Iran, Irak, Afganistan – te kraje dotychczas najłatwiej kojarzyliśmy jako aktualne lub potencjalne fronty „wojny z terroryzmem islamskim”. Względnie stabilny Pakistan pozostawał w cieniu. Najwyraźniej to już przeszłość. Wiele wskazuje na to, że został otwarty nowy front. W dodatku – kluczowy.
Prezydent Pakistanu, generał Pervez Musharraf to postać ciekawa i nietuzinkowa. Urodzony w Indiach jako poddany brytyjski, wychowany w Turcji, dopiero jako młodzieniec uczył się języka i obyczajów Pakistanu. Komandos i obdarzony ułańską fantazją dowódca – ale też intelektualista, zafascynowany postacią Kemala Paszy, głośno marzący o modernizacji Islamu. Autor bezkrwawego zamachu stanu; zdaniem jednych – uzurpator, satrapa i wróg demokracji, zdaniem innych – człowiek, który rzucił wyzwanie skorumpowanej oligarchii i partyjniactwu, hamując jednocześnie marsz radykałów islamskich ku władzy. Pierwszy sojusznik Stanów Zjednoczonych w czasie ich operacji w Afganistanie, zdolny jednak do zawarcia serii mniej lub bardziej formalnych porozumień z religijnymi fundamentalistami i plemiennymi watażkami oraz do ochrony chwiejnego status quo.
Do niedawna. Dokładnie do momentu, gdy zdecydował się na krwawy szturm meczetu Lal Masdżid w Islamabadzie, w którym grupa fanatyków zamknęła się wraz z zakładnikami, żądając dymisji Musharrafa i wprowadzenia w kraju prawa koranicznego. Al-Kaida i jej sympatycy obiecali generałowi zemstę, i słowa dotrzymują. Bomby wybuchają coraz częściej, krew leje się coraz obficiej. Armia nie jest w stanie kontrolować nieprzyjaznych, dzikich rejonów na północy. Tam faktycznie rządzą talibowie, tam mają bazy, stamtąd wychodzą ich operacje na teren Afganistanu.
Póki ten stan rzeczy się utrzyma, jakikolwiek trwały sukces NATO w walkach w samym Afganistanie nie jest realny. Ale dotychczas, ilekroć amerykańscy wojskowi przebąkiwali coś na temat operacji po pakistańskiej stronie granicy, ambitny Musharraf potrafił zagrozić wprost: „jeśli to zrobicie, skierujemy broń przeciwko wam!”.
Nie za bardzo miał inne wyjście, gdyż „prozachodniość” jego ekipy jest bardzo powierzchowna. Nie tylko ogromna większość społeczeństwa popiera radykalnych islamistów. Podobne poglądy wyznaje znaczna część oficerów wojska i sił bezpieczeństwa, w tym służb specjalnych. W gruncie rzeczy, to przecież pakistański wywiad „wyhodował” kiedyś talibów... Bezpłatne szkolnictwo w tym bardzo biednym kraju oferują tylko religijne medresy. A że przy okazji serwują indoktrynację ideologiczną, a potem solidne przeszkolenie wojskowe...
Musharraf zdaje się być dziś pod ścianą. A wraz z nim – prozachodnia (przynajmniej częściowo) orientacja Pakistanu. Jeśli w kraju tym zwycięży opcja radykalna, rozmiar strategicznej destabilizacji w Azji będzie trudny do wyobrażenia. Bo Pakistan – to przecież mocarstwo nuklearne, szósty kraj świata pod względem liczby ludności, państwo stanowiące geopolityczny sworzeń w regionie, między Indiami, Chinami, Afganistanem a Iranem.
Generał nie byłby sobą, gdyby nie próbował w tej sytuacji zaskakujących manewrów, mających wyprowadzić jego oddział z okrążenia. Częściowo pod naciskiem Amerykanów (ale chyba i na podstawie własnych kalkulacji) rozpoczął nieoficjalne rozmowy z przebywającą na emigracji byłą premier, Benazir Bhutto – co zwiększa jego pole manewru w polityce wewnętrznej. Zdecydowanie już poza amerykańskim patronatem – zgodził się na oficjalną rozbudowę baz chińskiej marynarki wojennej na terytorium Pakistanu.
A tymczasem Al-Kaida rośnie w siłę, nie tylko w Azji południowej i środkowej, ale także w południowo-wschodniej części kontynentu, w Afryce... Już widać, że lata „wojny z terroryzmem” bynajmniej jej nie osłabiły, raczej wręcz przeciwnie, pomogły w konsolidacji i napędziły nowych zwolenników.
„Baza Bazy” znajduje się w Pakistanie. Amerykanie o tym wiedzą. Pytanie, jakie z tej wiedzy wyciągną wnioski.
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka