"Świadomość mityczna, nie przeciwstawiając się przy tym twórczości filozoficznej czy naukowej, jest zdolna do uchwycenia głębszego, ukrytego sensu całej rzeczywistości i każdej poszczególnej rzeczy czy wydarzenia."


Dawno, dawno temu na wschodzie żył Chan Czyngis Chan. Razu pewnego zasłyszał, że w polskim królestwie są 3 magiczne szkatułki. Mówili, że jeśli nimi zawładnąć, to można zdobyć dla siebie w niewolę cały naród tego kraju na wieczność. I będą mieszkańcy tego kraju pracować na Chanów (a lud to pracowity) i będą jeszcze z tego bardzo zadowoleni. I będą sławić Chana i wiernie i zazdrośnie go strzec. A szkatułki te leżą w mocno chronionym pałacu, gdzie obcy nie ma wejścia. Zaczął więc Chan Czyngis Chan organizować ogromną wyprawę wszystkich chętnych do życia na rachunek cudzego trudu, na spocony, krwawy cudzy koszt. I poszedł w daleką drogę przez carstwa, królestwa zmiatając z powierzchni ziemi wszystko na swojej drodze i zniewalając po drodze narody. Doszedł do granicy królestwa polskiego, a tam stoi i oczekuje go już Sobies-bohater z wojskiem. I pyta:
- Ki diabeł was tu niesie, azjatycka hordo, jeśli na was nikt tutaj nie czeka? Czemu nie budujecie swoich miast, wsi i dróg a idziecie zabierać cudze? Czemu nie robicie swojego chleba a kradniecie ludzki? Czemu zaglądacie w cudze kieszenie za pieniędzmi, a nie czynicie swojego narodu sławnym z uczciwej pracy. I podszywacie się pod cudze narody. Czemu nie pracujecie sami a gnębicie innych pracą ponad siły? I głowy im owijacie bezsensownymi bajkami i kłamstwem wielokształtnym.
- My idziemy żeby pokazać wam tutaj na konkretnym przykładzie jacy myśmy uczciwi, pracowici i wiarygodni – odpowiedział Chan. Sobies na to powiada:
- Wyście uczciwi i wiarygodni tylko dla swojej zorganizowanej ordy. A ja - dla sławy, bogactwa i rozkwitu mojego królestwa. A ono będzie kwitnąć tylko wtedy, gdy nie przetnie naszej granicy ani jedna gęba o chytrze zmrużonych oczkach, łypiących swoim zwierzęcym spojrzeniem. I od teraz ona jej nie przetnie!!!I
Sobies 3 razy zatrąbił na trąbce wojennej, machnął nad głową mieczem dając znak i cała konnica pognała ordę ile było sił do domu uczyć się pracować. Ordyńcy w straszną popadli panikę, i przestraszeni szybko wrócili na koniach do domu. A kto był słabszy i odstawał, ten padał w trawę i zamierał jak nieżywy. Po bitwie, kiedy wszystko już ucichło powstawali przyklejeni do ziemi ordyńscy bandyci i zaczęli myśleć, co robić. Pracować nie umieją i nie chcą, coś komuś zabrać - nie mogą, gdyż nikogo w pobliżu nie ma i choćby ze skóry wyszedł - nie ma kogo zniewolić.
Przelatywała kaczka i pokazała język leniwemu ordyńcowi. Przebiegał zając - zagrał mu na nosie. Przebiegał pies - postukał się łapą w głowę. Przebiegał dzik - odwrócił się do nich gołym zadem. Takie życie wydawało się ordyńcom piekłem, a tym bardziej, że uświadomili sobie, iż w tym samym momencie Polacy po drugiej stronie granicy akurat na talerz nakładają sobie gorące ziemniaki z rybką i jajecznicą na boczku. I wtedy wstał jeden, najstarszy, Chan, zaciągnął mocno pas na burczącym niemiło brzuchu i powiedział do wszystkich:
- Pókiśmy tutaj nie zjedli jeszcze jeden drugiego proponuję plan. Przekonaliście się teraz, że całą zorganizowaną grupą przez granicę nie przenikniemy, a tym bardziej w takiej, kolącej oczy odzieży i z takimi fryzurami. Ale słuchajcie!! Przecież możemy przeniknąć absolutnie wszyscy, gdy będziemy to robić pojedynczo. Kropelka po kropelce. Proponuję więc plan: okrążamy królestwo ze wszystkich stron i przechodzimy granicę szczelnie skryci pod wyglądem starca, kaleki, sieroty, chorego, żebraka, handlowca, rolnika - kto jaką tam sobie rolę wymyśli. Musimy tylko zgolić brody, z głów zdjąć turmułki i jarbany, przebrać się w ich odzież i nauczyć się ich języka. A ktoś pyta: Gdzie my potem zbierzemy się wszyscy i spotkamy? Proponuję niezauważalnie na wsi.
- Nie, na wsi nie możemy. Umiecie pracować w polu? Nie. Umiecie na gospodarstwie, w stolarni? Nie. My musimy być tam, gdzie powinniśmy być. Żeby w świecie istniała harmonia, to każdy musi wykonywać to, co mu najlepiej wychodzi i do czego jest powołany. Oni przeznaczeni są do tego, by pracować i zarabiać. I to im dobrze wychodzi. A nam dobrze wychodzi chronić ich pieniądze, rozdzielać i rozporządzać nimi. I my musimy dlatego zawładnąć ich trzema szkatułkami, które dadzą nam możliwość zrealizować nasz plan. I zagwarantować sobie życie pełne spokoju i dostatku. A im - przewidywalnej i zrównoważonej przyszłości.
- A jak my jeden drugiego poznamy – zapytał ktoś -gdy będziemy już zbierać się razem? Przecież będziemy wyglądać absolutnie inaczej, nie poznamy się nawzajem.
- To proste. Tubylec zawsze ufny jest, prosty, łatwowierny, uczciwy, grzeczny, ze spokojnym spojrzeniem, naiwny, skromny, pokorny, słowny, przewidywalny i patriota kochający swoją narodowość i ojczyznę. My zaś, to absolutne ich przeciwieństwo. Dla osiągnięcia swoich celów nie mamy czasu na sentymenty i my uczciwi tylko jesteśmy względem swoich interesów. A bez litości względem swoich ofiar. Dobrzy i uśmiechnięci tylko wtedy, gdy tego wymaga sytuacja. Oczy zawsze mamy szklane i nieruchome wobec czyichś próśb. Słowo dla nas to nasza osobista rzecz. Możemy je dać, możemy je zabrać, odebrać. Dyskusji nie przewidujemy. W każdej dyskusji mogę mieć rację tylko ja. Możemy zagadać każdego do nieprzytomności, patrząc nieprzerwanie w oczy. To jest nasz stary, wypróbowany, magiczny sposób na to, by unicestwić przeciwnika bez broni. Dla osiągnięcia celu przyda się każdy sposób bez wyjątku, przesądów nie mamy, ani uprzedzeń w formie wiary i świętości. Bez zasad lekko jest się przemieszczać, najlżej.
I jak postanowili tak zrobili. Rozeszli się, okrążyli królestwo i przenikać zaczęli pojedynczo.
Przechodzi jako pierwszy Chan Kaczan. W ubraniu pielgrzyma do świętych miejsc. Przeniknął do stolicy kraju a tam akurat w tym czasie wybierali osobę do ochrony 3 szkatułek. Minister Baron von Prusk wraz ze wspólnikiem Komarbajem obiecali ludziom, że wszystkie ulice stolicy obsadzić by chcieli wierzbami na których będą wisieć ogromne gruszki. Nie drobne i gorzkie, lecz jak dynie wielkie, słodkie i aromatyczne. Widząc tych dwóch Chan Kaczan, wierny żołnierz zorganizowanej ordy powiedział ludziom:
- Mieszkańcy, to wszystko jest niepoważne! Nie słuchajcie ich, bo to komuniści i złodzieje! Aromat i słodkość tych ich owoców będą przyciągać osy, które będą boleśnie kąsać przechodniów. A największe gruszki i tak nie utrzymają się na gałęziach i będą spadać, a na nich będą ślizgać się i zabijać wszyscy z was. Ja proponuję, że będę wiernym ochroniarzem skarbca królestwa. A ze skarbca będę dawać biednym dzieciom cukierki. Na dowód zaś swojej wiarygodności proszę was, popatrzcie na moje buty. Widzicie jakie stare, oto one udowadniają, że ja jestem wiarygodny, bo nie tracę pieniędzy na darmo i nie biorę dla siebie. Wszyscy aż wpadli w zachwyt, tak im spodobała się propozycja. Zaczęli stojąc klaskać i skakać ze szczęścia. I wybrali Chana Kaczana ochroniarzem dawszy mu imię Stary But.
Gdy tylko dostał Chan Kaczan klucz od pałacu ze szkatułkami, to od razu zaczął zamykać go na 33 zamki, tak, iż od tego czasu tubylcy nie mogli już liczyć na żaden dostęp do pałacu.
W Pierwszej szkatułce chroniony był Skarb Narodu. Zebrał więc Chan Kaczan zawartość Pierwszego Skarbca, rozłożył po workach, poskładał na wozy cygańskie i wysłał to wszystko, by dobrze schować do dalekiego kraju, do głębokiej jaskini.
A na prezenty dla biednych i głodnych dzieci zbierał od biednych mieszkańców. Prezenty dostawały też dzieci bogatych. Kiedy pieniędzy nie wystarczało na prezenty, pożyczał u smoka. Niedługo już długów była w kraju taka ilość, że trzeba było oddać wielogłowemu cały kraj. A mieszkańcom pozostało tylko stać się jego wiecznymi niewolnikami.
W Drugim skarbcu chronił się duch narodu, co – jak mawiają posrebrzeni czasu nalotem starcy - składa się z kultury narodu, sztuki i historii narodu. Chan wiedział, że jeśli zamienić ducha tego narodu na ducha innego narodu, to naród od razu zapomni swoją historię, swoje pieśni, tańce, swoje bajki i legendy i stanie się gościem w swym własnym kraju. Gościem grzecznym, przymilnym o coraz smutniejszych oczach. A prawdziwych gości zorganizowanej ordy będzie brał za swoich. A później już uwierzy i przyjmie ich za gospodarzy kraju, historii i bogactw, jakie kryje ziemia. I starannie, pracowicie jak pszczoła zamieniał, podmieniał Chan elementy ducha narodu nie pomijając nawet najmniejszego.
I wnet stało się, że już nigdzie nie było słychać narodowej pieśni, a tylko od świętego, dzwoniącego ptasią radością brzasku do cichej nocy histerycznie wyły nowoczesne syreny powybierane jak ulęgałki z rodzin zorganizowanych, ordyńskich grup. Nie było też książek z mądrością narodową, a miejsce na wzrost i natchnienie zawalili pustogłowi, ordyńscy filozofowie, którzy zaplątali, uwikłali w swoje siatki na zawsze mądrość narodową, psuli myśl narodową, logikę i pamięć grzebiąc swym krzywym patykiem sprytu w różniących się tylko rozmiarem kupkach kurzu i paprochów oraz wyszczerbionych piór ze skrzydeł już dawno martwych ptaków. I chciał nie chciał, gdy czas z życia wyciekał jak z sita - ludzie zaczęli myśleć, że ten cały galimatias to elementy ducha polskiego narodu, a robaczywe pestki, że to soczyste owoce.
W Trzecim skarbcu-skrzynce skryta była Wiedza Narodu. Ona miała właściwości magiczne i odzwierciedlała charakter osoby, która nią w danej chwili włada. Jeśli ją trzymał w rękach dobry człowiek, to skarbiec rozgłaszał wszystkim mieszkańcom dobre wieści, dobrą wiedzę i dobrą informację. A jeśli brał ją w ręce zły człowiek, to ona zmieniała się w piekielną kazalnicę i zaczynała polewać wszystkich przekleństwami, zakrywać, przykrywać i skręcać mózg w głowie w przeciwnym od przyrodzonego kierunku. Jeśli nią władał podły, podstępny bandyta, to skarbiec całodobowo wszystkim mieszkańcom wciskał niejadalną, grząską, darmową pulpę, głoszącą nachalnie jak głos muezzina, że oni wszyscy są wolni, bogaci, szczęśliwi i zdrowi, pulpę trującą zdrowy rozsądek, paraliżującą czujność i męstwo. A także pulpę usypiającą, i to na sposób dwojaki: pieśnią żałobną, że ordyńcy już nie istnieją, lecz tylko żyli sobie kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu i nie mogąc znieść złego spojrzenia tubylców jedni przenieśli się do cieplejszych krajów i stanów a drudzy po okradzeniu zostali przez okrutnych tubylców zabici. Albo pulpę drugą, bardziej wyrafinowaną, ogłaszającą, żeśmy wszyscy razem wymieszani nie do poznania, że i tubylcy i ordyńcy - stepowymi są ordyńcami-mieszańcami. Krótko mówiąc, za pomocą przechwycenia cudownej, gadającej skrzynki wszystkim chcieli wmówić, że miejscowy naród okłamuje i morduje swoich, widocznie dlatego że wpadł w obłęd. I stał się taki zły, okrutny, bezczelnie kłamiący: istny król oszustów oszukujący... sam siebie.
A dowodem na fakt, że sami to wszystko złe sobie robią, miało być to, że ile by nie szukać, to nie idzie znaleźć nikogo rozmawiającego w ordyńskim języku, noszącego na głowie turmułkę lub jarban, zapuszczającego wielką brodę i jeżdżącego na osłach. Okłamani mieszkańcy uwierzyli w to, że sami siebie perfidnie niszczą i gładko zapomnieli, przeoczyli, że zorganizowana ordyńska grupa zawsze się przebiera i przystosowuje do każdego kraju, każdego języka i kultury.
Z pokorą i rezygnacją pochylali więc czoła, głowy, bezsilnie opuszczając na próżno zdzierane bezowocną pracą coraz bardziej szorstkie ręce i oddawali – jak we śnie - swoje mieszkania ordyńcom, swoje kamienice, domy, owoce swojej pracy i pomyślunku, ulice i miasta i wsie a na końcu szkoły, teatry i muzea a także lasy, by mogli w nich polować i nimi handlować. I zorganizowana grupa stanowczo i konsekwentnie przejęła większość miast i wsi. A mieszkańcy przeprowadzali się na ulice, do lasu, pod niebo. Nie wytrzymywali terroru sądów i rządów i umierali z głodu i chłodu, a niektórzy pozabijali samych siebie. Prawdy znaleźć nie było gdzie i nawet nie było na to sił i nadziei. Nie było ni prawa mającego bronić mieszkańców, ni sprawiedliwości, a wszystkie miejsca w urzędach były okupowane przez rosnącą rzeszę ordyńców tyjącą jak wielki, nienasycony pająk.
I patrzył na to wszystko Sobies-Bohater i płakał z rozpaczy, zamieniony w kamień pomnika na placu. Płakał, że nie może zejść z tego miejsca, nie może dotrzeć do ludzi i powiedzieć im swoje słowo, bo mógł zwrócić się do nich tylko przy pomocy magicznej Szkatułki Wiedzy. A ona przecież przechwycona przez ordyńską, zorganizowaną grupę nieprawdziwych, fałszywych obywateli. I zauważył łzy na twarzy pomnika bohatera Sobiesa przechodzący obok chłopiec i zatrzymał się. I bohater cicho, cicho powiedział do niego:
- Synu mój kochany, walczyłem za twoje życie, kiedy jeszcze nie było ciebie i twoich rodziców. My oddaliśmy swoje życie, żebyście wy ustrzegli nasz kraj, nasze skarby, naszego polskiego ducha, a podli, chytrzy zorganizowani ordyńcy jak kameleony wślizgnęli się w nasz naród, nie od tej strony, od której ja ich zablokowałem, to od innej i jak jadowite skorpiony żądlili ducha narodu od środka. I tak to wysysają krew, pozbawiają zdrowia, mieszkań i życia z butą puchnącą jak ich oblicza, brzuchy i oscylatorskie konta. Pozbawili nas klucza niezależności, to jest ojców naszych wiary i dostępu do pałacu ze skarbcami. Ludzie zgubili wiarę a więc nadzieję, nadzieję a więc i ducha swojego. Jeśli ich nikt nie uratuje teraz - nasz kraj zginie na wieczność.
- Ale my nie mamy koni, hełmów ani mieczy, tylko całe bastylie napchane sztandarami, co robić?
- Teraz niepotrzebne ani konie, ani miecze, potrzebna tylko rycerska odzież, a i jechać nigdzie nie potrzeba. Okupant sam przyszedł, pozajmował tajnie i cicho nasze domy, podmieniając nas na każdym miejscu w miastach i wsiach. Zostawił nam tylko miejsca ciężkiej pracy. Budź śpiących. Rozjaśniaj nie rozumiejącym i szukającym. Przypominaj zapominającym. Najważniejsze: nauczcie się odróżniać samych siebie od ordy i od ich języka, ich kultury, ich metod i szykujcie się w drogę do pałacu ze skarbcami. Jeśli wy będziecie w stanie dobrać 33 klucze do zamków, którymi ich ostatni herszt zamknął skarbce, to los naszego narodu zacznie się zmieniać. Przeniknijcie do pałacu, żeby zaprowadzić tam porządek. A wejdziecie do historii i w krąg sławy ojczyzny, jako mężowie stanu, synowie narodu i dzieci króla Orła.
- Jakże mnie usłyszą wszyscy, jak zrozumieją i czy posłuchają?
- Weź moją bojową trąbkę, zatrąb w nią 3 razy nutą przeszywającą, przed którą zawrzeć uszu nie sposób i ciebie usłyszą swoi i zrozumieją swoi, a obcy się przestraszą. Nutę tę wszyscy miejscowi znają od urodzenia.
Wziął chłopak od Sobiesa-bohatera trąbkę bojową, zebrał wszystkie swoje siły i zatrąbił tak, że usłyszeli swoi na wszystkich krańcach królestwa i poza jego granicami, a nawet ptacy bystroocy zadrżeli ponad turniami.
I zebrało się wielkie wojsko obrońców ojczyzny. Wybrali sobie przywódcę, zapalili pochodnie, żeby we mgle, która przez lat dziesiątki spowijała ojczyznę widnymi stały się kłamstwa i by ujawnił się smog nienawiści ze strony mających na tej ziemi swoje, obce dobru wspólnemu sprawy. I poszli przywódcy na rozpoznanie do pałacu niepodległości skrywającego skarbce. Był to akurat ten czas, gdy już kończono sprawę zamykania drzwi pałacu przed uczciwymi twarzami takich, jak oni. Czas szykowania się do montowania w futrynach żelaznych sztab nie do sforsowania. Czas dopinania na ostatni guzik. Oni szybko wstawili nogę w drzwi i tych drzwi już zamknąć przed właścicielami pałacu nie dało się. Tynk się sypał, drzwi trzeszczały, szczelina się poszerzała. Pod koszulami uzurpatorów nieśmiało zaczęły pojawiać się pierwsze krople potu. Tego jego szczególnego rodzaju rozpoznawalnego po woni, jaką zrodzić może tylko strach, przewidujący strach.
Przywódcy jeden po drugim zaczęli wchodzić w cuchnący, zamglony korytarz pałacu. I chociaż jeszcze pracy do sprzątania było okrutnie dużo, to jednak dobry początek był już uczyniony, jak ikra w stawie, jak rozumność w nadziei. Jak pęczniejący orzech w skorupie. Jak odtajałe gniazdo na drzewie i powracających klucz ptaków.


===================================
ANEKS
SPIS TREŚCI
I. O sensie czytania bajek
II. BAJKA NR 2 - Chan Kaczan herbu Dwugłowy Bocian i jego magiczne gwiazdy

Ilustracja. Wkraczając w świat baśni o metodach władców świata tego.
tagi: #polityka, #kultura, #socjologia, #psychologia
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą autora.
I
Mity i baśnie–droga do poznania Hadesu własnego Ja, czy demaskacja wrogów dobra wspólnego?
O sensie czytania bajek
MOTTO
"Bajki to treść naszego życia. A z drugiej strony bajki to przesłanie od minionych pokoleń. Może za pomocą kodu obrazowego przodkowie przekazali nam swobodnie, zakazaną wiedzę o władcach świata tego? Wiedzę, która zapisana bezpośrednio zostałyby przez nich niechybnie ocenzurowana za to, iż dokonała demaskacji ich najtajniejszych socjotechnik".
[Publikuję dzisiaj po raz pierwszy w języku polskim bajkę o Chanie Kaczanie. Napisałem tę bajkę na motywach tekstu autorstwa blogerki prowadzącej stronę https://antropollustro.wordpress.com/. Bajka ta ma tytuł: CHAN KACZAN HERBU DWUGŁOWY BOCIAN I JEGO MAGICZNE GWIAZDY a publikowana jest w osobnej notce. Poniższy Esej o sensie czytania bajek dobrze jest przeczytać przed, lub po lekturze bajki o chanie Kaczanie.]
Carla Gustawa Junga cenię. Czasem jednak warto podważać swoje utarte przekonania oraz sympatie i antypatie. By spojrzeć na rzeczy z innej strony. By myśl w nas nie skostniała.
Według Junga mity, baśnie, legendy są „psychicznymi manifestacjami, które przedstawiają istotę duszy”. Psychologia ludów pierwotnych i etnografia mogą być pomocne przy ich odcyfrowywaniu. W triadzie ja – ty – On (psychologia – socjologia – ontologia) jungowskie ujęcie obstawia poziom pierwszy, psychologiczny. Głosi, iż treścią baśni są „historyczne formy ekspresji psyche”. Krótko: mity i baśnie pochodzą z „kolektywnej nieświadomości”, są „objawieniami przedświadomej duszy”. I tutaj, na tyle, na ile silna jest moja atencja dla Junga na tyle mocno twierdzę, że trzeba jego rozpoznanie uzupełnić, gdyż jako „zrodzony” przez Freuda zbyt jednostronnie był zajęty penetracją niższych stopni bytu, świadomości i ich sprzęgu. Twierdzę więc, że jeśli chodzi o mity, baśnie, legendy i bajki, to przynajmniej tyle samo ich co z „kolektywnej nieświadomości” pochodzi z... kolektywnej nadświadomości. W sporze Freud-Jung zostawiam ich na gladiatorskiej arenie i biorę stronę... Platona, Filona i Orygenesa wzgląd takoż mając na inspirujące idee Assagiolego. Zapatrzeni w jungowskie „górnictwo kopalin podświadomości” na pół zapomnieliśmy sami, a na pół odciągnięto nas od „fotowoltaiki” platońskiej noetyki mitów rodzącej w nas moce do wspinaczki na wciąż nieznany łańcuch niebosiężnych szczytów bonum commune...
A więc nie wymiar indywidualny li tylko, lecz także wymiar socjalny, przestrzeń „dobra wspólnego” wg mnie zdaje się być intensywnie eksplorowana przez mity i baśnie. Mówiąc formalistycznym językiem Plotyna: trzy najwyższe byty (Jedno-Inteligencja-Dusza) powiązane są dwiema relacjami, dwoma procesami: proodos (emanacją) i epistrophe (powrotem). Upraszczając: jednostka poprzez rozum (inteligencja, samopoznanie) wychodzi z Ego, wychodzi z siebie, by poprzez wtórą inicjację w istotę „wspólnotowości” (duszę, dobro wspólne, ducha wspólnoty) – powrócić do samej siebie, ale już siebie na wyższym poziomie, wspólnotowym. Jeszcze prostszym językiem opowiedział to Filon z Aleksandrii opisując fazę po zdobyciu rozumu przez duszę: „duszo moja [...] bądź także uciekinierem od siebie samego [...] jak korybanci stań się napełniona natchnionym szałem”. Dąż tam, gdzie „umysł [...] nie włada już sobą, lecz wzburzony już jest do swych głębi [...].
Czyż zagubiona stała się wiedza o tym, że wzburzenie umysłu do samej swej głębi pochodzi głównie ze wspólnotowych rozpoznań? Czyżbyśmy zapomnieli, że najwyższą fazą rozwoju duszy jest święte oburzenie na nieprawe prawo, na brak sprawiedliwości lub na niesprawiedliwą sprawiedliwość? Jeszcze u Petrycego duchowa etyczna sprawność (dzielność, cnota) nosiła miano bogini pomsty, bogini Nemezis ('rozdająca to, co należne') i uosabiała właśnie owo uzasadnione oburzenie czynami innych niszczącymi wspólnotę w tym, co dla jej bytu najważniejsze, kluczowe. Indywidualne, jednostkowe oburzenie przeciw depczącym dobro wspólne. Oburzenie żywione wbrew taktyce skrywania się za opinią większości lub za wykonywaniem poleceń władzy.

Wyjdźmy z obsesji konfesyjności, nieskończonego grzebania w swoich obsesjach i stawiania na cokołach nieprzyzwoitego pragnienia własnej, jednostkowej potęgi i wielkości, czyli zerwijmy z kołowrotem odgrywanej przed innymi psychogonii. Odświeżmy zapomniane opowieści o poleogonii, narodzinach polis, czyli o wznoszeniu gmachu wielości pokrewnych dusz ożywianych wspólnym projektowaniem niezbędnych instytucji i wspólnym rozumieniem celów oraz jeszcze bardziej ważnym wspólnym rozumieniem tego, które środki do ich osiągnięcia są dozwolone, a które absolutnie zakazane pod groźbą usunięcia ze wspólnoty.
Sądzę, że najwyższym spełnieniem duszy i jej faktyczną epopteją nie są zaściankowe targi naszego jednostkowego imienia o wygodne miejsce przy oknie w epikurejskich międzyświatach, ani z nieskończonej melancholii i megalomanii wynikająca introspekcja, lecz wstawianie się heroiczne za losem całej wspólnoty, w którą rzucił nas los. W takiej optyce mity, legendy i baśnie byłyby niepodległą cenzurze opowieścią tych, co wzburzeni do głębi swego umysłu, perwersją i wyrafinowaniem każdej nieludzkiej władzy postanowili odsłonić czarcie mechanizmy jej socjotechniki, niezmienne mimo upływu wieków. Zakopane tak głęboko, jak głęboko spoczywa w nas samych, prawda o jakości kruszcu z którego zostaliśmy wykonani.
II

© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie utworu za zgodą autora.
Bajka nr 2
CHAN KACZAN HERBU DWUGŁOWY BOCIAN I JEGO MAGICZNE GWIAZDY
Dawno, dawno temu na polskiej ziemi rządziła królestwem mądra królowa.
Pewnego razu, rankiem zobaczyła rozpływające się na różne strony brudne, strasznie brzydko pachnące strugi po ulicach miast. Zaczęła budzić swoją córkę Srebrne Szydełko.
- Wstawaj moja córko kochana, wstawaj dziecko moje wierne. Wstawaj, zbieraj się i idź bronić nasz kraj. Bronić poddanych, bronić mnie, twoją matkę. Zła siła zalewa nasze ulice fetorem. Podmywa fundamenty naszych domów z rodzinami, zatruwa nasze powietrze, przyrodę i ludzi.
I obudziła się Srebrne Szydełko i zaczęła zbierać się do drogi. Osiodłała konia, wdziała zbroję, przypięła do trzewików ostrogi, założyła pas rycerski. Wzięła ojcowski miecz. I wtedy matka podała jej chusteczkę spowijającą matczyny talizman.
- Weź, córo moja droga, w nim moja miłość, pamięć i siła. On obroni ciebie w trudnej godzinie. I wsunęła zawiniątko w kieszonkę na jej sercu.
- Schroń ten talizman jak świętość.
- Obronię was wszystkich. Czekaj na mnie, przyniosę zwycięstwo - ślubowała Srebrne Szydełko głęboko patrząc w oczy matce.
Przytuliła Srebrne Szydełko królową, swoją matkę. Wskoczyła na konia i znikła za lasem. Cały naród żegnał kwiatami jadącą na bój Szydełko. Matki nazywały swoje córki jej imieniem a poeci pisali pieśni na cześć jej odwagi. Czekała matka na córkę, czekała będzie już trzy lata, i nie doczekała. A czwartego roku zaczęła budzić rano syna.
- Wstawaj mój synu. Moja nadziejo i opoko. Zbieraj się w drogę, moje dziecko. Zbieraj się i idź bronić kraj, bronić moich poddanych i bronić mnie, twoją matkę. Zła siła zalewa nasze ulice cuchnącą wonią, podmywa fundamenty naszych domów z rodzinami. Zatruwa nasze powietrze przyrodę i ludzi. Cienkie strugi płynącego fetoru poczęły już zmieniać się w rwące rzeki. Niszczą wszystko na swojej drodze. Mieszają wszystko z brudem i smrodem. Nie wróciła córka moja z walki. Musisz ty ją odnaleźć, dalej prowadzić walkę ze złem, wrócić razem z nią i z pełnym zwycięstwem. W przeciwnym razie smród zaleje nas po gardło, i wyżej dachów, i nasze królestwo zginie na zawsze.
Obudził się syn królowej od tych jej słów i łez. I zaczął szykować się do drogi. Ubrał się w rycerska odzież i zbroję. Wziął najlepszego konia, wziął ojcowski miecz. I podaje mu matka talizman w chusteczce i kładzie mu w kieszeń na sercu.
- Weź synu mój, w nim moja pamięć, miłość i siła. On obroni ciebie w trudnej chwili.
Odprawić go w daleką drogę przyszła już tylko mała grupka ludzi, którzy jeszcze wierzyli w zwycięstwo. Przyszli bez pieśni i kwiatów, ale z wielką nadzieją.
Długo jechał na koniu syn królowej wzdłuż cieknących, cuchnących potoków, szukając ich początku. I ujrzał, że wszystkie one wyciekają ze starodawnej jaskini pod Wawelem, co mówiło o tym, że stary smok ożył. Ożył i zaczął rosnąć w swojej sile i produkować potoki brudu spod siebie. A hoduje go władca smoka, Chan Kaczan Dwugłowy Bocian. To właśnie bocian karmi smoka owocami pracy pokojowych, ufnych mieszkańców królestwa. A mieszkańcy zgadzają się na to i nie protestują. Nawet gdy musieliby oddawać mu to, co mają ostatnie i jeśli mieliby umrzeć z głodu i chłodu. Dlatego, że byli zahipnotyzowani złotą gwiazdą chana.
Jej magiczne właściwości były znane na całym świecie. Kto na nią patrzył, w tego wchodził strach, opanowywał go i stawał się on niewolnikiem smoka. A ten człowiek, któremu chan kładł gwiazdę na serce, stawał się wiernym sługą smoka. I już walczył o pomnożenie jego głów. I o dobrobyt wojowników smoka. A najbardziej wyróżniającym się obrońcom spraw smoka chan wieszał na sercu złoty medal, z którego nagrodzeni nim bardzo byli dumni i jeszcze mocniej służyli sprawie smoka.
Czym więcej było strachu na ziemi królowej, tym bardziej i szybciej w swojej jaskini tył smok i obfitsze wypływały spod niego strugi. I tym biedniejsi stawali się ludzie. I tym więcej nad nimi władzy miał Chan Kaczan. I tym więcej strug płynęło po drogach, aż stawały się one wodospadami ohydy. Aż stawało się tak, że by przejść przez nie - nie było ani drogi, ani mostu, ani przeprawy po których można by się dostać do jaskini smoka, żeby zmierzyć się z nim. Jedyny sposób to wspiąć się na sam Wawel i stąd rzucić miecz prosto w serce smoka. Żeby aż poodpadały jego głowy.
Ale jak na koniu przepłynąć przez wodospady z ciężkim mieczem i niezauważalnie przeniknąć na sam szczyt wzgórza wawelskiego? Tym bardziej wtedy, gdy wzgórze obstąpiły dokoła pająkokształtne stwory, słudzy smoka. Oni kiedyś też byli ludźmi, ale po przyłożeniu gwiazdy do ich serca zaczęli się zmieniać w skorpiony, pająki, ogromne robaki i służyli jako wierni ochroniarze jaskini. Pilnowali, by nikt nie podpłynął do jaskini od strony rzeki i cuchnącego wodospadu i żeby nie przeniknął na sam szczyt Wawelu.
Usiadł syn królowej na brzegu burzącego się potoku nieczystości na kamieniu, z bezsilności złożył swój bagaż i głowę na kamień i nie zauważył jak jego miecz ześlizgnął się po kamieniu i spadł głęboko do tego czegoś, co przypominało wodę. Gdy to spostrzegł zerwał się. Zatęsknił strasznie za mieczem, wielki go żal ogarnął, bo za jego plecami została droga matka, wierni poddani i przepiękne królestwo w niebezpieczeństwie. I nie było na świecie ani siły, ani sposobu, które mogłyby mu pomóc w tej chwili. Nagle coś ucapiło go za jego zbroję i uniosło wysoko, wysoko w górę, nad smrodem, nad potokami brudnych rzek, nad jaskinią smoka i posadziło go na samym szczycie wzgórza wawelskiego, pod chmurami. I wtedy syn królowej ujrzał ogromnego, białego orła, który bezszelestnie uleciał za horyzont.
Syn królowej spojrzał w dół, zatrwożył się. Wszystkie stwory zobaczyły go na szczycie góry. Okrążyły górę ścisłym kręgiem różnych kolorów – czerwone, różowe, pomarańczowe, zielone, brązowe i tęczowe. I zaczęły wpełzać na szczyt wzgórza. Wbijając w niego nieruchomy wzrok oczu bez powiek wspinały się chwytliwymi kleszczami, łapami szczypcami, wyżej i wyżej wdrapywały się na górę. Od ich fetoru już powietrze stało się ciężkie i niebo pociemniało. Stwory skierowały na niego swoje pochodnie, żeby dokładnie widzieć swój cel i od tych pochodni naokoło Wawelu w absolutnych ciemnościach było tak dymno i gorąco jak w ognisku. Na czarnym niebie nie było widać ni jednej świecącej gwiazdy. A wszystkie gwiazdy błyszcząc od pochodni wisiały na piersiach każdego ze stworów.
Syn królowej stał sam, wysoko, pod ciemnym niebem, w dymie niebosko cuchnących stworów i pochodni i na moment zasmucił się okrutnie, bo za jego plecami zostało nie obronione królestwo i matka, droga ojczyzna. I wspomniawszy swoja matkę, położył rękę na sercu i przypomniał sobie o talizmanie. Wyciągnął chusteczkę, rozwiązał i przypomniał sobie jak matka mówiła:
- Weź synu mój, to moja miłość, siła i czystość. Ona obroni ciebie w trudny czas. To 3 kupki rodzinnej ziemi. Pierwsza chroni miłość do polskiej ojczyzny, druga kupka chroni siłę polskiej wiary, trzecia chroni czystość polskiego słowa.
Połączył syn królowej trzy kupki w jedną, potrząsnął 3 razy i rzucił nad głowy stworów. I zawyły stwory z bólu wypalającego im zwierzęce ich oczy. Trzymające się kamieni ich odnóża rozluźniły swoje chwyty i potoczyły się stworzyska kolorowymi kulkami w dół. I spadły wszystkie smokowi na głowy jego a tam w legowisku smoka w wielkim zgiełku zaczęły jedno drugie gryźć, kąsać i pożerać, aż złote gwiazdy które wisiały u nich na sercu pospadały i pochwycone wiatrem unosiły się w powietrzu, jak liście jesienią.
Syna królowej bardzo to zdziwiło, złapał jedną z gwiazd, uważnie popatrzył na swoją dłoń. I zobaczył, że to nie była złota gwiazda, ani magiczna. To była zwykła papierowa, pomalowana na żółto, gwiazdka. A teraz, te wszystkie gwiazdki, zmieszane z jesiennymi liśćmi spadają w błoto i przepadną z jesiennym deszczem. Przepadną jak marzenia nienarodzonych ludzi, albo tych, co się urodzili, lecz złożyli wszystkie swoje nadzieje do opuszczonej, spróchniałej dziupli w chorującym drzewie. I bez magii papierowych gwiazd stracił Chan Kaczan Dwugłowy Bocian swą wieloodnóżą, bezoką władzę, stracił jedną głowę w bójce z pająkami i stał się zwykłym emerytowanym Chanem Kaczanem. I póki stwory zżerały jeden drugiego i były bardzo zajęte tą ulubioną czynnością, to syn królowej spuścił się z góry, zawezwał konia i odprawił się do matki.
-Wróciłem ze zwycięstwem, moja droga matko. Teraz ty wolnaś i wszyscy twoi poddani. Rozsypała się władza Chana Kaczana Dwugłowego Bociana. I magia jego złotych gwiazd rozprysła się w kłujący sam siebie pył złośliwych os. Wszyscy dostali wolność na wieki. Aż do tego czasu, gdy znowu sami nie pozwolą rządzić sobą Chanowi z jego papierowymi gwiazdami.
- Dziękuję mój drogi synu. Wszyscy w królestwie są zadowoleni, weseli i tak szczęśliwi, jakby nie tylko drugie, ale i nieskończone życie dostali. Ale czemu jam tak nieszczęśliwa i smutna. Przecież wszystkie bajki muszą mieć dobry koniec. Jak mogło się tak stać, że mój talizman... Gorzka łza przerwała jej mowę. Że mój talizman nie ochronił mojej ukochanej córki.
- Matko, tyś dlatego nieszczęśliwa i smutna, bo nie wróciła do ciebie twoja ulubiona córka Srebrne Szydełko. Gdy nieprzychylny los i pobłądzony człowiek podają sobie dłoń – niejedna gorzka łza znajduje sobie wygodne gniazdo w ludzkich oczach. Srebrne Szydełko pozwoliła Chanowi przyłożyć do swojego serca magiczną złotą gwiazdę, a jego chłodną dłoń na swoją głowę. I w tym momencie jej pamięć przestała pamiętać o nas a oczy przestały widzieć siebie. A język jej zaczął mówić nową mową, która składała się z naszych słów, lecz utaplanych w smoczym sensie.
Srebrne Szydełko stała się bezwolną służebnicą wierzgających żądz Chana. Zaczęła mówić jego poprzebieranymi słowami, zaczęła pracować wokół jego spraw, i kiedy Chan zaproponował jej zamienić swój rycerski ubiór na ubranie Minister Chana, to ona ze smucącym się trochę zadowoleniem zgodziła się i zamieniła strój. A przecież kieszeń na sercu z talizmanem bywa tylko w rycerskiej odzieży... I od tego momentu jej serce zaczęło należeć do Chana. Ponieważ nie widziała już siebie, nie mogła zauważyć że jej ciało zaczęło pokrywać się krokodylą łuską. A paznokcie poczęły zamieniać się w pazury, zęby w kły, oczy w zwierzęce oczy a serce w smocze serce. I smok powierzył jej swoje magiczne zaklęcie. Za każdym razem, gdy tylko trzeba było pobrać pieniądze ze skarbca, po to by nakarmić smoka i legiony jego sług, skarbca w którym mieszkańcy składali swoje nasycone potem majętności, - ona wymawiała głośno zaklęcie “To się nam należy!” I ludzie jak zahipnotyzowani cofali ręce od swoich pieniędzy. Chan zawsze stawiał ją obok siebie z prawej strony w swoich przemowach do ludzi i tym samym usypiał czujność ludu. A ludzie nie mogli uwierzyć, że ich ukochane Szydełko już stała się rękami i pazurami Chana.
- No jakże tak? Moje serce nie może tego przyjąć, że nie wróciła moja córka. Przecież gwiazda była nieprawdziwa, papierowa, niemagiczna. Sztuczna, malowana i pusta w środku. Jak to możliwe, żeby człowiek przykładając do serca NIEPRAWDZIWĄ gwiazdę przemienił się w PRAWDZIWEGO stwora?
- Takie jest prawo, matko, napisane gdzieś wysoko na górze. Jeśli człowiek szczerze wierzy, że gwiazda jest magiczna, to i dostaje według swojej wiary i staje się tym, jaki włożył sens w swój wymysł autor gwiazdy. Ale ta opowieść ma dobry koniec. Dlatego może nazywać się prawdziwą bajką i dobro w niej jest w tym, że - spójrz za okno - życie trwa, spójrz, jak dużo jest dziewczyn z imieniem Szydełko. One już podrosły i staną się prawdziwymi obrońcami naszej wiecznej królowej. A poeci, gdy podrosną, znowu ułożą pieśni, nowe pieśni, już dla tych innych Szydełek, żeby nigdy więcej w życiu nie powtórzyła się taka historia z gwiazdą i łuskami. Historia bolesna bólem rozległym tak, jak rozległe są równiny ojczyzny naszej i długim, jak wszystkie jesienie nad naszą ziemią.
