Jak to zawsze bywa z problemami. Brakuje kasy i woli oraz szybkiej reakcji na zdarzenie.
Zacznę od czegoś innego a mianowicie od Fukushimy. Był problem z którym nie poradzono sobie na czas i doszło nawet do sytacji w której wynajmowano ludzi za pomocą jakuzy. Problem trwa i koszt przywrócenia bezpieczeństwa rośnie.
Można co prawda zobaczyć postęp akcji - http://fukushimaupdate.com/ - lecz ona nadal trwa.
Dziś mamy do czynienia z drugim problemem - ingoracją jaką spowodować możę panika wśród milona ludzi.
Za - http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,16433791,Eksperci__Epidemia_Eboli_poza_kontrola__Brak_planu.html#BoxWiadTxt
"Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) "jest praktycznie bankrutem". Na ostatniej sesji obcięto jej budżet na działania w odpowiedzi na epidemie i WHO może jedynie "werbalnie" zmagać się z problemem"
"Dotychczas - według ekspertki - wysiłki, by powstrzymać wirusa, opierały się głównie na dobrowolnych datkach i pracy kilkuset wolontariuszy".
"Jak dodała, walczący z wirusem wolontariusze i pracownicy służby zdrowia żyją w strachu nie tylko ze względu na niebezpieczeństwo zarażenia, ale także ze względu na ataki ze strony mieszkańców. - Ludzie nimi gardzą. Szerzone są plotki, że oni specjalnie zarażają, a nawet obcinają ludziom ręce. Krążą nawet plotki, że są zagranicznymi kanibalami"
Tak jak to na czarnym lądzie bywało - normalka. Reakcja taka sama na zmianę przywyczajeń jak u arabów na prezenterkę bez nakrycia głowy. Zamiast przyjąć zmiany i zaakceptować potrzeby - stają okoniem.
Załóżmy że mamy 500 nowych przypadków Eboli i przekroczyła ona granice dużych aglomeracji. Ludność nie wierzy w wirusa bo go nie widzi, nie rozumie jak działa bo nie ma wykładanej "biologii" w szkole podstawowej. Wierzy natomiast w Bogów, ingerencje obcych oraz ich chęć wyzysku czarnego człowieka. Szaman też nie widzi wirusa i miota się czy dotknąć chorego bo ten "zabija" swoją obecnością.
Zakładamy na wstępie - wirus dociera do miasta o zaludnieniu powyżej 5 mln. Liczba chorych rośnie do 100 tysięcy w ciągu 2 tygodni. Społeczeństwo wpada w panikę i zaczyna uciekać gdzie się da. Szybkie środki transportu przenoszą zarażonych do innych miast w temie uniemożliwiającym powstrzymanie infrakcji. Liczba chorych rośnie do 1 mln, połowa umiera. Morze Środziemne pełne jest barek z emigrantami z których 5 % ma wirusa. Wielkie miasta afrykańskie przestają istnieć w wyniku pandemii, pożarów i walk plemiennych z wojskami rządowymi które "chcą opanować" infekcje kwarantanną. Getta śmierci w postacji murów kolczastych i stanowsk kałaszy wokół slamsów wielkich afrykańskich miast.
A wina spada na bankrutujące WHO i Stany Zjednoczone bo pewnie to one ( jak zwykle ) zaraziły nowym szczepem tybulców i teraz patrzą jak Afryka umiera. A wróg u bram. A tego żeby nie jeść nietoperzy bo były chore nikt już nie będzie w afryce pamiętał. Coś w czasie padnemii jeść trzeba.
Zastanawiam się co się stanie jak te nietoperze dotrą do reszty afryki. Czy migrują tak szybko jak ludzie? Chyba nie.
Inne tematy w dziale Polityka