Marek Budzisz Marek Budzisz
944
BLOG

Mołdawski gambit.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

Na linii Kiszyniów – Moskwa ostatnio iskrzy, a nawet zanosi się na burzę z wyładowaniami. A miało być tak dobrze, kiedy w grudniu ubiegłego roku na urząd prezydenta zaprzysiężony został lider partii socjalistów Igor Dodon. Dodon uchodzi, czego zresztą nie skrywa, za polityka o nastawieniu promoskiewskim. Jego pierwsze kroki potwierdzały tę opinię. Zaproponował mianowicie rozpoczęcie trójstronnych rozmów (z udziałem Rosji) w sprawie sytuacji w Mołdawii (trzeba pamiętać, że mamy do czynienia chyba z najbiedniejszym z europejskich krajów, nękanym niepokojami wewnętrznymi, choćby na tle opóźnień w wypłacie wynagrodzeń dla pracowników sektora państwowego). Nie bez znaczenia w tym kontekście jest istnienie na terenie republiki separatystycznego tworu – Naddniestrza, wspieranego, również militarnie, przez Moskwę. Na propozycję Dodona dość kwaśno zareagował reprezentujący Unię w Kiszyniowie fiński ambasador Pirkka Tapiola, przypominając, że Bruksela ma z Mołdawią bliskie relacje dwustronne i nie ma potrzeby zmiany, jak to się dziś mówi, formatu.

Potem wydarzenia potoczyły się już szybko. Premier rządu i przewodniczący mołdawskiego parlamentu, obydwaj z proeuropejskiej Partii Demokratycznej, doprowadzili do odwołania (niespodziewanego) mołdawskiego ambasadora w Moskwie – Dmitrija Bragisza. Bragisz w przeszłości lider partii socjaldemokratycznej, postrzegany był przez Kreml, jako polityk Rosji przyjazny. Co gorsza rosyjski ambasador w Kiszyniowie otrzymał notę z protestem wobec sposobu, w jakim traktowani są przez rosyjskich pograniczników w trakcie podróży do tego kraju mołdawscy urzędnicy. Co więcej, premier wezwał ich publicznie do wstrzymania się z wyjazdami do Rosji, chyba, że chcą przechodzić upokarzające procedury. Tego Moskwie było już za wiele, zwłaszcza w sytuacji planowanej na przyszły tydzień wizyty Dodona na Kremlu, z czym Rosjanie wiążą spore nadzieje. Przypadkowo pojawiło się oświadczenie władz Naddniestrza, że nie rezygnuje ono z zabiegów o uzyskanie niepodległości. Sytuację załagodziło nieco mianowanie nowego ambasadora w Moskwie – równie prorosyjskiego jak poprzednik, Andrieja Niegucy. Ta decyzja z kolei jest elementem chwilowego zawieszenia broni między większością (na razie) parlamentarną i prezydentem. Dodon mógł umieścić swoich ludzi w Moskwie i Mińsku, prozachodni demokraci w kilku krajach Unii Europejskiej.

Wydawałoby się – normalne w postkomunistycznym świecie wojny na górze, połączone z równie normalnym apelowaniem o wsparcie do obcych rządów. Ale w całej historii jest jeszcze jeden, ciekawy element, na który warto zwrócić uwagę. Otóż lider partii demokratycznej Paweł Filip (premier), wraz z przewodniczącym parlamentu spotkali się z ambasadorami państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, na którym rozmawiano o wielkiej aferze związanej z praniem brudnych pieniędzy, pieniędzy rosyjskich. Chodzi w tym wypadku o niebagatelną kwotę – 22 miliardów dolarów wytransferowanych z Rosji i oczyszczonych w Mołdawii. Zdaniem władz tego kraju „przepierka” na taką skalę nie byłaby możliwa bez wsparcia rosyjskich służb specjalnych i najwyższych czynników politycznych.

Cała afera związana jest z aresztowanym latem ubiegłego roku w Kijowie, posiadaczem trzech paszportów (prócz mołdawskiego również ukraińskiego i rosyjskiego) Wiaczesławem Płatonem. Ten zaprzeczający wszystkiemu (przynajmniej w chwili aresztowania) mołdawski biznesmen liczył na to, że posiadanie ukraińskiego paszportu uchroni go przed ekstradycją, jako, że Kijów nie przeprowadza jej w przypadku swoich obywateli. Jednak władze dopatrzyły się nieprawidłowości w procedurze uzyskania obywatelstwa i trochę na złość Moskwie, (która również chciała przyjazdu Płatona) wysłały go do Kiszyniowa. Schemat, który wymyślił przedsiębiorczy radca prawny w swej prostocie był genialny. Trzeba było tylko kontrolować kilka banków i mołdawskich sądów. Rosyjska firma zainteresowana „przepraniem” i wyprowadzeniem paru groszy wysyłała pieniądze w ramach rozliczenia jakiejś fikcyjnej transakcji handlowej do banku w Kiszyniowie. Musiała to być transakcja z partnerem z tego kraju, tak, aby tamtejszy sąd mógł się zająć sprawą. Firma mołdawska, okazywało się już po przesłaniu pieniędzy, miała spore długi wobec innego podmiotu z tego kraju, który zabiegając o ich odzyskanie (oczywiście chodzi o długi na papierze) szybko uzyskiwał sądowy tytuł egzekucyjny (przyjazny sędzia) i zajmowano środki. Już przeprane wysyłane były natychmiast do jednego z banków na Łotwie, a potem dalej na Zachód. Uzbierało się 22 mld dolarów.

Moskwa nie była zadowolona z kierunku, w jakim prowadzone jest śledztwo i w ramach walki z przestępczością umieściła na interpolowskiej liście osób, którym policja całego świata winna się uważnie przyglądać Władymira Płachotniuka, oligarchę, uchodzącego za głównego rozgrywającego w mołdawskiej polityce, patrona proeuropejskiej orientacji. Został on objęty tzw. zielonym alertem, dla członków i liderów zorganizowanych grup przestępczych, którzy nie są objęci żadnym postepowaniem sądowym, ale, na których trzeba uważać.

W Kiszyniowie są przekonani, że to skutek zbytniej dociekliwości śledczych interesujących się, kto stał za całą operacją, a Moskwa, po rewelacjach Nawalnego o ukrytym majątku Miedwiediewa (materiał przygotowany przez Fundację do Walki z korupcją przeczytało już ponad 8 mln osób), chyba nie chciałaby czytać o tym, kto zorganizował przepuszczanie kapitałów przez Mołdawię.

 

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka