Tu możemy obejrzeć archiwalne zdjęcia z polowań Teodora Roosevelta, byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chyba największego, po Jeffersonie, człowieka renesansu, który pełnił to stanowisko.
Przypominamy: Roosevelt z wykształcenia był specjalistą od „historii naturalnej” jak wówczas nazywano naukę opisującą istniejące i odkrywającą nowe gatunki roślin i zwierząt – czyli takie połączenie botaniki i zoologii. Miał w tej nauce pewne dokonania. Oprócz tego był historykiem i autorem wielu książek o historii, zwłaszcza był specem od historii wojny z Wielką Brytanią w roku 1812 – na morzu.
A oprócz tego był w życiu kowbojem – tak, jeździł na koniu i pasł krowy. Urzędnikiem w Departamencie Marynarki. Pułkownikiem w wojnie z Hiszpanią, gdzie podczas walk na Kubie odznaczył się odwagą osobiście prowadząc żołnierzy do ataku na pozycje hiszpańskie. Potem był nowojorskim politykiem – a na koniec prezydentem.
Gdy z prezydenturą skończył pojechał do Afryki, która ciągle jeszcze była nie do końca zbadana i przywiózł z tej wyprawy setki wypchanych zwierząt, które do dzisiaj można oglądać w nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej (gdzie zresztą jest też jego pomnik). Potem znowu się starał o prezydenturę, ale odpadł – więc na emeryturze wybrał się do Amazonii, w której ciągle jeszcze były wtedy na mapach białe plamy i postanowił jedną z takich białych plam zbadać. Efektem wyprawy było to, że odkrył i opisał przebieg kilkusetkilometrowej rzeki dzisiaj nazywanej jego imieniem (Rio Teodoro lub Rio Roosevelt) – ale przy okazji złapał jakieś choroby tropikalne i ledwo wyszedł z życiem.
No dokonań miał w życiu tyle, że dla kilku ludzi by wystarczyło.
Jeżeli kogoś te zdjęcia Roosevelta z upolowanym zwierzętami szokują – to spieszymy dodać, że Roosevelt był tez pierwszym amerykańskim obrońcą przyrody. Zakładał pierwsze parki naturalne i rezerwaty. Co więcej: On rozumiał coś, czego dzisiejsi ekolodzy nie rozumieją: Polowanie jest częścią ochrony przyrody. Aby racjonalnie chronić gatunki należy pozwolić na nie polować – aby kontrolować ich populację. Co więcej – polowania mogą zarabiać na ochronę przyrody. Opłaty ze sprzedaży licencji łowieckich mogą służyć na wykupywanie terenów pod rezerwaty i utrzymanie już istniejących. Roosevelt był też pomysłodawcą planu, który został zrealizowany już po jego śmierci jako ustawa Pittmana-Robertsona, który nałożył specjalny podatek od sprzedaży amunicji i sprzętu myśliwskiego – który to podatek jest odkładany na osobną kupkę i użyty być może wyłącznie na utrzymanie rezerwatów. Tak, tak proszę Państwa – ochrona przyrody w USA jest finansowana – dzięki Rooseveltowi – przez myśliwych. Nie przez ekologów – to są pasożyty, które nigdy niczego nie stworzyły i nie sfinansowały z własnej kieszeni – ale przez myśliwych właśnie.
Co tak nawiasem mówiąc jest dzisiaj problemem. Od lat bowiem ilość myśliwych powoli maleje – z różnych względów. A to oznacza, że maleją pieniądze na rezerwaty. Nawet lewacka stacja NPR zauważyła że malejąca ilość myśliwych zagraża ochronie przyrody:
Decline In Hunters Threatens How U.S. Pays For Conservation
Inne tematy w dziale Społeczeństwo