Wiało jak sto diabłów, szarym zmierzchem wtoczyliśmy się do zacisznego domu niedaleko Wołowca. Za oknem trzaskał mróz, tak siarczysty, że wiszące na ścianie bażanty zamieniły się w napięte struny sopli. Przegryzaliśmy wędzoną słoninką i gawędziliśmy o lesie. Las był bowiem bohaterem kolejnego z filmów, jaki zamierzałem zrobić. Właściwie to bohaterów było dwóch: las i Jasiek.
Za oknem ściskało dwadzieścia stopni poniżej zera, w piecu trzeszczały bierwiona, a Marek (gospodarz i myśliwy) opowiadał nam o Jaśku. Samotnie mieszkający na skraju wsi Jasiek, był w okolicy postacią legendarną. Kłusownik, dziwak i przebiegły mądrala.
- Ma taki spryt, że nikomu nie udało się go wytropić. Psa tak wytresował, że z daleka mu wystawia zwierzynę i ostrzega przed leśniczym. Pije psiekrwia wiadrami, a nigdy nie zdradził kryjówek gdzie chowa poroże, skóry i mięso - opowiadał Marek.
Pokrzepiliśmy się solidnym bimberkiem i posnęliśmy w ciepłej izbie, przy wtórze syczących w ogniu polan.
Wczesnym rankiem poderwaliśmy się na nogi i pojechaliśmy do Jankowej Chałupy. Czekał na nas. Rozczochrany, krzepki, w waciaku i filcowych walonkach. Gdy siedział na łóżku, pod nogami zwinął mu się w kłębek niepozorny kundel, a nad głową miał katolicką Matkę Boską, nad nią wizerunek prawosławnej Matuszki, a nad tym wszystkim piersiastą blondynę wyciętą z czasopisma "Cats".
Galeria na jaśkowej ścianie miała swój głęboki sens.
- Kiedy najpierw odwiedza mnie ksiądz, to trochę pomarudzi, ale potem po ludzku zmówimy modlitwę i napijemy się bimberku, jak za tydzień przychodzi pop, to coś tam pomruczy w brodę, ale przecież mamy się do czego pomodlić i napić, no a jak mnie najdzie tesknota za babą...- tu Jasiek wzniósł niewinne, lekko przekrwione, oczęta na skandynawską "pieszczoszkę".
Wypiliśmy po pół szklaneczki śliwowicy (przezornie wziąłem ją ze sobą aż z Łącka), Jasiek splunął kulturalnie na grzebień i przeciągnął nim po rosochatych włosach, podrapał się po lekko siwiejącej piersi (pod waciak nie zakładał bielizny) i wyciągnął spod łóżka miednicę.
- Woda jeszcze czysta, z wczoraj. Nie mam wodociagu, więc muszę brać ze studni. Ostatnio zamarzła - wyjaśnił.
Przemył oczy, gwizdnął na kundla i poszliśmy w las. Było dwadzieścia pięć stopni mrozu. Po dwóch godzinach wraz z operatorem byliśmy na skraju desperacji. Kilka kilometrów w kopnym sniegu, mróz i ostry wiatr doprowadziły mieszczuchów na skraj wycieńczenia. Co innego Jasiek i kundel - wprost buchali energią i witalnością. Tak jakby las był ich ukrytą baterią.
Co jakiś czas obficie krzepiliśmy się sliwowiczką i to chyba uchowało nas od ostatecznej marnacji. Jasiek opowiadał wspaniale. O każdym zagajniku mówił z taką czułością jakby łasił się do swojej "skandynawicy". Czytał wszystkie tropy w śniegu, potrafił okreslić nie tylko jakie zwierze biegło przed nami, ale też i kiedy to sie stało. Opowiadał nawet w jakim celu się to wszystko działo - a to już wzniecało nasze lekko nabzdryngolone niedowierzanie. Do czasu.
W pewnym momencie Jasiek dojrzał trop wilka.
- Skradał się do tamtej przesieki, bo tam przechodzą łanie. Miał upatrzoną i pewnie ja tam zadusił w nocy.- Jasiek dojrzał nasze kpiące spojrzenia i uśmiech wyszczerbionych, acz bielutkich zębów lekko rozchylił mu wargi. Rumiana twarz naszego przewodnika wyrażała w tamtej chwili całą litanię pogardliwości wobec miastowych, litanię której nawet nie musiał wypowiadać. Kiedy przebrnęliśmy, szorując po pas w sniegu, ku wskazanej przez Jaśka przesiece, dojrzeliśmy rozbebeszoną łanię zamarzniętą tuż przy ogromnym świerku.
- Wlókł ją stamtąd - Jasiek zatoczył sękatą dłonią koło.
- O i wyżarł ciepłe - wskazał na wyszarpane z brzucha podroby.
- Zostawił se na potem - zawyrokował nasz leśny cicerone.
Tak, z coraz większym podziwem dla Jaśka, zanurzalismy się w beskidzko - bieszczadzkim lesie. Opowiadał nam o swoich przygodach, o zwierzętach, leśniczym, który przyjeżdża do lasu z kochanicami i o pisarzu z Wołowca, z którym lubi przy potoku napić się wódki i porozmawiać o ludziach. Pisarz potajemnie wymyka się na spotkania z domu, gdzie pilnuje go żona. Jasiek nachodzi od północy i gwizda jak kos. wtedy pisarz z flaszką ukrytą za pazuchą wymyka się w las i opowiadają sobie o świecie, "aż do skończenia tematu".
Do Jaśkowej Chałupy wróciliśmy w środku nocy - my skonani, Jasiek buchający parą z rozpiętego waciaka. W połowie drogi ściagnął nawet z głowy uszankę, bo było mu za gorąco.
Napiliśmy się gorzałki i serdecznie wycałowaliśmy. Jakoś bowiem tak się polubiliśmy z naszym kłusownikiem. Tak jak się czasem lubi ludzi.
Film oprawiłem ukradzioną z Bałkanów muzyką (jakoś tak pasowała mi tam właśnie kradziona nuta) i poszedł w telewizji. Gażę skasowałem i na jakiś czas zapomniałem.
Po dwóch latach cos mnie pewnego ranka tknęło. Pojechałem sprawdzić co u Jaśka pod Wołowcem słychać.
No i marnie wyszło. Jasiek się obwiesił,
...w lesie, niedaleko przesieki, gdzie znaleźliśmy zamarznięte truchło łani.
- Do wioski sprowadził się emerytowany wojskowy i zwadzili się z Jaśkiem, no i ten wojskowy uwziął się na niego. Policja zrobiła obławę i co prawda Jasiek się wymknął, ale znaleźli jego skrytkę ze sztucerem. Bez sztucera Jasiek w lesie nie miał już co robić. Powiedział ludziom, że czas się skończył i...powiesił się - opowiedział nam łowczy Marek.
Oj Jaśku, mam nadzieję, że Pan Bóg wpuścił cię w swoje ostępy i jesteś tam jedynym koncesjonowanym przez Najwyższego Leśniczego, kłusownikiem. Amen
Inne tematy w dziale Polityka