Chciało mi się pić. Cholernie...
Kościół był wielki. Za duży, strzelisty jak ...wiadro. Cienisty. Tam można było się schronić. Nie żebym miał ochotę wejść, ale kurde mniej skwaru, przyjemniej.
Wszedłem, dla ulgi. Jasne, zimniasty podmuch,lepiej. W taki skwarnie upierdliwy dzień, tak lepiej. Ulga.
Cichutko, ładnie pachnie, tak ministrancko - złodziejska ulga.
Nikogo w środku, żadnej baby, ooo odpoczynek. Mmmm pali żołądkowo, ale kamienie dają chłód, przyjemnie.
Chrystus na ołtarzu miał dziwaczne kłącza, jak w kościele Świętego Wojciecha na krakowskim rynku, naturalne kłącza brody, jakiś durny pomysł klechów, kłącza rozwiewane podmuchem powietrza. Broda dla naiwnych. Herhor. Żmije, nie włosy. Mrożenie oddechem, spojrzeniem.
Co tu gadać wypiłem wcześniej..
Było cicho, ulga i dobrze.
Pusto, jak w tramwaju, ostatnim , gdy Majchrowski robi swoje odpusty, mniejsza z tym, pusto.
I wtedy wlazł dziwny chłop, trochę śmierdzący i odklejony, odklejony na maksa.
Klęczał i milczał, ale na środku, tuż przed ołtarzem.
Bez sensu, demonstracyjnie. Klęczał inaczej, bez powodu. Unosił dłonie , brudne dłonie, z kocią żałobą za pazurami. Coś tam blekotał, zbyt głośno.
Wyszedł nasz kanclerz, ładny, zaprałatowany. Miał słuszność, jak rachunek za światło, wiedziałem, miał słuszność. Nie ma darmowego obiadu, miał słuszność.
- Czego? – ozwał się nasz archiprezbiter.
- Czego chcesz? - powtórzył, gdy chłop milczał.
- Ciebie – usłyszałem
- Jak to?
- Ciebie, prosto, ciebie...
- Nie wiesz
- Wiem
- Po co
- Bo koniec
Archiprezbiter wezwał kościelnego.
- Zbieraj mi wałkoniu lumpów sprzed ołtarza Wita Stwosza, ja mam to za ciebie robić?
- Nie, już biere się do roboty!
Wyprowadził lumpa z zabytkowej, naszej, krakowskiej, świątyni. Nie tacy się stawiali...
Kościelny, miał solidne węzły pod rękawami.
Wybiegłem.
- Ej, znam krakowskich świrów, ale ciebie nie widziałem!
- Józek, idź do domu – rzekł mi.
- Skąd?
- Józek! Nie wal bani „Pod Gruszką”.
- Za co go wleczesz? - zdenerwował mnie ten kościelny, węźlasty.
- Fidello kazał? - mruknął.
Dobrze, niech w końcu zrobią z tymi menelami porządek. Fidello, prałat, archiprezbiter i prezydent Majchrowski.
- Ty, a jak ty masz na imię?
- Menek
- Jaki Menek, kto?
- Menek, już mnie nie ma.
- Mundek cholera?
- Emmanuel – chrząknął
- Głupio
No, było głupio. Na placu Na Stawach takiego nie było
- Harasymowicz, Broniuszyc...! – zawołałem
-- Jak chcesz!
Cracovia, bramkarz Stawarz, Wojtyła...
Przypomniałem sobie transparent, ...na cały nasz stadion z welodromem: : „Nasz chuligański trud, tobie ukochana Ojczyzno!”.
Ojj, ale mi się wtedy chciało pić.
Inne tematy w dziale Polityka