłaszcza na wsi, gdzie brakuje wszystkiego: opału, paliwa, nawet butów gumowych i sznurka do snopowiązałek, środków czystości, przede wszystkim dla mleczarni, części zamiennych do sprzętu rolniczego w PGR, RSP, SKR. A przy tym stwierdzono ogromne marnotrawstwo, rażącą niegospodarność, kradzieże, bezkarną nieodpowiedzialność. No i pijaństwo.
Gminne Spółdzielnie „Samopomoc Chłopska” działają jak państwa w państwie. Idea geesów została tylko w nazwie, na szyldach i pieczątkach. Nic dziwnego, że wieś masowo poparła wejście wojska, zwłaszcza ludzie biedni i starzy, a tych poza miastami było najwięcej. W całym kraju panował powszechny deficyt towarów spożywczych, ich dystrybucja została zbiurokratyzowana, uzależniona od centrali. Towary wędrowały po Polsce bez jakiegokolwiek planu, np. jajka wywiezione z gminy wracały tam po przydziale „z góry”.
Na przerwanych, niedokończonych budowach marnował się dewastowany i rozkradany majątek narodowy. To samo działo się z zapleczem socjalnym (hotele, stołówki, baraki) na tych sztandarowych inwestycjach za pożyczone dewizy.
Pełnomocnicy KOK zobaczyli prawdę o rzeczywistości, jaką znali dotąd tylko z dokumentów. Tak wyglądał krajobraz po konflikcie - PRL na początku 1982 roku. Lokalne aparaty władzy gminnej w niektórych miejscowościach potraktowały komisarzy jak parasol ochronny przed protestującą ludnością upominającą się o swoje prawa. Próbowano omotać komisarzy pajęczyną usłużnych zależności od miejscowych bonzów za cenę np. przydziału jakichś deficytowych towarów, co sporadycznie, w pojedynczych przypadkach się udawało. Bywało, że ulegali pokusom skorumpowania. Jeśli się im oparli, właśnie z placówek, które kontrolowali, płynęły najczęściej skargi na wojskowych, że ich interwencje więcej szkodzą, niż pomagają, burzą struktury niczym „Solidarność”. Niektórzy oficerowie słabo orientujący się w grze politycznej nie radzili sobie z perfidnym, trudnym do zidentyfikowania przeciwnikiem. Inni zaś atakowali frontalnie, bezkompromisowo, potęgując konflikty, w rezultacie czego odwoływano ich ze stanowisk. Pełni goryczy, nie mogli zrozumieć, dlaczego nie pozwolono im zaprowadzić porządku w kraju.
Zastali partię nadal uśpioną, sparaliżowaną niemocą. W komitetach urzędolono zza biurek, unikając kontaktów z ludźmi. Towarzysze chcieli wyręczać się oficerami, chowali się za wojskiem. Zupełnie podobnie wegetowały organizacje młodzieżowe ZMW i ZSMP.
Żołnierze zawodowi wyjeżdżający w teren - i przed i po wprowadzeniu stanu wojennego - mieli poczucie misji, że bronią państwo przed rozpadem, społeczeństwo przed bezsensowną wojną domową. Kierowali się silną motywacją patriotyczną, poczuciem obowiązku zawodowego. Wchodzili w środek, pomiędzy szykujące się do starcia strony konfliktu, żeby „rozbroić” wojowniczych działaczy związkowych i odsunąć od władzy skompromitowanych i bezkarnych bonzów. Nie popierali awanturnictwa „Solidarności”, bo to było sprzeczne z naturą ich profesji i mentalnością. Ale i z przekonaniami politycznymi. Część kadry, bardziej zaangażowani ideologicznie, wierzyła, że walczy z kontrrewolucją, w obronie socjalizmu (o komunizmie wówczas się nie mówiło, chyba że w pracach teoretycznych i ewentualnie przy specjalnych okazjach, zwłaszcza międzynarodowych). Stopniowo ich radykalizm ideologiczny odwracał swoje ostrze w przeciwną stronę, na ludzi lokalnej władzy, wiejsko-miasteczkową biurokrację i konserwatystów partyjnych.
Po powrocie do koszar zastanawiali się, czy warto było. Czy miała sens obrona skorumpowanego, uwikłanego w lokalne zależności aparatu administracyjnego i partyjnego? Wracali jakby nieco rozbrojeni politycznie, może nawet wątpiący, czy ideały, po stronie których się angażowali, są osiągalne, do zrealizowania. Dotąd uważali, że system da się zreformować, że całe zło, ustrojowe bariery rozwoju to błędy i wypaczenia. Wątpliwości nasilały się przez całe lata 80. Ale w pierwszym okresie demonstrowaliśmy wierność pryncypiom ustrojowym, zwłaszcza że trzeba było bronić się w starciach z konserwatywnym zawodowym aparatem partyjnym i udowadniać, że znamy dzieła klasyków nie gorzej od nich. Licytowaliśmy się na cytaty z dzieł wybranych, jak z Pisma Świętego. Sam brałem aktywny udział w tych bijatykach słownych, czego liczne ślady zostały w moim dorobku publicystycznym (o czym dalej).
Koniec „kierowniczej roli” aparatu partyjnego
Cokolwiek by nie powiedzieć „beton” partyjny dawał oparcie polityczne. Wiadomo, w walce każdy sojusznik się liczy, stąd czasem powstają dziwaczne koalicje („Solidarność” także była tymczasowym konglomeratem). Generał neutralizował zarzuty i emocje konserwatywnej części aparatu, powtarzając przy każdej okazji znany fragment przemówienia: „stan wojenny wprowadzony został nie przeciwko partii, sprawującej przewodnią rolę w państwie, a w jej imieniu, nie przeciwko legalnej władzy, a dla jej umocnienia, nie przeciwko ustrojowi socjalistycznemu, a w jego obronie”. Zapewnienia te adresował także na zewnątrz, z myślą o geopolitycznym otoczeniu.
Jednak wprowadzenie stanu wojennego oznaczało de facto kompromitację partii, początek końca jej kierowniczej roli w państwie legitymizowanej ideologicznie. W rzeczywistości rola ta sprowadzała się do dublowania kompetencji administracji przez struktury partii i do rządów sprawowanych przez nomenklaturę, samoutrwalającą się elitę biurokratyczną (co zresztą zakwestionowano już na IX Nadzwyczajnym Zjeździe, kiedy dyskutowano o koniecznych ograniczeniach awangardowej roli partii i dyktatury proletariatu, skończeniu z centralizmem demokratycznym w stalinowskim wydaniu, który w praktyce był bliższy kultowi jednostki, represyjnym systemom wymuszania posłuchu, niż faktycznej demokracji zapewniającej możliwość ujawniania się różnic zdań i opinii).
Pomniejsi bonzowie partyjni, zwolennicy monopolu władzy i przeciwnicy zmian, nie mieli zamiaru pozostawać „pół kroku za wojskiem”, jak się wówczas mówiło, na usprawiedliwienie zmian kadrowych, nie chcieli pogodzić się z nową sytuacją. Przeciwnie, uważano, że skoro „ekstremiści polityczni” zostali pokonani i teraz jako zwycięzcy, pod osłoną wojska, powinni uregulować porachunki z oponentami. Do pewnego stopnia można usprawiedliwiać tę potrzebę odreagowania za miesiące upokorzeń, pogróżek, zastraszania jakie przeżyli. Niestety, biurokracja rządowa i partyjni konserwatyści częściowo odzyskiwali utracone pozycje i wpływy, potem starali się zatrzymać lub spowalniać procesy reform, m.in. krytykując liberalne wypowiedzi reformatorów, oskarżając ich z pozycji dogmatycznych o odchodzenie od ideologicznych pryncypiów.
Zastąpienie konserwatystów na czołowych stanowiskach stronnikami reform nie było od razu możliwe, mimo mocnej pozycji jaką wcześniej zapewnił sobie gen. Jaruzelski - pierwszy sekretarz KC PZPR a zarazem premier rządu i minister ON. Obawiał się silniejszej reakcji i konsolidacji frakcji dogmatycznej, nie chciał poza tym prowokować mocodawców tzw. dobrych towarzyszy. Na więcej mógł sobie pozwolić dopiero w połowie dekady. Z tego powodu w rozmowach z kardynałem J. Glempem zabiegał o umiarkowanie i współpracę Kościoła z rządem, starał się pozyskać Prymasa do wyciszenia opozycji i sympatyzujących z nią księży, apelował o zachowania odpowiedzialne, żeby nie prowokować fundamentalistów partyjnych, nie dawać argumentów wojowniczym doktrynerom do powstrzymania zmian demokratyzacyjnych.
Pomysły by rozwiązać PZPR, jak już zaznaczyłem, nie były brane pod uwagę jako nierealne z kilku powodów, chociaż sugerowano zawieszenie działalności partii na czas trwania stanu wojennego. Organizowanie jej od nowa, też nie miało sensu. Węgrzy (Gyorgy Aczel, członek BP i sekretarz KC WSPR) przestrzegali gen. Jaruzelskiego przed taką zmianą, pomni swoich doświadczeń z 1956 roku. Po rozwiązaniu WPP do „nowej” partii wstępowali przede wszystkim zwolennicy twardej linii, dogmatyczni towarzysze, z którymi mieli potem problemy. O innych jeszcze przyczynach pisał M.F. Rakowski: Jaruzelski „po pierwsze, zapewne zawsze bał się (i słusznie), że zarówno w kraju, jak i na Zachodzie i Wschodzie zostałby pomówiony o wprowadzenie dyktatury wojskowej oraz chęć przejęcia roli dyktatora; po drugie, myśl o rozwiązaniu partii była nie do zaakceptowania przez wszystkie kierownicze gremia, od góry do dołu”
[12].
Nie można było partii rozwiązać, ale żeby sprostać wyzwaniom, skończyć z ideologiczną ortodoksją, można było ją poprowadzić, zmienić jej czołówkę i etatowy aparat. Gen. Jaruzelski na podstawie wieloletniego doświadczenia i kontaktów z biurokratycznym aparatem i otaczającym go aktywem nomenklaturowym, panującym nad państwem i życiem społecznym - zamierzał demokratyzować system „od góry”, poczynając od wyłaniania elit politycznych. Właśnie w tej intencji, co paradoksalne, musiał doprowadzić do koncentracji władzy w swoich rękach. Wprowadzał zmiany kadrowe w kierownictwie państwowym i partyjnym, niestety zbyt wolno i z przesadną delikatnością. Wojskowi przejęli, oprócz resortów siłowych i miejsc, w których byli już wcześniej, newralgiczne dziedziny, zapewniające bezpośredni wpływ na decyzje kadrowe oraz „własny” obieg informacji z terenu, „od dołu” - z instytucji kontrolnych (NIK, ISZ, biuro kontroli URM), z utworzonych w tej właśnie intencji Centrum Badania Opinii Społecznej i Dyżurnego Sztabu Operacyjnego Rządu.
Oficerowie wchodzili do struktur rządowych i partyjnych na stanowiska kierownicze, w miejsce zdejmowanych szefów instytucji czy organizacji. Nie wszyscy potrafili tym nowym, nietypowym dla kadry zawodowej zadaniom sprostać, zwłaszcza twardogłowi, a tacy się trafiają w każdej tak dużej grupie społecznej. Jako członkowie PZPR odwoływali się do tej samej ideologii określającej tożsamość państwa i legitymizującej „kierowniczą rolę” partii splecionej z państwem na mocy konstytucji. Jednak wprowadzenie komisarzy w sferę polityki, do bezpośredniego sprawowania władzy, administrowania i zarządzania gospodarką, obiektywnie rzecz biorąc, niezależnie od dobrej czy złej woli kogokolwiek, spowodowało dalsze uszczuplenie wpływów partii (czytaj aparatu). Aparat partyjny dotąd monopolizujący władzę praktycznie utracił dotychczasowe możliwości kontroli kluczowych stanowisk w państwie. Chociaż partia już wcześniej nie panowała nad rozwojem sytuacji i sama uczyniła się niezdolną do oddziaływania środkami polityczno-perswazyjnymi. Komitety partyjne ulegały stopniowej marginalizacji na korzyść administracji państwowej, zwłaszcza rząd poczuł się samodzielnym podmiotem polityczno-gospodarczym.
Wiadomo, że do sprawowania władzy niezbędny jest mechanizm wczesnego ostrzegania, by można było korygować decyzje polityczne, zanim ich negatywne skutki staną się zgubne. Generał miał zwyczaj weryfikować potrzebne informacje czerpiąc z wielu źródeł. Obawiając się nielojalnych zachowań ze strony aparatu, żeby ustrzec się manipulowaniem tajną informacją, preparowaną i prowokacyjną, wprowadzono nowe rozwiązania instytucjonalne i oficerów na newralgiczne w tej dziedzinie stanowiska. Uruchomiono dyżurny sztab operacyjny rządu: oficerowie sporządzali codzienne raporty o sytuacji gospodarczej i politycznej na podstawie meldunków z całego kraju. Rzecz o tyle znamienna, że zbieraniem tego rodzaju danych kanałami partyjnymi zajmował się Wydział Organizacyjny KC. Jesienią 1982 roku premier Jaruzelski polecił uruchomić Centrum Badania Opinii Społecznej, zadanie to otrzymał jeden z najbliższych jego współpracowników, co też miało swoją wymowę. Do kierowania Biurem Skarg i Listów w KC PZPR został oddelegowany także oficer z Gabinetu MON, podobnie jak kierownik Kancelarii Sekretariatu KC.
Realistycznemu widzeniu rzeczywistości miały służyć różnorodne instrumenty kontroli, przede wszystkim specjalne biuro w Urzędzie Rady Ministrów kierowane przez gen. Edwarda Drzazgę oraz wojewódzkie kontrole kompleksowe z udziałem oficerów z Inspekcji Sił Zbrojnych i pod przewodnictwem gen. dyw. dr hab. Władysława Mroza (chodziło o ocenę sytuacji, co zrobiono w porównaniu ze stanem opisanym przez terenowe grupy operacyjne kilka miesięcy wcześniej oraz diagnozę stanu prac w najważniejszych dziedzinach po operacji kontrolnej „Wiosna ’82”).
Równolegle trwały przeglądy kadrowe. Modernizację polityki kadrowej powierzono również wojskowym. Zasady działania kadrowego wprowadzone w siłach zbrojnych w latach 70. już wówczas uważano za godne upowszechnienia w całym państwie. Stanowiska w administracji państwowej podlegały Szefowi URM, gen. dr. Michałowi Janiszewskiemu, zaś te objęte partyjną nomenklaturą były w gestii kierownika Wydziału Kadr KC gen. Tadeusza Dziekana (a potem gen. Władysława Honkisza). Najważniejszy instrument realizowania kierowniczej roli PZPR znalazł się w ten sposób w rękach ludzi spoza aparatu partyjnego
[13].
Realną władzę sprawowali więc wojskowi, tym bardziej, że zwierzchnik sił zbrojnych już był pierwszą osobą w partii i w państwie. Żołnierze dowodzeni przez Jaruzelskiego ratowali państwo a nie partię rządzącą. Otwarcie tego się nie mówiło, ale faktycznie zapoczątkowany został proces kilkuletniego odsuwania partii od państwa i stopniowej zmiany systemu. Centrum decyzyjne przesunęło się wyraźnie z Komitetu Centralnego do Rady Ministrów. Symbolicznym tego wyrazem było miejsce pracy pierwszego sekretarza i premiera. Generał najchętniej pracował w Alejach Ujazdowskich, a nie w gmachu KC PZPR. W prawej części budynku Urzędu Rady Ministrów, od strony KG Straży Pożarnej – sąsiedztwo przypadkowe - miał całe zaplecze, tu spotykał się nieoficjalnie i pracował po nocach, nieraz „na okrągło”, nad swoimi tekstami. A my, wyrobnicy słowa, razem z nim.
Szarża starej gwardii
(potyczki z partyjnymi fundamentalistami)
Trudno było odróżnić dogmatyków z przekonania, wyznawców marksizmu-leninizmu do wierzenia, od cynicznych „ideowców” z wyrachowania. Chociaż tych drugich było znacznie mniej, stawiali większy opór, działali z premedytacją. Polemiki z pozycji ortodoksyjnego marksizmu, mobilizacja ideologiczna, slogany populistyczne w imieniu klasy robotniczej, poirytowanie dyskusją o polskim socjalizmie i retoryka narodowa - maskowały faktyczne pretensje do wojskowych, że wchodzą w rolę partii, „siły przewodniej”, że w wielu kluczowych miejscach pojawili się ludzie w mundurach. Partyjna nomenklatura drżąc o swoje, pozbawiona dotychczasowych wpływów, poczuła się zagrożona w interesach polityką redukowania konfliktów.
„Stara gwardia”, konserwatywny aparat partyjny i jego prominentni liderzy, jako przeciwnicy polityczni może nie byliby aż tak groźni, gdyby nie wsparcie sąsiadów, którzy bali się „polskiej zarazy”. Jak byli niebezpieczni i zorganizowani (Forum katowickie, Stowarzyszenie Rzeczywistość itp.) opisałem w obszernym tekście na prośbę M. Rakowskiego w jego miesięczniku
[14]. Nie mogli się pogodzić ze zmianami nie po ich myśli, to co się działo odbierali jako zagrożenie dla ich politycznych pozycji. Jak interpretowali stan wojenny, pokażę na przykładzie fragmentów z ulotki adresowanej „Do komunistów polskich”, kolportowanej w Warszawie z datą 5 stycznia 1982:
„Towarzysze! Poza plecami KC PZPR, poza świadomością Biura Politycznego I Sekretarz partii Wojciech Jaruzelski wraz z garstką żądnych władzy generałów uknuł spisek i przeprowadził wojskowy zamach stanu.
Pod pretekstem walki z „Solidarnością” junta wojskowa sparaliżowała całe życie polityczne i gospodarcze kraju strącając go w otchłań kryzysu.
Nie wierząc w siłę naszej partii, jej zdolność odnowy i odrodzenia wojskowi przygotowali swój zamach w jak najściślejszej tajemnicy.
W wyniku zaskoczenia i pozbawienia informacji członków PZPR częstokroć legitymujący się wieloletnim stażem ulegli załamaniom. (…)
Bo dzisiaj to nie partia popełniła błędy – dzisiaj zdradzono partię!
Pierwsze dni po zamachu wojskowych przyniosły katastrofalne efekty.
Przemysł pozbawiony łączności zamiera z powodu braku dostaw i współpracy. Dyletanccy komisarze wojskowi wydając arbitralne i doraźne decyzje pozbawiają zakłady rezerw surowców, obniżając przy tym i tak osłabiony autorytet kierownictw, kończąc w ten sposób dzieło rozpoczęte przez „Solidarność”. Zawieszenie druku wydawnictw partyjnych i bratnich organizacji, zlikwidowanie życia społecznego i kulturalnego jest policzkiem wymierzonym w leninowskie zasady ludowładztwa”. (…)
I tak dalej w tym stylu. Odezwę sygnowali: aktyw Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Warszawie, KW w Skierniewicach, Płocki KW oraz KM w Radomiu i KF PZPR ZM „Ursus”.
Po 13 grudnia 1981 r. rychło okazało się, że pole konfliktu między wojskowymi a lewackimi doktrynerami z partyjnej nomenklatury wyznaczają następujące problemy:
· jak ma być realizowana kierownicza rola PZPR, w tym polityka kadrowa w administracji państwowej ?
· stosunek do opozycji politycznej i „Solidarności” (liberalizacja czy represje?); jak rozumieć linię porozumienia i walki?
· kształt reformy gospodarczej (np. co z indywidualnym rolnictwem, prywatnym rzemiosłem, inwestycjami kapitału polonijnego?);
· polemiki ideologiczne na tematy doktrynalne (co rewizjonizmem, a co wiarą w prawdziwość i moc dogmatów importowanych ze Związku Radzieckiego?);
· stosunek do Kościoła katolickiego, jego roli w porozumieniu narodowym.
W stanie wojennym, niestety, konserwatyści partyjni, przeciwni Generałowi i wojskowym, chcąc nie chcąc, stali się potrzebni, bo dawali jakieś oparcie w niepewnym czasie ogólnonarodowego konfliktu. Wracali więc na utracone pozycje, odzyskiwali atrybuty władzy. Wojowałem z nimi przy różnych okazjach, na naradach, konferencjach, w licznych tekstach publicystycznych. Korzystając z okazji warto sięgną do tych tekstów, opowiedzieć też o innych zakulisowych potyczkach, zanim pójdą w niepamięć. Zaczęło się zaraz na początku stanu wojennego, od głośnego wtedy artykułu pod wymownym tytułem „Z myślą o własnych błędach”
[15]. Naraziłem się wówczas na zarzut „Trybuny Ludu” (organ KC PZPR, nr 64/1983), że czepiam się z wyjątkową konsekwencją dogmatyków i sekciarzy, a bagatelizuję niebezpieczeństwa „z prawa”, nie piszę o „lobby liberalno-likwidatorskim” - mój adwersarz (T. Wrębiak) chciał nawet udostępnić swoją kartotekę. Wypominał mi poza tym, że piszę o takich rzeczach w tygodniku „Tu i Teraz”, a powinienem w tytułach partyjnych. Pretensje o wywlekanie spraw partyjnych na zewnątrz powtarzały się często, także w latach późniejszych, np. w związku z publikowaniem wyników sondaży CBOS na tematy partyjne
[16]. Jakoś nie docierało do moich polemistów, że ich stanowisko jest nie do pogodzenia z rolą jaką chcieli by partia pełniła w społeczeństwie i państwie.
W lipcu 1983 r. opublikowałem w tymże tygodniku obszerny tekst zatytułowany „Zagrożenia i szanse”; była to moja diagnoza obecnej sytuacji w sferze ekonomicznej, ideologicznej i politycznej, a zarazem swego rodzaju manifest ideologiczny, w formie polemiki z dwoma skrajnościami, konkurencyjnymi wobec siebie orientacjami wewnątrz PZPR. Sednem artykułu była polemika z ortodoksami partyjnymi i konserwatywną częścią aparatu partyjnego i rządowego. Rzecz jasna, w tamtych okolicznościach musiała to być polemika w ramach tego samego kościoła i kanonów wiary, a nie z pozycji apostaty. Dowodziłem, w stylu możliwym do opublikowania, cytując klasyków, że moi adwersarze, chociaż uważający się za marksistów, to w istocie gabinetowi rewolucjoniści, którzy są na bakier z własną ideologią i doktryną.
Przytoczę parę fragmentów dosłownie, tak dobranych, żeby dać próbkę ówczesnych polemik i pokazać sposób myślenia dogmatyków, zarówno politycznych, z wyrachowania, jak i teoretycznych, z przekonania:
W stanie oblężenia nawet obcy może uchodzić za swojego, jeśli tej obcości nie demonstruje. Wobec jawnej wrogości sił antysocjalistycznych, za „swoich” chcą uchodzić ci, którym się to opłaca. Są „prosocjalistyczni” chociaż nie ukrywają biurokratycznej arogancji, dbałości o prywatę, choć głoszą poglądy antyrobotnicze, obce naukowemu socjalizmowi. (…) Drugą skrajność stanowią tzw. konserwatywni sekciarze. Ci zazwyczaj utożsamiają się z socjalizmem tak dalece, że każde zagrożenie własnej pozycji i przestarzałych metod traktują jako groźbę dla ustroju. Uzurpują sobie wyłączne prawo do orzekania, co jest socjalistyczne, a co nim nie jest. Dla nich „państwo - to my”. Stąd utożsamianie partii z jej aparatem, państwa z biurokracją, administracji gospodarczej z całym przedsiębiorstwem. Przywykli działać „ze szczebla”, administracyjnymi głównie metodami. Ich deklaratywna prorobotniczość kończy się na arystokracji robotniczej – co bardziej konserwatywnych majstrach i brygadzistach, sięga tylko do tego miejsca, gdzie zaczyna kolidować z ich własnym wyobrażeniem o socjalizmie.
W tej orientacji są ludzie, którzy ideały podporządkowali pod swoje funkcyjne zdobycze, interesy i nawyki. Zagrożonych pozycji są skłonni bronić tak jak i socjalizmu. Do upadłego. Część z nich myśli dogmatycznie, deklaruje swą prosocjalistyczność głównie werbalnie, w sferze odległych celów i ideałów. Właśnie ci uważają się za świadomą i zorganizowaną mniejszość, która musi się przeciwstawić nieświadomej większości w imię jej dobra. W poczuciu tej misji chcieliby z poświęceniem budować socjalizm niejako w prezencie, chroniąc ludzi pracy przed wpływami przeciwników socjalizmu. Wychodzą z założenia, że mniejsza o realia społeczne, gdy „cel uświęca środki”. Wszelkie niepowodzenia, całe zło przypisują właśnie wrogiej działalności oponentów. Gotowi są zawsze walczyć ofiarnie z wrogami socjalizmu, jak to było np. z atakującymi ze strony „Solidarności”. Stają jednak bezradnie wobec opozycji politycznej, gdy trzeba przeciwstawić się intelektualnie, w starciach ideologicznych. (…) Zwykle określa się ich dogmatykami w sensie ideologicznym, chociaż oni sami nazywają się „prawdziwą lewicą proletariacką” lub „marksistowsko-leninowską”. Chyba zbyt pochlebnie, ponieważ ani to wierność teorii, ani rewolucyjność w praktyce. Zwolennicy tej orientacji traktują ideologię jako wyznanie wiary, nie zaś przekształcanie świata. Stąd owa demonstrowana antyreligijność, konkurencyjne kaznodziejstwo, moralizowanie, niechęć do sojuszników klasowych, tęsknota do rządów silnej ręki (nakazami i zakazami), pretensje do wojska o zbyt „miękkie” rygory stanu wojennego. Mają własną teorię budowy socjalizmu i robotnicy potrzebni im tylko jako wykonawcy założonego scenariusza. Gotowi są walczyć o socjalizm do ostatniego robotnika, zniszczyć wszystko i każdego kto w tym będzie przeszkadzał. I to jest nieszczęście realnego socjalizmu w Polsce. Sekciarscy politykierzy (…) gdy trzeba, uciekają w demagogię, wysuwają populistyczne hasła, by dzielić biedę po równo lub napuszczają, a to na prywatną przedsiębiorczość, a to na indywidualne rolnictwo. Im są słabsi, tym chętniej prowokują konflikty.
W takiej, jak obecna, sytuacji tylko zaostrzenie konfliktu daje im szansę przebicia się do czołówki. Rozgrywają swoją „partię” w samej partii. Szczęściem w nieszczęściu są zbyt słabi, żeby nad nią zapanować [17].
Jak się okazało opublikowany artykuł miał duży rezonans, były repliki prasowe, listy do autora i redakcji, telefony, zebrałem sporo różnych wypowiedzi na ten temat, wiele uwag i przemyśleń z rozmów towarzyskich i spotkań z czytelnikami. Dotknięte poczuły się także osoby, których moja krytyka nie dotyczyła. Nie polemizowałem przecież z całym aparatem partyjnym, bo w większości byli to ludzie myślący nowocześnie, świadomi koniecznych zmian systemowych i reform; dokonała się wówczas zmiana pokoleniowa w aparacie partyjnym i wielu młodych było absolwentami wyższych uczelni, nawet po zagranicznych stypendiach. Ideologiczni doktrynerzy ruszyli do ataku, w polemikach obnażali swoje dogmatyczno-sekciarskie myślenie i postawy. Słowem udało się wywołać dyskusję w tych sprawach, skłonić do wymiany myśli w warunkach pewnego zastoju, spowodować ferment intelektualny.
Odezwała się, a jakże, „Rzeczywistość”, tygodnik utożsamiany z konserwatywną częścią partii, dziś wiadomo, że uruchomiony za pieniądze z Moskwy. Zastępca naczelnego B. Porowski pytał: „Skąd wzięła się u S. Kwiatkowskiego pewność, że rozwój sektora kapitalistycznego stanowi szansę dla klasy robotniczej, dla socjalizmu w naszym kraju? Czyż nie jest to przysłowiowe wmawianie garbatemu, że przystaje do ściany?”
„Jeśli faktycznie są w partii istotne rozbieżności, a nawet – co sugeruje S. Kwiatkowski – walki wewnątrzpartyjne, to nic prostszego, jak tylko przekazać sprawę do rozpatrzenia właściwym organom partii. Ale wówczas oskarżenia muszą być konkretne i rzetelnie udokumentowane. W partii typu leninowskiego, za bezpodstawne oskarżenia, staje się przed komisją kontroli właściwego szczebla”.
Równie pryncypialne stanowisko w obronie aparatu partyjnego zajął T. Kołodziejczyk z „Życia Partii” (dwutygodnik, organ KC PZPR), ocenił mój artykuł jako „bulwersujący” działaczy partyjnych, wśród których „przeważa tendencja do bardziej kameralnego roztrząsania tych spraw”. Czytaj: nie wywlekania na forum publiczne „kwestii tak ważnej dla partii jak jej aparat polityczny i tak delikatnej, bo tyczącej grupy ludzi czynnie zaangażowanych w realizacji jej polityki”. Co tak go bulwersowało?
„Istnieją opinie, że >parasol ochronny wojska pozwolił aparatowi rozprostować plecy…< (…). W całym tym burzliwym czasie, który dziś tak spokojnie możemy oceniać, to właśnie na nich – na pracowników aparatu politycznego partii – szedł główny atak przeciwnika, to oni poddawani byli nieustającej presji moralnej, to im grożono wieszaniem i >skansenami<. Jakże więc dziwić się, że zarzut >bojowości na bezpiecznych pozycjach< odbierają nawet więcej niż krzywdę”.
Ważniejsze znaczenie polityczne, niż teksty jakie publikowano w prasie, miał materiał anonimowego autora, jaki krążył w drugim obiegu wśród ludzi politycznie aktywnych, na początku września 1983 r., a więc zaraz po moim artykule w „Tu i Teraz”. W ówczesnej sytuacji niekiedy bardziej znaczące od tego, co się w oficjalnych środkach przekazu propagowało, było to, o czym mówiło się i komentowało w układach towarzyskich, zawodowych, środowiskowych, w kręgu osób sobie bliskich. Zbliżało się plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego poświęcone sprawom ideologicznym, stąd reakcja była natychmiastowa. Zapewne tekst został przekazany drogą kablową (telefoniczną), przepisywano go pod dyktando wraz z uzupełnieniami w rodzaju „koniec cytatu”. A że podpisany był literami KS i podbudowany obszernymi cytatami z klasyków marksizmu-leninizmu przypuszczam, że pochodził od Stanisława Kociołka, b. wicepremiera, pierwszego sekretarza KW PZPR w Warszawie, który znalazł się na politycznym „zesłaniu” w Moskwie (pomimo że kierownictwo KPZR chciało go mieć w Polsce, jako przedstawiciela ”zdrowych sił w bratniej partii”). Zarówno tekst Kociołka (?), jak i moją replikę pt. „Przyganiał kociołek garnkowi”, którą kolportowałem na podobnej zasadzie, tzn. poza oficjalnym obiegiem, w całości opublikowałem w 1987 r. w książce pt. „Na trzy fronty”. Nie będę więc omawiał tej polemiki. Cytuję jedynie końcowy fragment autorstwa KS, począwszy od pytania pod moim adresem:
„Co to za oceny: >demonstrowali bojowość schowani za plecami sił porządku publicznego<? Może to jest projekt uchwały KC? Cóż to – czy PZPR była jakąś >stroną<, którą niechętnie się osłaniało albo którą trzeba było >arbitrażować<, czy też była i pozostała ustrojowo i konstytucyjnie partią kierowniczą a dosadniej – rządzącą? Cóż to – czy >siły porządku publicznego< są wobec rządzącej partii >stroną<? S. Kwiatkowski pozwala sobie na oceny, które – posługując się jego językiem – nie mogą być w partii tolerowane”.
Następnie, na zakończenie mój adwersarz dał wykładnię kierowniczej roli partii: „Wychodzę z założenia, że są n i e z b y w a l n e c z y n n i k i p o z y c j i i r o l i P Z P R. Pierwszy – wypełnianie faktycznie kierowniczej roli w systemie politycznym i państwowym kraju. Znaczy to, że respektując konstytucyjne i ustawowe kompetencje wszystkich ogniw struktury państwa oraz obowiązki koalicyjne partia ma końcowe słowo w rozstrzyganiu treści decyzji politycznych, dotyczących podstawowych problemów życia kraju, a także w odniesieniu do realizacji i kontroli polityki i podjętych decyzji.
Drugi – wypełnianie kierowniczej roli w określaniu polityki gospodarczej, jej celów, zasad, dróg realizacji.
Trzeci – wypełnianie kierowniczej roli w całym systemie pracy ideowo-wychowawczej, polityczno-propagandowej, w nauce, kulturze, wydawnictwach, prasie, radiu i telewizji.
Czwarty – wypełnianie ogólnej kierowniczej roli w stosunku do wszystkich ogniw systemu bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego.
Piąty – przy uwzględnieniu specyficznych wymogów koalicyjnej struktury konstytucyjnych i ustawowych organów wybieralnych i wykonawczych partia prowadzi politykę kadrową i zachowuje decydujący głos w rozstrzyganiu określonego kwantum spraw.
Wszystkie te funkcje partia musi wykonywać w całym przekroju swej struktury, tj. od KC do podstawowej organizacji partyjnej. Ogromna ilość praktycznych spraw związanych z tymi funkcjami może i musi być rozstrzygnięta w zgodzie z prawami obowiązującymi w państwie, zgodnie ze statutem. K i e r o w n i c z e j r o l i n i e m o ż n a z m i e n i ć n a o g ó l n e z a d a n i a w y c h o w a w c z e g o p r z e - w o d z e n i a. Rozdzielenie takie jest sprzeczne z tradycją i rolą partii leninowskiego typu”.
W tym samym czasie ukazał się w austriackiej „Neue Kronen Zeitung” z 2.09.1983 r. artykuł - ważny dla przedstawionego tu toku rozumowania – „Kto rządzi w Polsce: czy „pretorianie” Jaruzelskiego czy aparat partyjny? Czy wkrótce walka o władzę?”. Autor Kurt Seinitz stawiał pytanie, czy istnieje możliwość rozprawy pomiędzy Jaruzelskim i partią?
„Na prowincji pracują oficerowie Jaruzelskiego, którzy odstawili na bok miejscowych uprzednich kacyków partyjnych. Oficerowie znają o wiele lepiej potrzeby społeczeństwa niż działacze partyjni i są dlatego milej widziani przez to społeczeństwo” – pisał powołując się na swoją rozmowę z kimś z KC. „Jaruzelski chce dać także wolną rękę dyrektorom technokratom fabryk w okresie prowadzenia reformy gospodarczej, jednakże aparat partyjny nie chce stracić kontroli nad nimi”. Stąd wniosek: „Za fasadą polskiego reżimu grozi nowa, zasadnicza i nasilająca się walka o władzę. Chodzi o problem, kto w Polsce w przyszłości ma mieć do powiedzenia: czy Jaruzelski ze swoją „gwardią pretorianów”, złożoną z oficerów i technokratycznych karierowiczów, czy też aparatczycy partyjni”. Przedstawiciel KC miał powiedzieć autorowi: „W Komitecie Centralnym z rosnącym niesmakiem rejestruje się, że generał nie podejmuje żadnych wielkich starań, by zdyskredytowany w ostatnich latach aparat partyjny znów umocnić i zainstalować na wszystkich pozycjach władzy. Wręcz przeciwnie, od 1981 roku Jaruzelski wymienił cały rząd. Jaruzelski rządzi wspólnie z wąskim kręgiem ambitnych karierowiczów, którzy znajdują się w otwartym starciu z aparatem partyjnym, któremu zarzucają popełnione w przeszłości błędy i przewinienia”.
Omówienie artykułu trafiło do gen. Jaruzelskiego z PAP, podkreślił końcowe fragmenty i dekretował do generałów J.Baryły i M.Janiszewskiego - z dopiskiem: „W nawiązaniu do art. w Tu i Teraz”. Wiem, że z tego powodu generał musiał wysłuchiwać przewodniczącego CKKP Urbańskiego (tego samego, który usunął z partii prof. A. Schafa podczas gdy Jaruzelski był w podróży zagranicznej). Urbański podobno oskarżał, że „wbijam klin” i to na łamach „Tu i Teraz”, jakim prawem krzywdzę cały aktyw, takie oceny może dawać kierownictwo partii, a nie ktoś z boku. W rezultacie powyższej dekretacji dotarła do mnie opinia gen. Jaruzelskiego: uważał, że artykuł jeśli oceniać całość ma cechy dodatnie, ale przejaskrawienia i ton werdyktu sędziowskiego budzi sprzeciw, należy brać pod uwagę, że aparat się zmienił, że część pochodzi z wyboru i ona się różni od tej etatowej. Krytykować trzeba w sposób wyważony, nie łamać skrzydeł, ustawiać do walki, żeby pisząc nie czynić więcej szkody, niż pożytku. Niepotrzebny styl agresywny, ostrożnie z analogiami do NEP-u i kapitalizmu, „nie moment na coś takiego”. Powinienem pamiętać, że jestem pułkownikiem, kojarzony jako człowiek Jaruzelskiego, że przeszedłem do CBOS z Gabinetu MON.
Niech to będzie jeszcze jeden, chociaż drobny przykład świadczący o intencjach Jaruzelskiego. Pytanie retoryczne: czy mógłbym tak otwarcie kruszyć beton partyjny, gdyby nie parasol ochronny jaki miałem od „moich” generałów (jako dyrektor CBOS podlegałem gen. dr Michałowi Janiszewskiemu, szefowi Urzędu Rady Ministrów)?
Po pewnym czasie od wspomnianej dekretacji, w „Trybunie Ludu” ukazały się, chyba dla równowagi, wypowiedzi dwóch pułkowników. Jerzy Muszyński z WAP bronił aparatu, co z zadowoleniem odnotowano w „Życiu Partii”, jako „skrzyżowanie szpad ludzi w identycznych mundurach tej samej armii”. W „Rzeczywistości” zaś napisano: „stało się zadość sprawiedliwości, gdy obecny kierownik kancelarii Sekretariatu KC, płk tow. B. Kołodziejczak zaprezentował zupełnie odmienną niż S. Kwiatkowski, ocenę kwalifikacji, umiejętności i postaw ideowo-moralnych etatowych pracowników komitetów partyjnych”.
W 1983 moja publicystyka miała coraz uważniejszych czytelników, np. w artykule pt. „O opozycji – śladem własnych błędów” cenzura ingerowała aż w 18 miejscach. Protestowałem w piśmie do sekretarza KC odpowiedzialnego za propagandę i politykę informacyjną oraz napisałem w tej sprawie notatkę służbową do gen. Jaruzelskiego (patrz „Szkicownik z CBOS…”, s.181-191).
Przywołuję swoje teksty z tamtego czasu, nie tylko dla własnej satysfakcji, tej miałem w nadmiarze, zwłaszcza gdy po latach, nie byle kto, bo sam M.F. Rakowski, ostatni pierwszy sekretarz KC partii, wspominając procesy myślowe, które dokonały się w PZPR w latach 80., napisał:
„coraz szerzej i głębiej umacniało się w PZPR, zwłaszcza w jej czołowym aktywie, przekonanie, że musi ona dokonać radykalnego zwrotu w swych programowych założeniach. Niezwykle cennym materiałem badawczym dla zrozumienia tego, co działo się wówczas w PZPR są różnego typu badania opinii publicznej, prowadzone przez CBOS pod kierunkiem jego szefa, zagorzałego krytyka polityki kierownictwa partii w latach 80., prof. Stanisława Kwiatkowskiego”[18].
Chwaląc się (uprzedzałem, że będę nieskromny), mam na usprawiedliwienie zmowę milczenia z jaką traktuje się teksty gen. Jaruzelskiego i takich jak ja szeregowych autorów, którzy mają coś do powiedzenia, jako świadkowie i uczestnicy tamtych konfliktów. Konfliktów było wiele, nie tylko z „Solidarnością”. Przemilcza się - tylko sobie przypisując zasługi zmian systemowych - pomija z premedytacją istotne fakty, w tym m.in. starcia wewnątrz PZPR, frakcji reformatorskiej z konserwatywną. Jak dotąd obowiązuje wersja „obalenia Bastylii”, są zwycięzcy i pokonani, o porozumieniach lepiej nie wspominać.
W różnych opracowaniach politologicznych podkreśla się „kluczową rolę, jaką przywództwo i umiejętności polityczne odgrywają w procesie tworzenia demokracji”. Moim zdaniem, w kryzysowych okolicznościach powstaje naturalne i zrozumiałe zapotrzebowanie na przywódców, którzy byliby w stanie sprostać różnym wyzwaniom. Osobowość, wola, umiejętności i działania przywódcy politycznego, jego oddanie sprawie demokracji są rozstrzygające.
Żołnierze, jak wiadomo, maszerują na komendę i w szyku zwartym we wskazanym przez dowódcę kierunku. Nasz zwierzchnik mógł nas poprowadzić drogą chińską, rumuńską czy jeszcze inną - na manowce; jednak dzięki jego mądrości mogliśmy być oryginalni, zakończyć konflikt po polsku. Mamy powody do dumy i satysfakcji z naszej postawy w latach 80., tak na początku konfliktu społecznego, jak i po jego kompromisowym zakończeniu przy Okrągłym Stole w 1989 roku.
I jak tu się nie chwalić, tym bardziej, że druga strona, wiarołomni partnerzy kompromisowych porozumień, chcą nas tej dumy i satysfakcji pozbawić - mszczą się na Generale.
Opublikowano w: Przegląd Naukowy „Disputatio”, Ośrodek Analiz Polityczno-Prawnych, Gdańsk 2009, nr1 s.41-70.
[1] Por. stenogramy z posiedzeń KK „Solidarność” w Gdańsku 11-12 grudnia 1981 i wcześniej w Radomiu 4 grudnia.
[2] Patrz: A. Heywood, Politologia, PWN 2006, s.466-481; R. Kupiecki, Potrzeba demokratycznej kontroli sił zbrojnych (w:) J.Czaputowicz (red.), Bezpieczeństwo europejskie, Warszawa 1997, s. 225-237; J. Zajdzik, Cywile nad wojskiem, „Dziś. Przegląd Społeczny” 1998, nr 1, s. 61-68.
[3] F. Ryszka, Stan wojenny 1981, „Dziś. Przegląd Społeczny” 1995, nr 3, s. 96.
[4] Por. S. Kwiatkowski, Opinie o wojsku i stanie wojennym w badaniach sondażowych, (w:) Wielogłos. Uczeni i świadkowie o stanie wojennym, Toruń 2002, s. 46-57.
[5] S. Kwiatkowski, Wojsko i stan wojenny, (w:) Polska pod rządami PZPR, Warszawa 2000, s. 399-440 oraz w „Dziś. Przegląd Społeczny” 2000, nr 2 i 3.
[6] Por. S. Kwiatkowski, Osaczeni. Blok wschodni o kryzysie w Polsce 1981 r., „Dziś. Przegląd Społeczny” 2008, nr 10, s.151-180.
[7] S.P. Huntington, Trzecia fala demokratyzacji, PWN 1995, s.58-67.
[8] Wielogłos. Uczeni i świadkowie o stanie wojennym, Toruń 2002, s.77.
[9] Mam świadomość, że są w tym tekście zdania (opinie, oceny autora), które czytelnicy inaczej myślący o stanie wojennym mogą potraktować jako nazbyt jednostronne, tendencyjne i przez to zbędne w rzeczowej analizie dokumentów urzędowych. Niniejszy fragment wcześniej znalazł się w artykule do „Zeszytów Naukowych Uniwersytetu Rzeszowskiego” pt. Krajobraz po konflikcie społecznym – spojrzenie wojskowego socjologa (nr 45/2007 Seria Socjologiczno-Historyczna). Recenzent napisał w jednej z uwag (życzliwych): „proponuję usunąć z tekstu obronę swojego szefa i swojej grupy zawodowej, co pewnie byłoby odpowiednie w innej pracy dotyczącej stanu wojennego i jego autorów”. Sugestii tej nie uwzględniłem, o czym tu informuję, ponieważ cały artykuł odnosił się do rzeczywistości właśnie tamtego okresu – Polski A.D. 1982 – ma w pewnej mierze cechy obserwacji uczestniczącej autora, był i jest także opisem sytuacji i faktów. Prawda, że opisem w paru miejscach publicystycznym, ale czyż nie usprawiedliwionym wobec natłoku oskarżeń, jakie się obecnie feruje wobec gen. Wojciecha Jaruzelskiego i podległych mu oficerów - w propagandzie rządzących, w uzasadnieniach prokuratorów i opiniach „historyków”, w uproszczonych ocenach niektórych dziennikarzy? Tak jakby z winy wojska, z powodu stanu wojennego, musiano potem dźwigać gospodarkę z ruin, wyciągać ludzi z biedy, nadrabiać stracony czas itd. Na szczęście zachowała się bogata dokumentacja, w tym także świadcząca jednoznacznie o stanie faktycznym. Mam na myśli właśnie m.in. protokoły pokontrolne, meldunki terenowych grup operacyjnych i komisarzy – pełnomocników Komitetu Obrony Kraju.
[10] „Żołnierz Wolności” z 15.12.1981 r.
[11] Sąd nad autorami stanu wojennego. Oskarżenie, wyjaśnienia, obrona przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej, BGW, Warszawa 1993, s. 97.
[12] M.F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1981-1983, Warszawa 2004, s.149.
[13] Kierownikiem Wydziału Kadr KC PZPR został gen. Tadeusz Dziekan, po nim gen. W. Honkisz, Wydz. Zagranicznego – gen. Cz. Dęga, zaś Wydziału Skarg i Listów - płk Marian Kot. Generałowie i starsi oficerowie awansowali na stanowiska rządowe; ministerialne objęli generałowie: Cz. Piotrowski, W. Oliwa, H. Dankowski, L. Czubiński, E. Drzazga; prezesem NIK wybrano T. Hupałowskiego; wojewodami byli: generałowie Cygan w Gdańsku, R. Paszkowski w Katowicach, w Siedlcach płk J. Kowalski; gen. M. Dębicki został prezydentem w Warszawie; gen. E. Łukasika wybrano I sekretarzem KW PZPR w Poznaniu.
[14] S. Kwiatkowski, Osaczeni. Blok wschodni o kryzysie w Polsce 1981 r., „Dziś. Przegląd Społeczny” 2008, nr 10, s.151-180.
[15] „Żołnierz Wolności”, 21.01.1982. Podobną wymowę miały inne teksty: Przeciw hura rewolucyjnej demagogii, „Życie Partii” 16.02.1983, czy O opozycji i własnych błędach, „Tu i Teraz”, 9.03.1983.
[16] Moje perturbacje jako dyrektora CBOS z towarzyszami z KC PZPR opisałem obszernie w: „Szkicownik z CBOS-u. Rysunki socjologiczne z tamtych lat”, Tyczyn 2004, s.59-68.
[17] „Tu i Teraz” z 31.08.1983 r.
[18] „Dziś. Przegląd Społeczny” 1993, nr 10, s. 13.