Marek Budzisz Marek Budzisz
1783
BLOG

Czekając, kiedy Kadyrow powie adieu.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 28


Na konferencji prasowej po zakończeniu szczytu państw BRICS w chińskim Xiamen rosyjski prezydent poinformował o tym, że jego kraj wystąpi na forum ONZ z wnioskiem o wprowadzenie sił rozjemczych tej organizacji w rejon rozgraniczenia walczących stron w Donbasie. Z pewnością jest to zmiana dotychczasowego stanowiska Moskwy, która do tej pory nastawała na realizację zapisów umowy z Mińska, a tam, nie ma zapisów na temat obecności międzynarodowych sił, czy „błękitnych hełmów”. Jeszcze na początku września rosyjski przedstawiciel w ONZ, Wasilij Nebenzja powołując się właśnie na umowę z Mińska dowodził, że propozycja wprowadzenia oddziałów rozjemczych podniesiona jeszcze w sierpniu przez ukraińskiego prezydenta nie ma sensu, oparcia w obowiązujących porozumieniach a przede wszystkim obliczona jest na zdobycie poklasku przed zbliżającymi się na Ukrainie wyborami. Teraz, jak widać ocena sytuacji w Moskwie zmieniła się i najprawdopodobniej już w tym tygodniu Rada Bezpieczeństwa zajmie się propozycją Rosji, która formalnie wniesiona została wczoraj.  

Ale bliższa analiza jej możliwego kształtu, o zapisach, które zawiera mówił w trakcie konferencji prasowej Putin, pokazuje, że wcale nie musi się ona spotkać z pozytywną reakcją w Kijowie. Jakie to warunki? Po pierwsze zadaniem „błękitnych hełmów” ma być dbanie, i tylko to, o bezpieczeństwo misji obserwatorów OBWE. Po drugie winny się one znajdować na linii rozgraniczenia stron, ale nie na terytorium samozwańczych „republik”. Po trzecie najpierw strony konfliktu winny wycofać ciężką broń, a dopiero potem moskiewska propozycja winna zostać rozpatrzona. I wreszcie po to, aby rozmieścić międzynarodowe siły rozjemcze niezbędny będzie bezpośredni kontakt z władzami obydwu „republik”.

Z punktu widzenia Kijowa spełnienie tego rodzaju wymogów jest, eufemistycznie całą sprawę nazywając, szalenie niewygodne. Bo de facto prowadzi do zakwestionowania jego narracji wg. której Ukraina padła ofiarą rosyjskiej agresji, a tzw. „republiki” są tworem sztucznym nie mającym poparcia miejscowej ludności, zarządzanym z Moskwy, z którym nie mają sensu jakiekolwiek rozmowy.

Inicjatywa prezydenta Putina była już konsultowana w trakcie rozmów telefonicznych przywódców tzw. formatu mińskiego, ale nie spotkała się z życzliwością Kijowa. Moskwa zresztą wcale nie skrywa swych intencji. Dokładnie opisał je Konstantyn Kosaczew, kierujący komisją spraw zagranicznych w rosyjskiej Radzie Federacji. Otóż jego zdaniem propozycja Putina ma na celu przede wszystkim przejęcie z rąk Ukrainy dyplomatycznej ofensywy i zaprezentowanie się Moskwy, jako zwolennika pokoju i politycznego uregulowania konfliktu. Ale przede wszystkim, Rosja pragnie zablokować dostawy amerykańskiej broni śmiercionośnej dla ukraińskiej armii i zamieszać w ukraińskim kotle polityki wewnętrznej. Jak informują media w Białym Domu trwają właśnie ostatnie dyskusje w sprawie dostaw broni i gambit Putina ma najprawdopodobniej przekonać przeciwników takiego kroku do tezy, że pokojowe uregulowanie jest możliwe. Kwestia sankcji też ma swoje znaczenie. Oczywiście nie chodzi o złagodzenie polityki amerykańskiej, w to już w Moskwie nikt już nie wierzy, ale łagodzenie sankcji europejskich jest jak najbardziej możliwe i realne. Kilka dni temu mówiła o tym niemiecka kanclerz, a pierwsza reakcja na deklaracje Putina ze strony socjaldemokratycznego ministra spraw zagranicznych Gabriela, była, jak można było się spodziewać, pozytywna. W Moskwie przestali już liczyć na to, że kto inny niźli chadecy wygrają niemieckie wybory. Tym nie mniej w czyich rękach znajdzie się resort niemieckiej dyplomacji jest nadal kwestią otwartą. I z ich punktu widzenia może to być scenariusz przyjemny, o ile partnerem chadeków będą wolni demokraci, których lider w trakcie kampanii opowiadał się za zniesieniem antyrosyjskich sankcji i uznaniu „rosyjskości” Krymu, lub znacznie mniej komfortowy, o ile polityką zagraniczną kierować będą zieloni.

Ale niezależnie od niemieckiego scenariusza wyborczego współpraca gospodarcza z Unią (czytaj z Niemcami) jest Moskwie niezmiernie potrzebna. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, że popyt na rosyjski gaz jest w Europie tak duży, że Gazprom nie nadąża z jego pompowaniem. Wobec niepewnego losu Nord Stream 2 i trwającego remontu gazociągu Jamalskiego, Rosjanie rozważają nawet scenariusz dalszego wykorzystania połączeń ukraińskich. Te również potrzebują modernizacji, ale przede wszystkim politycznego uspokojenia. Jeśli chodzi o własny interes, to Rosjanie wykazują się daleko posuniętą elastycznością. I nie bacząc na to, że w Kijowie rządzą „faszyści i banderowcy” a spory w kwestiach gazowych dalekie są od rozwiązania Gazprom pompuje przez Ukrainę gaz jak szalony. Właśnie poinformowano, że w sierpniu pobito rekord przesyłu przez Ukrainę (8,82 mld m³) i najprawdopodobniej w tym roku tranzyt gazu na zachód ukraińskimi rurociągami przekroczy 100 mld m³. Rosjanie szacują, że jeśli popyt europejski utrzyma się na takim poziomie, jak obecnie, to nawet, jeśli zbudują obydwa „potoki” – Północny i Turecki, to i tak ich zdolności przesyłowe nie wystarczą dla pokrycia zapotrzebowania i trzeba będzie wykorzystać rurociągi biegnące przez Ukrainę.

A eksport gazu to dla Rosji pieniądze. Potrzebne zawsze, ale teraz coraz bardziej. Centrum Analityczne przy rosyjskim rządzie poinformowało właśnie, że Rosja nie jest już krajem, z grupy państw powstałych po rozpadzie ZSRR, w którym ludziom żyje się najlepiej. Teraz wydatki konsumpcyjne w Kazachstanie, są licząc wg. parytetu siły nabywczej na statystyczną rodzinę, są o 16 % wyższe niźli w Rosji. I zdaniem rządowych analityków ta tendencja w najbliższym czasie się nie zmieni. Biorąc pod uwagę nie parytet siły nabywczej, ale oficjalny kurs wymiany statystyczna rosyjska rodzina wydaje (licząc w dolarach) więcej niźli zamieszkująca Kazachstan, ale i to ma się, wg. rządowych specjalistów w najbliższym czasie zmienić. Co ciekawe, przynajmniej dla nas, w opublikowanym zestawieniu analitycy rządu rosyjskiego umieścili też, najwyraźniej w charakterze punktu odniesienia, Polskę. Nie wypadamy najgorzej – wg. parytetu siły nabywczej nasza statystyczna rodzina na konsumpcję wydała w 2016 roku 16,3 tys. dolarów (w Rosji 11,9 tys.), zaś wg. kursu wymiany 7,3 tys. (w Rosji 4,5 tys.)

Te, co warto podkreślić oficjalne dane rządu rosyjskiego, są dla władzy niezmiernie niewygodne. Bo w części przynajmniej podważają oficjalną narrację wg., której to Rosjanie właśnie najlepiej wyszli na upadku ZSRR, bo przestali utrzymywać innych.

W obliczu trwającej kampanii wyborczej oraz zbliżających się wyborów prezydenckich wszystkie badania opinii publicznej w Rosji pokazują, że jej mieszkańcy, gdyby mieli do wyboru chleb i igrzyska, to zdecydowanie woleliby więcej chleba. A to wpływa zarówno na kwestie, którymi zajmują się dziś kontrolowane przez rząd media, jak i na zestaw tematów zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Opozycjonista Nawalny, któremu nie można odmówić „nosa” w kwestii, czym żyją zwykli Rosjanie ogłosił niedawno, że planuje przeżyć miesiąc za 5 tys. rubli, czyli za tyle ile wynosi dziś w Rosji minimalne wynagrodzenie. I oczywiście ma zamiar swoimi doświadczeniami i refleksjami dzielić się w mediach społecznościowych. Tak jak ostatnio, kiedy pokazał wielohektarową posiadłość Putina. Zamiar Nawalnego jest przejrzysty. Z jednej strony chce akcentować ubóstwo zwykłych Rosjan, z drugiej zaś podkreślać, że rządzące elity oderwały się od „ludu”, pławią się w luksusie a innym każą głodować. Przy czym przyjdzie mu to o tyle łatwo, że media szeroko relacjonują proces byłego ministra Ulukajewa, oskarżonego o wzięcie łapówki w wysokości 2 mln dolarów, czyli jakieś 23 tysiące minimalnych rosyjskich wynagrodzeń miesięcznych.

Przy czym trzeba też pamiętać, że tradycyjnie za jedne z najuboższych regionów Rosji uchodzą republiki północnego Kaukazu. Napięciom społecznym, sporom w związku z nieuregulowanymi kwestiami posiadania ziemi towarzyszą tam zaostrzające się problemy natury religijnej (czytaj radykalizacja). Rosyjską opinią publiczną, a przynajmniej jej częścią, wstrząsnęła demonstracja, jaką zorganizował w Czeczenii, w Groznym Ramzan Kadyrow. Odbyła się ona w poniedziałek 4 września i miało w niej uczestniczyć milion osób. Dzień wcześniej muzułmanie demonstrowali w Moskwie. Oficjalnie, powodem protestu były represje, jakie dotknęły wyznawców islamu w Birmie. W Moskwie zebrało się kilka tysięcy osób, w Groznym znacznie więcej. Ale i w Moskwie i w Czeczenii zgromadzeni skandowali Allah Akbar. Kadyrow występując publicznie zagroził, że jeżeli rząd Birmy nie opanuje sytuacji to on wyśle do tego kraju armię wojowników, z których „każdy bardziej ceni sobie śmierć niż przeciwnicy życie”. A dodatkowo dolał oliwy do ognia mówiąc, że jeżeli Moskwa wspierać będzie rząd Birmy, to on wystąpi przeciw takiej polityce. Dzień później nieco złagodził retorykę i oskarżył media, że „zrobiły z igły widły”, ale tym nie mniej Rosjanie są w szoku. Z punktu widzenia Kremla to, co się stało w Groznym jest też przynajmniej ostrzeżeniem. Można było tolerować wcześniejsze wojownicze wystąpienia zapalczywego lidera Czeczenii, jak choćby ta, kiedy mówił, w trakcie niedawnego konfliktu w sprawie dostępu do jerozolimskiego Wzgórza Świątynnego, że wybierze się tam i zrobi porządek. Teraz jednak miting w Groznym miał miejsce w trakcie szczytu państw BRICS, a Moskwa uznaje, że Birma to strefa wpływów Pekinu. I do tej pory nie uprawiała tam samodzielnej polityki. Ale nie tylko o politykę zagraniczną tu idzie. Rosjanie zaczynają się obawiać rozwoju sytuacji na Kaukazie. Aleksandr Melman opisując w Moskiewskim Komsomolcu ostatnią, milionową demonstrację w Groznym stwierdza: „za ten milion, (aby on więcej nie wychodził na ulice, albo wychodził rzadziej) Moskwa odda Kadyrowowi wszystko: ropę i gaz. I na wszystko przymknie oko: na Niemcowa, na Politkowską. Aby tylko więcej nie było tego miliona. Ale on będzie, zobaczycie”. Póki, co z Kadyrowem daje sobie radę Putin. Ale co się stanie, kiedy Putina zabraknie, zastanawia się rosyjski publicysta, i kiedy jego następcy młody czeczeński przywódca pomacha ręką i powie adieu? Jego zdaniem przy Kadyrowie, Nawalny, to chłopczyk w krótkich spodenkach.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka