Maciej Rysiewicz Maciej Rysiewicz
162
BLOG

Dziennikarz musi płacić za dostęp do informacji publicznej

Maciej Rysiewicz Maciej Rysiewicz Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 1


Wszelkie władze proszone są o udzielenie okazicielowi niniejszej legitymacji pomocy w wykonywaniu obowiązków dziennikarskich.


Ta  prośba wynika wprost z  z art. 2 wspomnianej ustawy Prawo prasowe, który mówi:


Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej stwarzają prasie warunki niezbędne do wykonywania jej funkcji i zadań, w tym również umożliwiające działalność redakcjom dzienników i czasopism zróżnicowanych pod względem programu, zakresu tematycznego i prezentowanych postaw.


W maju 2015 roku zwróciłem się do Burmistrza Bobowej z wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej związanej przedstawieniem zestawienia wyjazdów służbowych pracowników UM w Bobowej. Przygotowanie takiego zestawienia burmistrz Wacław Ligęza i jego służby wyceniły na 2718 zł i 14 groszy. Historię tę opisałem z detalami w artykule http://gorliceiokolice.eu/2015/10/informacja-publiczna-za-2718-zl-i-14-groszy/. Sprawa toczyła się przez kilka miesięcy, oparła sie także o sąd administracyjny, i ostatecznie, nie tylko z uwagi na brak w moim portfelu żądanej przez burmistrza Ligęzę kwoty, wycofałem swój wniosek. Szczegóły wyjazdów służbowych pracowników UM w Bobowej pozostaną „słodką tajemnicą“ samorządowej władzy w Bobowej.

Kilka dni temu złożyłem inny wniosek, dotyczący dostępu do informacji publicznej. Tym razem wniosłem o przesłanie, na nośniku elektronicznym, wszystkich protokołów z posiedzeń komisji problemowych Rady Miejskiej w Bobowej z 2015 roku. Jak Czytelnicy mojego portalu wiedza, od kilku lat, bezskutecznie dopominam się o zamieszczanie tej dokumentacji na stronach Biuletynu Informacji Publicznej UM w Bobowej. Niestety bezskutecznie. Bobowscy samorządowcy konsekwentnie odmawiają nam prawa do lektury tych dokumentów na stronach BIP, chociaż w innych jednostkach samorządu terytorialnego, jak Polska długa i szeroka, nikt nie ukrywa zapisów z obrad takich kolegialnych organów gmin i miast. Odpowiedź na mój wniosek, sygnowana „z up. Burmistrza“ przez sekretarza Gminy Zdzisławę Iwaniec, nadeszła wczoraj, tj. 24 lutego 2016 roku – zob. abc1. Jak widać tym razem służby burmistrza Wacława Ligęzy wyceniły koszty udostępnienia tej informacji publicznej na 545 zł i 70 groszy. Nie zwlekając wycofałem swój wniosek. Nie stać mnie na ponoszenia takich kosztów, ale przede wszystkim uważam, że jeśli mam płacić urzędowi, na którego utrzymanie wszyscy łożymy niebagatelne środki,  za przygotowanie a następnie udostępnienie informacji związanej z działalnością organów władzy publicznej, to znaczy, że ustawę o dostępie do informacji publicznej, w jej obecnym kształcie trzeba wyrzucić do kosza. Już sam fakt podpisania z urzędnikiem dodatkowej umowy o dzieło, która ma być wykonana po godzinach (tzn. kiedy i gdzie) wydaje mi się naruszeniem obowiązującego prawa i wykorzystaniem stanowiska służbowego do celów prywatnych.

Nie wolno także lekceważyć faktu, że ja występuję z wnioskiem o dostęp do informacji publicznej nie tylko jako obywatel, ale przede wszystkim jako dziennikarz. To dlatego pozwoliłem sobie na wstępie tego artykułu przypomnieć i Konstytucję RP, i ustawę Prawo prasowe.  Zadam zatem pytanie. Jak pogodzić konstytucyjny obowiązek do udzielania żądanych informacji przez JST z blokadą w postaci wyznaczenia zaporowej opłaty za przygotowanie i udostępnienie informacji publicznej? Burmistrz Wacław Ligęza i jego samorządowcy wydają bez zmrużenia powiek dziesiątki tysięcy złotych na zlecenia dla takich komercyjnych mediów jak Bobowa24, GorliceTV czy RTV Gorlice, ale niekomercyjny, obywatelski portal „Gorlice i Okolice“ za dostęp do informacji publicznej musi zapłacić organowi władzy publicznej. To jest rozbój w biały dzień i skuteczny sposób na zablokowanie społeczeństwu dostępu do wiedzy na temat działań samorządu terytorialnego. A jeśli tak, to z ideą samorządności i transparentności życia publicznego nie ma to nic wspólnego.

Ta historia ma jeszcze jedną puentę. Otóż, Szanowny Czytelniku, 15 stycznia 2015 roku wystąpiłem do burmistrza Wacława Ligęzy z wnioskiem o udostępnienie protokołów ze wszystkich posiedzeń komisji Rady Miejskiej w Bobowej z lat 2010-2014. A oto odpowiedź jaką otrzymałem 13 marca 2015 roku – zob. abc. Jak widać – wówczas – sekretarz UM w Bobowej Zdzisława Iwaniec nie wystawiła mi żadnego rachunku za dostęp do tej informacji a płytka CD z nagraniem znalazła się w moim redakcyjnym archiwum. Czy zatem wtedy złamano prawo, nie podpisując umowy o dzieło z pracownikiem na przygotowanie informacji publicznej, czy raczej teraz, podpisując taką umowę? Raz naliczamy opłatę, a raz nie. A więc jak to jest? Ciekawe także, czy urzędnik ślęczał nad przygotowaniem dla mnie odpowiedzi po godzinach, czy w czasie pracy, z umową o dzieło, czy bez umowy, ze szkodą dla interesu publicznego, czy z korzyścią?

Fakty pozostają jednak brutalne. Dostęp do informacji publicznej w Gminie Bobowa uległ poważnemu ograniczeniu a moja legitymacja prasowa to dla samorządowców i urzędników bezwartościowy dokument.  I jeśli rzeczywiście budujemy IV RP, to może warto się nad tym zastanowić a potem… znowelizować opisywaną ustawę i wprowadzić taryfikator opłat za dostęp do informacji publicznej. Burmistrzowi Bobowej spadnie wówczas ciężar z serca a pracownicy dorobią sobie po godzinach… by żyło się im dostatniej.

Burmistrzowi Wacławowi Ligęzie i sekretarz Zdzisławie Iwaniec składam podziękowanie za udzielenie mi wszechstronnej pomocy podczas wykonywania przeze mnie obowiązków dziennikarskich.


Trudne zadanie, raczej niewykonalne!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka