pyta w Gazwybie jakiś kolejny Wielki Gazwybowy Specjalista od Ameryki, pan Maciej Jarkowiec .
(Dyskretnie przy tym pomijając kwestię czy Ameryka chce być od Trumpa uwolniona).
Tak to jest, że lewactwo wyczekuje Mesjasza na białym koniu, który za nich wygra wybory. W Polsce wybory ma za nich wygrać Tusk. A jak nie Tusk to Vega ma zrobić film, który pisiorom tak naubliża, że przegrają.
A w USA lewactwo też czeka na swojego Mesjasza. Pani Wężyk wierzy, że będzie nim Pan Buttplug a Pan Jarkowiec czeka na Panią Kamalę Harris, Panią polityk ze stanu Kalifornia, co w wyborach prezydenckich z ramienia partii demokratycznej chce startować i o nominacje się stara. A póki co to już jej groupies pieją na jej cześć peany:
Czy kiedykolwiek widzieliście kogoś tak świetnie wykształconego, kompetentnego, z naturalnym darem przywództwa, kto jest w dodatku kobietą o azjatyckich i afrykańskich korzeniach? – zachwyca się Kamalą demokratyczny senator z New Jersey Cory Booker
[…]
Bunt i zaangażowanie ma we krwi. Jej pochodząca z Indii matka jako pierwsza w swoim rodzie zerwała z tradycją aranżowanego małżeństwa. Zbuntowała się i wyszła za mąż z miłości. Babka, hinduska feministka, w latach 40. jeździła „garbusem” po wsiach i przez megafon nawoływała kobiety, żeby korzystały z antykoncepcji.
Och, ach. Silna i niezależna wykształcona kobieta. Z darem przywództwa! Tak, ona na pewno wyzwoli Amerykę od Trumpa! Jeszcze nie została wybrana a już zaczyna się jej kult, tak jak kiedyś kult Holerii.
Ale My, Wielki Wódz, swoje lata mamy i coś niecoś, w odróżnieniu od pana Jarkowca, o realiach amerykańskich wiemy. Dlatego wiemy jak kariera „silnej, niezależnej i wykształconej” Kamali Harris wyglądała naprawdę.
Wychowana w dobrze ustawionej rodzinie, pokończyła studia, została prawnikiem i zabrała się za politykę. I natychmiast zrozumiała, że ma do wyboru dwie opcje:
Robić karierę samodzielnie opierając się na edukacji i ciężkiej pracy i powoli i żmudnie piąć się po szczeblach w górę. Lub
Pójść na skróty i zrobić karierę przez łóżko jakiegoś wpływowego mężczyzny
Wybrała opcję 2 i została kochanką trzydzieści lat starszego od siebie speakera w kongresie stanowym Kalifornii, niejakiego Williego Browna, bardzo wówczas wpływowej postaci, który po dziś dzień, mimo iż już speakerem nie jest, pozostaje zakulisowym pociągiwaczem sznurków w kalifornijskiej polityce. Jej decyzja okazała się słuszna: Kilka szybkich numerków sprawiło, że Wille Brown mianował ja na kolejne dobrze płatne, a nie wymagające żadnej pracy pozycje w administracji. No i tak jej kariera ruszyła z kopyta. Potem wprawdzie Willie Brown wymienił ją na nowszy model, ale że jest on człowiekiem, który żywo interesuje się karierami aktualnych i byłych panienek ze swojego haremu i łaskawy patronat nad nimi roztacza, więc i kariera Kamali Harris po rozstaniu szła gładko. Została prokuratorem, najpierw w San Francisco a potem prokuratorem generalnym Stanu Kalifornia, w której to roli dała się poznać jako ortodoksyjna twardogłowa lewaczka.
Słowem, typowa droga kariery „silnej i niezależnej feministki”.
No a teraz postanowiła zostać prezydętą. Zostanie?
Nie zostanie. Tak twierdzi człowiek, który ją jako polityka stworzył – czyli Willie Brown właśnie.
Dlaczego? Sparafrazujmy jego mowę cytatem z noblisty (którego?): „Na króla król, na cesarza cesarz. Każda siła ma swoją siłę a ta siła nie moja”. Czyli: Mogłem pchać jej karierę w Kalifornii. Ale już nie na szczeblu federalnym bo tam moja władza nie sięga. Jeżeli chce być prezydętą – to musi się tam wspiąć sama, bez mojej pomocy. Przywódca musi się mianować sam. Jeżeli został przywódcą mianowany – to nie jest przywódcą.
I dlatego „silna, niezależna i gruntownie wykształcona” Kamala Harris prezydętą nie będzie i Ameryki od Trumpa nie wyzwoli.
Inne tematy w dziale Polityka