Z zamyślenia wyrwał go nagły hałas na korytarzu wagonu. Otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz.
Dwóch pijanych młodzieńców z biało czerwonymi szalikami na szyjach, przepychało się z konduktorem.
- Dawaj kurwa!... wyjebiemy go z pociągu! – bełkotliwie wydzierał się niższy z napastników.
Starszy konduktor rozpaczliwie usiłował przeciwstawić się dwóm osiłkom. Na szczęście zasyczały drzwi i pomiędzy wagonami pojawiło się dwóch barczystych, słowackich policjantów. Młodzieńcy natychmiast uspokoili się i uderzyli w pokorę.
- Panowie, to nieporozumienie. My tylko chcieliśmy mu wytłumaczyć, że jedziemy na mecz polskiej reprezentacji. My jesteśmy patrioci, a on nas nie zrozumiał – pijacko perrorował niższy z napastników.
Policjanci bez słowa obalili obu „patriotów” na podłogę i skuli im ręce kajdankami.
- Za pięć minut będzie stacja, patrol już czeka i zawiezie ich do izby wytrzeźwień – stwierdził jeden z policjantów.
Konduktor, wyraźnie już uspokojony, obmacywał rosnący pod okiem siniec.
Andrzej spąsowiał, cicho schował się do przedziału.
- - Polacy...- mruknął do siebie i zmiął w ustach przekleństwo.
Zamierzał właśnie opisać największą aferę, opowiedzieć ludziom o ich najnowszej historii.
- - Komu? – zastanowił się.
- - Tym facetom o pękatych łydkach wychodzących ze spodenek „trzy czwarte”, z byczymi karkami i baniatymi łbami? (...)
(...) Była już głęboka noc, gdy pociąg wtoczył się na szary krakowski dworzec. Zapachniało moczem.
Zaspany wysiadł z pociągu i machinalnie zapalił papierosa.
- Tu się nie pali!... Chyba, że ma się pozwolenie – usłyszał z boku.
Odwrócił głowę i ujrzał brudnego, zarośniętego człowieka. Spory drab okutany w wielką, ortalionową kurtkę wyglądał jak umorusany zwierz.
- Jakie pozwolenie? – spytał roztargniony.
- Polskie – głos włóczęgi brzmiał jak długa, nie napisana, historia występków.
- Co znaczy polskie? – tym razem uważniej spojrzał na natręta.
Zaciągnął się papierosem, włóczęga zaczynał go irytować.
- W Polsce jak na wszystko kładziesz lagę, to stajesz się niewidzialny. Wszystko ci wolno. Więc ja mogę, a ty nie! – drab chuchnął mu w twarz przetrawionym alkoholem.
- Zaraz strzelę cię w pysk i wtedy nauczysz się nowej zasady – Andrzej prowokująco spojrzał w kaprawe ślepia.
- Jakiej? – włóczęga pogardliwie wydął wargi, odsunął się jednak o pół kroku.
- Nie śmierdź!
- A jak już śmierdzisz, to wstydź się tego. – Andrzej pstryknął w bok papierosem i odwrócił się chcąc odejść.
Włóczęga usiłował podłożyć mu nogę.
- No trudno... – mruknął dziennikarz i trzasnął rozmówcę szybkim ciosem w nos.
Jego lewa pięść wylądowała dokładnie w miejscu gdzie kość nosowa przechodzi w elastyczną chrząstkę.
Czuł jak pod palcami coś chrupnęło. Wyższy o pół głowy natręt głucho zwalił się na peron.
- Potraktuj to jako spóźnioną lekcję języka polskiego.
- Jak na drugi raz ktoś ci powie: odejdź! To grzecznie posłuchaj. – Andrzej stanął nad niezdarnie gramolącym się z posadzki włóczęgą i o czymś intensywnie myślał.
Po chwili schylił się i syknął mu wprost do ucha:
- To państwo ciągle cię karmi męcie!
Drab pluł krwią i cicho międlił w ustach przekleństwa.
Inne tematy w dziale Polityka