Witold Gadowski Witold Gadowski
2101
BLOG

Wieża komunistów...dwa fragmenty

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 3

 

Z zamyślenia wyrwał go nagły hałas na korytarzu wagonu. Otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz.

Dwóch pijanych młodzieńców z biało czerwonymi szalikami na szyjach, przepychało się z konduktorem.

-        Dawaj kurwa!... wyjebiemy go z pociągu! – bełkotliwie wydzierał się niższy z napastników.

Starszy konduktor rozpaczliwie usiłował przeciwstawić się dwóm osiłkom. Na szczęście zasyczały drzwi i pomiędzy wagonami pojawiło się dwóch barczystych, słowackich policjantów. Młodzieńcy natychmiast uspokoili się i uderzyli w pokorę.

-                 Panowie, to nieporozumienie. My tylko chcieliśmy mu wytłumaczyć, że jedziemy na mecz polskiej reprezentacji. My jesteśmy patrioci, a on nas nie zrozumiał – pijacko perrorował niższy z napastników.

Policjanci bez słowa obalili obu „patriotów” na podłogę i skuli im ręce kajdankami.

-                Za pięć minut będzie stacja, patrol już czeka i zawiezie ich do izby wytrzeźwień – stwierdził jeden z policjantów.  

Konduktor, wyraźnie już uspokojony, obmacywał rosnący pod okiem siniec.

Andrzej spąsowiał, cicho schował się do przedziału.

-                - Polacy...- mruknął do siebie i zmiął w ustach przekleństwo.

Zamierzał właśnie opisać największą aferę, opowiedzieć ludziom o ich najnowszej historii.

-                - Komu? – zastanowił się.

-                - Tym facetom o pękatych łydkach wychodzących ze spodenek „trzy czwarte”, z byczymi karkami i baniatymi łbami? (...)

(...) Była już głęboka noc, gdy pociąg wtoczył się na szary krakowski dworzec. Zapachniało moczem.

Zaspany wysiadł z pociągu i machinalnie zapalił papierosa.

-        Tu się nie pali!... Chyba, że ma się pozwolenie – usłyszał z boku.

Odwrócił głowę i ujrzał brudnego, zarośniętego człowieka. Spory drab okutany w wielką, ortalionową kurtkę wyglądał jak umorusany zwierz.

-        Jakie pozwolenie? – spytał roztargniony.

-        Polskie – głos włóczęgi brzmiał jak długa, nie napisana, historia występków.

-        Co znaczy polskie? – tym razem uważniej spojrzał na natręta.

Zaciągnął się papierosem, włóczęga zaczynał go irytować.

-        W Polsce jak na wszystko kładziesz lagę, to stajesz się niewidzialny. Wszystko ci wolno. Więc ja mogę, a ty nie! – drab chuchnął mu w twarz przetrawionym alkoholem.

-        Zaraz strzelę cię w pysk i wtedy nauczysz się nowej zasady – Andrzej prowokująco spojrzał w kaprawe ślepia.

-        Jakiej? – włóczęga pogardliwie wydął wargi, odsunął się jednak o pół kroku.

-        Nie śmierdź!

-        A jak już śmierdzisz, to wstydź się tego. – Andrzej pstryknął w bok papierosem i odwrócił się chcąc odejść.

Włóczęga usiłował podłożyć mu nogę.

-        No trudno... – mruknął dziennikarz i trzasnął rozmówcę szybkim ciosem w nos.

Jego lewa pięść wylądowała dokładnie w miejscu gdzie kość nosowa przechodzi w elastyczną chrząstkę.

Czuł jak pod palcami coś chrupnęło. Wyższy o pół głowy natręt głucho zwalił się na peron.

-        Potraktuj to jako spóźnioną lekcję języka polskiego.

-        Jak na drugi raz ktoś ci powie: odejdź! To grzecznie posłuchaj. – Andrzej stanął nad niezdarnie gramolącym się z posadzki włóczęgą i o czymś intensywnie myślał.

Po chwili schylił się i syknął mu wprost do ucha:

-        To państwo ciągle cię karmi męcie!

Drab pluł krwią i cicho międlił w ustach przekleństwa.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka