Marek Budzisz Marek Budzisz
7512
BLOG

Scenariusz eskalacji, czyli nowa rosyjska agresja.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 54

W świecie upowszechnił się pogląd, że w trakcie publicznych wystąpień Władimira Putina nic nie dzieje się przypadkiem. Rosyjski przywódca nie jest typem gadatliwego „brata łaty”, któremu zdarza się powiedzieć więcej niżby chciał i który potem musi wycofywać się z tego co powiedział. Wręcz przeciwnie, jego wypowiedzi są niejednoznaczne, lakoniczne, ale z pewnością nieprzypadkowe. Tak też było w trakcie ostatniej wielkiej konferencji prasowej, kiedy zapytany o możliwe zmiany w rosyjskiej konstytucji Putin powiedział, że jego zdaniem nie byłoby głupim rozwiązaniem usunięcie zapisu „z rzędu” z tej części ustawy zasadniczej, która mówi o tym ile kadencji prezydenckich sprawować może w Federacji Rosyjskiej jeden człowiek. Gdyby pójść na taki krok, to mogłaby to być tylko jedna kadencja i koniec. Tylko co to znaczy i dlaczego Putin teraz zaczął o tym mówić?

W Polsce w ogóle nie zauważyliśmy tej części putinowskiego przesłania zaabsorbowani częścią historyczną jego wystąpienia. Ale być może obydwa są ze sobą w logicznym i politycznym związku, tzn. Putin mówił zarówno o historii i genezie II wojny światowej jak i zmianach w rosyjskiej konstytucji w jakimś wspólnym celu? Tylko jakim?

Zacznijmy od kwestii konstytucyjnych. Rosyjscy publicyści debatujący na temat motywów Putina poruszają kilka kwestii. Po pierwsze dlaczego teraz, skoro do wyborów w 2024 roku zostało 5 lat, a dotychczasowa praktyka polityczna w Rosji nie zakładała tak otwartego, na wstępnym etapie, poruszania spraw przyszłości. Wydaje się, że jedyną rozsądną odpowiedzią na ten temat jest ta, która mówi, że w istocie kluczowym jest tutaj rok 2021, czyli termin wyborów do Dumy. Jeżeli tak to wystąpienie Putina nie jest przedwczesne. Na tej samej konferencji prasowej mówił on też, że nie jest zwolennikiem przyjęcia nowej konstytucji. To istotna informacja, bo oznacza, że w Rosji nie zostanie zwołane Zgromadzenie Konstytucyjne, które mogłoby zrobić taki krok, a ewentualne zmiany nie dotkną fundamentów rosyjskiego ustroju, czyli Rosja raczej nie stanie się państwem kanclerskim.

A teraz kwestia jak należy interpretować opinię Putina na temat celowości usunięcia z konstytucji słów „z rządu”. Zdaniem pewnej grupy rosyjskich komentatorów, ale trzeba zwrócić uwagę, że nie jest to pogląd dominujący, wypowiedź należy rozumieć w ten sposób rosyjski prezydent nie chce dopuścić do sytuacji, w której jego ewentualny następca mógłby sprawować dwie kadencje i wzmocnić się zbytnio. Pytanie tylko po co, bo w 2030 roku Władimir Władimirowicz będzie miał lat 78 i w Rosji, póki co dominuje pogląd, że już nie będzie chciał wracać do rządzenia. Chociaż patrząc np. na wybory w Stanach Zjednoczonych, gdzie główni ubiegający się o ten urząd mają dziś 77 (Biden) i 73 (Trump) lata tego rodzaju przeświadczenie wydaje się nieco na wyrost.

Znana ze swej przenikliwości rosyjska politolog Tatiana Stanovaya formułuje inny w tej kwestii pogląd, który wart jest zauważenia. Otóż cytuje ona w swym artykule wypowiedź Putina z 2012 roku w świetle której jest on zwolennikiem poglądu, że zmiany konstytucyjne, takie jak te o których mówił na swej konferencji prasowej z racji iż tworzą nowy stan prawny niejako „zerują” licznik kadencji. Prawo nie może działać wstecz, dowodził wówczas, a w związku z tym po zakończeniu kadencji Miedwiediewa, ja będę miał przed sobą jeszcze dwie kadencje. I analogicznie, zmiana o której mówił teraz Putin mogłaby oznaczać, że „w nowych warunkach” będzie miał on przed sobą jeszcze kolejne 6 lat.

Inna wreszcie interpretacja słów Putina sprowadza się do tego, że w gruncie rzeczy ogłosił on cos w rodzaju castingu na swego następcę i w zależności od tego jak on będzie przebiegał odpowiednio modyfikowana będzie narracja i polityka dotycząca zmian konstytucyjnych. Jeżeli sprawi się najpoważniejszy obecnie kandydat, czyli Dmitrij Miedwiediew, to wówczas jedna dlań kadencja jest wystarczająca gwarancją, że nie przyjdą mu do głowy pomysły związane z budową własnego zaplecza politycznego, co można było obserwować w trakcie poprzedniej prezydentury Miedwiediewa.

Ale co to oznacza, że sprawi się? Otóż rosyjscy komentatorzy zwracają uwagę na to, że w grze w złego i dobrego policjanta, jaką Federacja Rosyjska uprawia z Białorusią, Miedwiediew jest zdecydowanie tym złym, twardo domagającym się integracji gospodarek obydwu państw, również na poziomie politycznym. Przypomnijmy, że ostatnio prezydent Łukaszenka informował z jednej strony o tym, że ostatnia 31 „karta drogowa” odłożona została do roku 2023 – 24, co w ciekawy sposób zbiega się z rosyjskim cyklem politycznym oraz oskarżał Miedwiediewa o to, że ten stawia Białorusi ultimatum za ultimatum, nawet ponoć wbrew stanowisku Putina.

A teraz mamy do czynienia z fiaskiem rozmów Mińska z Moskwą w sprawie gazu i ropy naftowej. Oficjalnie tymczasowe, 2 miesięczne porozumienie, w sprawie cen gazu rosyjskiego dostarczanego na Białoruś zostało podpisane, a sam tranzyt nie został wstrzymany, ale bliższa analiza tego co się działo w Sylwestra na linii Moskwa – Mińsk nie pozostawia złudzeń, że presja Federacji Rosyjskiej narasta. Agencje informowały po pierwsze o kilku telefonach Łukaszenki do Putina pod koniec roku w związku z utknięciem rozmów gazowych w martwym punkcie. Dopiero na kilka godzin przed nastaniem roku 2020 porozumienie zostało podpisane, ale faktycznie na gorszych dla Mińska warunkach. Formalnie cena jest taka sama jak w 2019 roku – 127 dolarów za 1000 m³. Ale trzeba zwrócić uwagę na to, że poprzednie porozumienie gazowe pozwalało Białorusi dopisać do swych dochodów budżetowych opłaty celne za 6 mln ton rosyjskiej ropy naftowej. Teraz nie ma porozumienia, nie ma zapisów tego rodzaju i w związku z tym realna cena jest wyższa od tej, którą Mińsk płacił w ubiegłym roku. Jeśli zaś idzie o dostawy ropy naftowej, to faktycznie mamy do czynienia z białorusko – rosyjską wojną naftową. Moskwa wstrzymała dostawy, a przed samym Nowym Rokiem, Łukaszenka polecił swym podwładnym opracowanie innych tras dostaw. Najbardziej prawdopodobne są dostawy cysternami z portów Łotwy. Mówi się też o naftowym swapie z Polską. W Wigilię Łukaszenka mówił, że Polacy namawiają go na naftowy rewers za pośrednictwem Rurociągu Przyjaźń. W takiej konstrukcji dwie z trzech nitek rurociągu miałyby zostać odwrócone i pompować ropę z Gdańska do białoruskich rafinerii, które dziś pracują wykorzystując zapasy surowca. Ropa miałaby być amerykańska lub saudyjska. Jednak trzeba pamiętać, że jest to technicznie trudne a za ropę trzeba będzie płacić, bo póki co nie widać chętnych do realizacji dostaw na Białoruś na kredyt. Może odwołana wizyta amerykańskiego sekretarza stanu miała przynieść jakiś przełom w tej materii, ale na razie nic na ten temat nie wiadomo. Wzrost napięcia po zgładzeniu generała Solejmani i rosnące ceny ropy naftowej też nie działają na korzyść Białorusi. Warto też przypomnieć, że jeszcze w listopadzie przedstawiciele białoruskiego rządu mówili o zakupie 3,5 mln ton ropy w Kazachstanie. W ciągu całego roku Mińsk chce kupić w Rosji 24 mln ton ropy naftowej, a zatem gdyby kontrakt z Kazachstanem był czymś więcej niźli tylko negocjacyjnym bluffem, to dziś te dostawy mogłyby być znaczącym czynnikiem wzmacniającym pozycję Mińska. Tamtejsze rafinerie mają zapas na 20 dni pracy, co oznacza, że w tym czasie musi być znalezione rozwiązanie. Łukaszenka dopiero w ostatnich dniach roku polecił znalezienie alternatywnego rozwiązania jeśli idzie o dostawy ropy, co pokazuje, że Mińska jest do zwarcia z Moskwą kompletnie nieprzygotowany i najprawdopodobniej będzie musiał ustąpić. Pytanie tylko czy godząc się na wyższe ceny, czy „pogłębioną integrację”.

Za cały manewr „przymuszenia Mińska do integracji” odpowiada Dmitrij Miedwiediew i tzw. blok ekonomiczny w rosyjskim rządzie, co należy rozumieć, w ten sposób, że personalnie nadzoruje sprawę wicepremier Kozak, minister odpowiadający za eksport węglowodorów Nowak oraz wiceminister rozwoju gospodarczego, a wcześniej ambasador Babicz. To oni realizują rosyjską strategię wobec Białorusi. Jest to o tyle istotne, że nie tylko pokazuje jałowość podziałów na „gołębi” i „jastrzębi” w rosyjskich elitach, ale również pozwala na snucie rozważań jakie mogą być kolejne ruchy Moskwy.

Ciekawy wątek podsunęła wychodząca w Mołdawskim Kiszyniowie gazeta Jurnal de Chisinau. Otóż ujawniła ona, że po osiągnięciu porozumienia w sprawie tzw. planu Kozaka w 2003 roku, między Moskwą a Kiszyniowem, który to przewidywał federalizację Mołdawii i włączenie doń Naddniestrza, problemem stała się postawa liderów tego ostatniego quasi państwa – Smirnowa oraz Marakucu, którzy nie chcieli przystać na rozwiązanie tego rodzaju. I wówczas powstał plan, co właśnie ujawniła kiszyniowska gazeta, zgładzenia obydwu polityków z Naddniestrza. Realizować miała to specjalne grupa zadaniowa, a raczej stale działająca w strukturach FSB komórka generałów Uszakowa oraz Patruszewa. Warto przy okazji przypomnieć, że Uszakow kierował specjalną tajną komórką w ramach FSB, która nadzorowała kraje Wspólnoty Niezależnych Państw, a Patruszew dziś kieruje rosyjską Radą Bezpieczeństwa i w zakresie tajnych służb jest z pewnością nr 2 w Rosji. Wówczas plan „nie wypalił” bo politycy z Naddniestrza mieli się odwołać do swoich moskiewskich przyjaciół, którzy zablokowali posunięcie. Nie wypalił też w związku z tym „plan Kozaka”, bo prezydent Woronin odmówił podpisania gotowych już dokumentów. Dlaczego cała sprawa jest ciekawa i wraca właśnie teraz?

Po pierwsze pokazuje, że Rosjanie mogą posunąć się daleko, nawet planując zgładzenie polityków, którzy stoją na ich drodze. To żadne odkrycie, ale rzuca być może trochę światła na to dlaczego niedawno Łukaszenka wysłał za kraty pod zarzutem korupcji Andrieja Wtiurina, byłego szefa swej ochrony. Po drugie, rewelacje mołdawskiej gazety dotyczą również Białorusi. Otóż zdaniem dziennikarzy, wcześniej grupa Uszakowa – Patruszewa pracowała na Białorusi, „czyszcząc” pole Łukaszence, czyli mówiąc po ludzku usuwając z tego świata jego przeciwników. To świadczyłoby z jednej strony o tym, że białoruskie służby mogą być dogłębnie zinfiltrowane przez FSB, z drugiej zaś wyjaśniać dlaczego Łukaszenka po dojściu do władzy „wyczyścił” gruntownie lokalne KGB. Ostatnie rewelacje o tym jak Łukaszenka mordował swoich przeciwników politycznych, opublikowane w Niemczech miały być dla białoruskiego prezydenta ostrzeżeniem. I odpowiednio materiały, które ujrzały światło dzienne w Mołdawii, a pochodzą od byłego p.o. obowiązki prezydenta i szefa parlamentu Michaja Gimpu, który jest dziś zwolennikiem połączenia Mołdawii i Rumunii, mają być wsparciem dla białoruskiego prezydenta.

Trzeba przypomnieć, co pisałem kilka miesięcy temu na temat tego jaką ekipę zmontował w rosyjskiej ambasadzie w Mińsku ówczesny ambasador Babicz. Zastępcą i doradcą Babicza był Aleksiej Suchow, oficer GRU i dyplomata, który za czasów kiedy ambasador pracował w rosyjskim Okręgu Nadwołżańskim, nadzorował tamtejsze struktury siłowe. Pierwszym sekretarzem w rosyjskiej ambasadzie został Andriej Klincewicz, prywatnie syn deputowanego Franza Klincewicza. Obydwaj panowie, ojciec w większym stopniu, ale syn też był aktywny „na tym odcinku” wsławili się swą aktywnością na Krymie przed rosyjską aneksją. Obydwaj dostali za swe zasługi od Putina dyplomy uznania. Na Kremlu doceniono ich wkład w „rosyjską wiosnę” na Krymie. Młody Klincewicz był też osobą, która nadzorowała w Jednej Rosji młodzieżowe kluby patriotyczne „Młodej Gwardii” i zanim jeszcze „poszedł w dyplomaty” przyjeżdżał na Białoruś i wizytował szkoły kadetów. Trzeba też pamiętać, że młody Klincewicz jest oficerem specnazu.

 Inny z „dyplomatów” Babicza, to Władimir Andriejew, który, oczywiście przypadkowo, wcześniej dał się poznać również na Krymie. Był tam, jeszcze w czasach przed aneksją rosyjskim konsulem. W 2013 roku publicznie skrytykował on wyemitowany film poświęcony deportacji, w czasie i po II wojnie światowej, Tatarów Krymskich. Jego zdaniem w dokumencie nie dość jasno przedstawiono fakt, że Tatarzy to faszyści, którzy współpracowali z Hitlerem. Wybuchł skandal, od słów swego przedstawiciela dyplomatycznego odciął się rosyjski MSZ. I tu stała się rzecz ciekawa. Otóż Andriejew oświadczył publicznie, że stanowisko rosyjskiego MSZ-u jest „bezradne, głupie i przynoszące hańbę”. Po czym musiał opuścić placówkę, przed która demonstrowali rozzłoszczeni Tatarzy, ale po swych słowach nie stracił pozycji w rosyjskiej dyplomacji. Wrócił do Moskwy i pracował w charakterze zastępcy szefa departamentu który zajmuje się „nowymi zagrożeniami”, co w Rosji oznacza głównie terroryzm. Kolejnym „dyplomatą” który przyjechał do Mińska jest Kirił Koliuczkin, który tez przypadkowo pracował wcześniej na Ukrainie. W 2014 roku był tam attaché wojskowym, został złapany na gorącym uczynku, kiedy przejmował materiały ukraińskich służb specjalnych opatrzone gryfem „ściśle tajne” od jednego ze swych agentów. Został uznany za persona non grata i musiał wyjechać z Kijowa. Jak donosi białoruski portal na listę osób prowadzących wrogą działalność wobec Ukrainy, wpisano jeszcze dwie osoby pracujące obecnie w rosyjskiej ambasadzie w Mińsku – są to Konstantin Gusiew i Władimir Marasjew. Obydwaj to, zdaniem ukraińskich źródeł, oficerowie wywiadu.

Teraz możemy wrócić do historycznej narracji Putina na temat Polski. Otóż wydaje się, że była ona zwrócona też do społeczeństwa białoruskiego, a przynajmniej do tej jego części, która sympatyzuje z Rosją. Stąd odwoływanie się Putina do wspólnej historii, słowiańszczyzny i II wojny światowej. Skala propagandowej agresji miała na celu z jednej strony zastraszenie władz w Mińsku, co już raz okazało się skuteczne, kiedy Białoruś po presją Moskwy nie zdecydowała się przysłać swego reprezentanta na uroczystości w Warszawie, z drugiej zaś może służyć mobilizacji „traktorzystów” ze wschodniej Białorusi, którzy wzorem swych donieckich kolegów winni „wziąć sprawy w swoje ręce”. Moskwa rozpoczęła grę na destabilizację wewnętrzną Białorusi i może okazać się, że Łukaszenka nie doczeka zbliżających się wyborów prezydenckich.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka