Witold Gadowski Witold Gadowski
2785
BLOG

Jasiek

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 12

Wiało jak sto diabłów, szarym zmierzchem wtoczyliśmy się do zacisznego domu niedaleko Wołowca. Za oknem trzaskał mróz, tak siarczysty, że wiszące na ścianie bażanty zamieniły się w napięte struny sopli. Przegryzaliśmy wędzoną słoninką i gawędziliśmy o lesie. Las był bowiem bohaterem kolejnego z filmów, jaki zamierzałem zrobić. Właściwie to bohaterów było dwóch: las i Jasiek.

Za oknem ściskało dwadzieścia stopni poniżej zera, w piecu trzeszczały bierwiona, a Marek (gospodarz i myśliwy) opowiadał nam o Jaśku. Samotnie mieszkający na skraju wsi Jasiek, był w okolicy postacią legendarną. Kłusownik, dziwak i przebiegły mądrala.

- Ma taki spryt, że nikomu nie udało się go wytropić. Psa tak wytresował, że z daleka mu wystawia zwierzynę i ostrzega przed leśniczym. Pije psiekrwia wiadrami, a nigdy nie zdradził kryjówek gdzie chowa poroże, skóry i mięso - opowiadał Marek.

Pokrzepiliśmy się solidnym bimberkiem i posnęliśmy w ciepłej izbie, przy wtórze syczących w ogniu polan.

Wczesnym rankiem poderwaliśmy się na nogi i pojechaliśmy do Jankowej Chałupy. Czekał na nas. Rozczochrany, krzepki, w waciaku i filcowych walonkach. Gdy siedział na łóżku, pod nogami zwinął mu się w kłębek niepozorny kundel, a nad głową miał katolicką Matkę Boską, nad nią wizerunek prawosławnej Matuszki, a nad tym wszystkim piersiastą blondynę wyciętą z czasopisma "Cats".

Galeria na jaśkowej ścianie miała swój głęboki sens.

- Kiedy najpierw odwiedza mnie ksiądz, to trochę pomarudzi, ale potem po ludzku zmówimy modlitwę i napijemy się bimberku, jak za tydzień przychodzi pop, to coś tam pomruczy w brodę, ale przecież mamy się do czego pomodlić i napić, no a jak mnie najdzie tesknota za babą...- tu Jasiek wzniósł niewinne, lekko przekrwione, oczęta na skandynawską "pieszczoszkę".

Wypiliśmy po pół szklaneczki śliwowicy (przezornie wziąłem ją ze sobą aż z Łącka), Jasiek splunął kulturalnie na grzebień i przeciągnął nim po rosochatych włosach, podrapał się po lekko siwiejącej piersi (pod waciak nie zakładał bielizny) i wyciągnął spod łóżka miednicę.

- Woda jeszcze czysta, z wczoraj. Nie mam wodociagu, więc muszę brać ze studni. Ostatnio zamarzła - wyjaśnił.

Przemył oczy, gwizdnął na kundla i poszliśmy w las. Było dwadzieścia pięć stopni mrozu. Po dwóch godzinach wraz z operatorem byliśmy na skraju desperacji. Kilka kilometrów w kopnym sniegu, mróz i ostry wiatr doprowadziły mieszczuchów na skraj wycieńczenia. Co innego Jasiek i kundel - wprost buchali energią i witalnością. Tak jakby las był ich ukrytą baterią. 

Co jakiś czas obficie krzepiliśmy się sliwowiczką i to chyba uchowało nas od ostatecznej marnacji. Jasiek opowiadał wspaniale. O każdym zagajniku mówił z taką czułością jakby łasił się do swojej "skandynawicy". Czytał wszystkie tropy w śniegu, potrafił okreslić nie tylko jakie zwierze biegło przed nami, ale też i kiedy to sie stało. Opowiadał nawet w jakim celu się to wszystko działo - a to już wzniecało nasze lekko nabzdryngolone niedowierzanie. Do czasu.

W pewnym momencie Jasiek dojrzał trop wilka.

- Skradał się do tamtej przesieki, bo tam przechodzą łanie. Miał upatrzoną i pewnie ja tam zadusił w nocy.-  Jasiek dojrzał nasze kpiące spojrzenia i uśmiech wyszczerbionych, acz bielutkich zębów lekko rozchylił mu wargi. Rumiana twarz naszego przewodnika wyrażała w tamtej chwili całą litanię pogardliwości wobec miastowych, litanię której nawet nie musiał wypowiadać. Kiedy przebrnęliśmy, szorując po pas w sniegu, ku wskazanej przez Jaśka przesiece, dojrzeliśmy rozbebeszoną łanię zamarzniętą tuż przy ogromnym świerku.

- Wlókł ją stamtąd - Jasiek zatoczył sękatą dłonią koło.

- O i wyżarł ciepłe - wskazał na wyszarpane z brzucha podroby.

- Zostawił se na potem - zawyrokował nasz leśny cicerone.

Tak, z coraz większym podziwem dla Jaśka, zanurzalismy się w beskidzko - bieszczadzkim lesie. Opowiadał nam o swoich przygodach, o zwierzętach, leśniczym, który przyjeżdża do lasu z kochanicami i o pisarzu z Wołowca, z którym lubi przy potoku napić się wódki i porozmawiać o ludziach. Pisarz potajemnie wymyka się na spotkania z domu, gdzie pilnuje go żona. Jasiek nachodzi od północy i gwizda jak kos. wtedy pisarz z flaszką ukrytą za pazuchą wymyka się w las i opowiadają sobie o świecie, "aż do skończenia tematu".

Do Jaśkowej Chałupy wróciliśmy w środku nocy - my skonani, Jasiek buchający parą z rozpiętego waciaka. W połowie drogi ściagnął nawet z głowy uszankę, bo było mu za gorąco.

Napiliśmy się gorzałki i serdecznie wycałowaliśmy. Jakoś bowiem tak się polubiliśmy z naszym kłusownikiem. Tak jak się czasem lubi ludzi.

Film oprawiłem ukradzioną z Bałkanów muzyką (jakoś tak pasowała mi tam właśnie kradziona nuta) i poszedł w telewizji. Gażę skasowałem i na jakiś czas zapomniałem.

Po dwóch latach cos mnie pewnego ranka tknęło. Pojechałem sprawdzić co u Jaśka pod Wołowcem słychać.

No i marnie wyszło. Jasiek się obwiesił,

...w lesie, niedaleko przesieki, gdzie znaleźliśmy zamarznięte truchło łani.

- Do wioski sprowadził się emerytowany wojskowy i zwadzili się z Jaśkiem, no i ten wojskowy uwziął się na niego. Policja zrobiła obławę i co prawda Jasiek się wymknął, ale znaleźli jego skrytkę ze sztucerem. Bez sztucera Jasiek w lesie nie miał już co robić. Powiedział ludziom, że czas się skończył i...powiesił się - opowiedział nam łowczy Marek.

Oj Jaśku, mam nadzieję, że Pan Bóg wpuścił cię w swoje ostępy i jesteś tam jedynym koncesjonowanym przez Najwyższego Leśniczego, kłusownikiem. Amen 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka