Prezydent Bronisław Komorowski pisze już ponoć, w rękopisie, autobiografię i konsekwentnie wyrąbuje ścieżkę cywilizacji w polskim, prowincjonalnym buszu.
Dzięki temu pisaniu, z męką twórczą nieodłącznie sprzężonym, wrażliwy jest na twórczość innych. Ba, potrafi ją po prezydencku docenić.
Najpierw twórczo sformował korpus swoich doradców z profesorem - literatem Tomaszem Nałęczem na świeczniku i profesorem Kuźniarem na zapleczu. Potem szarfą udrapował Naszą Nieskalaną Noblistkę
Niedawno, uniesiony zapewne dadaistycznymi smakami lektury Jasieńskiego (ponoć wiedzie spór z małżonką o istotę aktu twórczego i Jasieńskiego zmuszony jest czytać z latarką pod kołdrą, bowiem na zewnatrz szaleją wichry prozy Szołochowa, którym oddaje się rozsmakowana w stepowych przestrzeniach połowica), subtelnie zwrócił uwagę na potrzebę natychmiastowej demokratyzacji ortografii języka polskiego.
Teraz „za walkę o wolne słowo i wkład w rozwój niezależnego dziennikarstwa” pan prezydent i jego czcigodna małżonka (po długim, nocnym konklawe) odznaczyli cały zastęp luminarzy pióra w tym i prawdomównego Tomasza Wołka (wysokich standardów etycznych rzeczonego doświadczyłem na własnej skórze) – ciekawe czy w laudacji padły także słowa uznania za pionierską wyprawę tegoż wielkiego duchem i intelektem Wołka do generała Pinocheta (ach ta bondowska słabość do ciemnych okularów)?.
El Presidente unieśmiertelnił też cały zastęp najbardziej prominentnych tragarzy wolności i postępu, niestrudzonych odźwiernych prawdy.
Nie węszcie w mej podzięce podstępu, bom niewinny jak pacholę z mariańskiej szkółki..
Toć odznaczać to święte prawo pana prezydenta i jego czcigodnej małżonki. Wynik dojrzałych, nocnych dysertacji.
Przyznam się jednak do grzechu, do rzeczy małej i podłej, a mianowicie pogmerałem brudnymi, nieudacznymi i nieodznaczonymi (niedoczekanie wiem) plauchami w drogocennym kruszcu odznaczonej żurnalistyki i wśród opromienionych złotym krzyżem zasługi znalazłem pana Jerzego Skoczylasa, autora (mówiąc po polańsku ghostwritera) wyprzedzających swą epokę „Erotycznych immunitetów” podpisanych przez słynną swego czasu znawczynię sejmowych posłań Anastazję Potocką alias Marzenę Domaros, tekstu wiekopomnego, który posłużył, między innymi, do wyplewienia z ogródka polityki posła i marszałka Andrzeja Kerna.
Pan Kern ostatecznie i nieodwołalnie spoczął na łódzkim cmentarzu.
Pan Skoczylas, żywy i oby jak najdłużej radował nas swym talentem, jest także współautorem innego dzieła opatrzonego skromnym, żołnierskim tytułem: „Generał Kiszczak mówi prawie wszystko”, wspomnień pana generała, wydanych na zlecenie słynnej jeszcze niedawno niezależnej oficyny BGW.
Zatrzymuje się nad nazwiskiem pana Skoczylasa, satyryka co jakiś czas wzbogacającego łamy „Gazety Wyborczej”swym niepowtarzalnym poczuciem humoru, bowiem mimo wszystko widzę jeszcze istotne braki na liście gigantów odznaczonych przez pana prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Dlaczego zabrakło tam reżysera Marka Piwowskiego?... wszak jego „Uprowadzenie Agaty”, też znacznie poszerzyło wolność słowa i to nie tylko w Lechistanie.
Skromnie podpowiedziałbym też ciekawego, choć może mniej powszechnie znanego literata – Jana Lesiaka. Człeka w skromności i ciszy pracowicie wykuwającego zręby III Rzeczypospolitej.
Bądźmy do b...lu (czekam na właściwą wykładnię) odważni w walce o czystość i niezależność polskiego dziennikarstwa właściwego i doceniajmy jego nieskalane poczęcie.!!!
Na zdrowie!!!
Inne tematy w dziale Polityka