Witold Sokała Witold Sokała
111
BLOG

Horror nasz powszedni

Witold Sokała Witold Sokała Polityka Obserwuj notkę 15

309 wypadków, 29 zabitych i 415 rannych - to (wciąż niepełny) bilans ostatnich dwóch dni na polskich drogach.

Przywykliśmy? A przecież wcale tak być nie musi.

Dziesiątki (dziś), setki i tysiące (w perspektywie lat) niewinnych ofiar, nad którymi nikt - poza najbliższą rodziną - się nie użali. Nie mieli szczęścia zginąć razem i na pielgrzymce, więc nie pochyli się nad ich dramatem najwyższa władza. Nie zginęli z bronią w ręku na zagranicznej misji, więc nie będzie pośmiertnych awansów, krzyży ani salwy nad trumną.

W większości nie podjęli świadomego ryzyka, wkalkulowanego w zawód żołnierza, strażaka, policjanta czy górnika lub profesjolnego kierowcy. Ale czasem i tak trzeba wyjść z domu. Spróbować przejść przez jezdnię, albo wsiąść do samochodu. Do znajomych, po zakupy, do kościoła... Nie wszyscy wrócą.

Jutro - może to spotkać Ciebie. Albo mnie. Polskie drogi to horror - wie o tym każdy, kto ma okazję porównać ich realia do krajów cywilizowanych. Fatalny stan nawierzchni, brak miejsc do bezpiecznego wyprzedzania, fatalne oznakowanie, złe wyprofilowanie wielu dróg, dramatyczny brak obwodnic, nieżyciowe przepisy, źle pracująca policja, zły stan techniczny wielu aut, dramatyczny brak kultury jazdy, niskie umiejętności techniczne i taktyczne kierowców, kiepski system ratownictwa... Jazda po Polsce to coraz większa męka. I coraz większe ryzyko.

Polityków ten problem specjalnie nie interesuje. Oni mają darmowe bilety na Intercity, samoloty rządowe, służbowe limuzyny. A tłuszcza - niech zdycha.

Kilka lat temu omal nie zainteresowała się wątkiem powstająca właśnie Platforma Obywatelska, wtedy jeszcze nie partia, tylko antypartyjny (czy raczej "pozapartyjny") ruch Polaków, którzy się nie godzili na ówczesną "partyjną" normalność. PO się szybko "znormalizowała", temat przepadł.

Dziś, u progu kolejnej kampanii, autorom partyjnych programów oferuję gotowca. Kilka prostych i oczywistych pomysłów, których wdrożenie powinno stopniowo zwiększać poziom bezpieczeństwa.

Pomysłów, których wdrożenie mieści się w kompetencjach władzy publicznej różnych szczebli. Nie wszystkie są tanie - ale aktywne poszukiwanie źródeł finansowania, z wykorzystaniem doświadczeń zagranicznych, powinno ten problem nieco łagodzić. Wszak obecny poziom wypadkowości też kosztuje. Koszty te ponoszą ludzie, ale również państwo, firmy ubezpieczeniowe, no i biznes przecież też. Gdyby 1/2 tego gigantycznego strumienia pieniędzy, dziś przeznaczonego na likwidowanie skutków, udało się skierować na zapobieganie tragediom... A i ciotka Unia jest w stanie tu coś dopomóc.

Hasłowo - sygnalizując tylko pewien kierunek myślenia.

1. Drogi. Niekoniecznie autostrady, bo one są: a) drogie, b) potrzebne tylko jakiejś 1/4 użytkowników (stanowią natomiast świetny element propagandowy, wiem). Ważniejsze od autostrad są tysiące kilometrów dróg krajowych, wojewódzkich, powiatowych i gminnych - bo to po nich na co dzień porusza się większość Polaków. Tu nie trzeba dwupasmówek z ekranami dźwiękowymi i bezkolizyjnymi skrzyżowaniami. Wystarczy "mijanka" co 3-6 kilometrów, albo nawet szerokie pobocze, żeby w miarę bezpiecznie można wyprzedzić wlokącą się ciężarówkę lub traktor. Racjonalne, czytelne oznakowanie poziome i pionowe. Nawierzchnia kładziona zgodnie z regułami sztuki, a nie byle jak (czyli tak, żeby za pół roku było co poprawiać - wiem, wiem, obecny system skutecznie zapobiega bezrobociu w branży...). I obwodnice. Bo nie da się jeździć zgodnie z przepisami, jeśli masz do przejechania pół Polski, a z tego 2/3 - przez teren (formalnie) "zabudowany".

2. Stan techniczny aut. Jest okazja, żeby wyżyli się ci, którzy lubią kontrolować. Proponuję im temat - stacje kontroli i sposób podbijania pieczątek w dowodach rejestracyjnych. Gołym okiem widać na szosie, który samochód nie powinien nigdy na nią wyjechać. Ale wyjeżdża. A potem niespodziewanie wali do rowu, albo co gorsza w niewinnych ludzi jadących z przeciwka. I przy niewielkim uderzeniu rozpada się na pół. Taka karma..?

3. Sposób szkolenia. Kierowców uczy się na kursach parkować, a nie jeździć. Powinno być dokładnie odwrotnie - parkowania można się akurat nauczyć samemu. Propozycja: znacznie dłuższy kurs podstawowy, obejmujący więcej elementów prawidłowej techniki i taktyki jazdy w różnych sytuacjach i warunkach. Obniżenie (tak, tak!) granicy wieku do 17 lat (z ewentualnym obowiązkiem jazdy przez rok-dwa pod opieką bardziej doświadczonego kierowcy). Po roku-dwóch obowiązkowe szkolenie drugiego stopnia, dla zaawansowanych. Plus rozbudowany i wspierany przez władze publiczne system dobrowolnych szkół "dla jeszcze bardziej zaawansowanych" (halo, halo... czy Automobilkluby mnie słyszą!?) oraz wsparcie dla sportu amatorskiego. W programach szkolenia:

- elementy prawidłowej techniki na szczeblu podstawowym (ludzie nie umieją kręcić fajerą, hamować, ba - nawet siedzieć nie umieją jak trzeba!);

- j.w., ale nieco bardziej profi (wyprowadzania auta z poślizgu przy prędkości powyżej 100 km/h nie każdy da radę i nie każdy musi się nauczyć, ale przy 30-50 to naprawdę żadna sztuka, a przydaje się w życiu...);

- elementy taktyki i kultury (od redukcji biegów przy wyprzedzaniu, poprzez używanie kierunkowskazów, po nawyk ułatwiania wyprzedzania szybszym uczestnikom ruchu, niewyrzucanie na luz przy jeździe z górki, etc.); przy okazji - uświadamianie debili poprzez praktyczny eksperyment, jak dramatycznie człowiekowi spada zdolność do prowadzenia po piwie, flaszce i po prochach - a także demonstracja, jak fajnie niewpięty w pasy pasażer z tylnego siedzenia zabija swoim cielskiem tych z przodu, nawet przy stosunkowo słabej czołówce.

Oczywiste, ktoś powie? To może ja mam pecha - bo na polskich drogach spotykam 95% kierowców, którzy z w/w elementami mają problem. A niektórzy jeżdżą długie lata i uważają się w dodatku za dobrych kierowców.

Że takie szkolenie będzie znacznie droższe? A kto powiedział, że jeżdżenie samochodem to przywilej i prawo obywatelskie dla każdego!? Aby pilotować samolot albo legalnie nosić spluwę, trzeba przejść szkolenie dłuższe i kosztowniejsze, żeby sobie i innym krzywdy nie zrobić - i tu jakoś mało kto protestuje - ale równie śmiercionośne narzędzie, jakim jest półtorej tony stali zdolne rozpędzić się do dwustu na godzinę, oddajemy w ręce każdemu pobieżnie przeszkolonemu idiocie... a potem się dziwimy.

A - dokładne i okresowe badania lekarskie. Co pięć lat wzrok, słuch, refleks, koordynacja, poziom tego i owego we krwi... Ja bym był za tym, żeby jakoś minimalną inteligencję też określać - i poniżej poziomu pieńka za kółko nie wpuszczać. Ale wiem, że to nie przejdzie, z oczywistych względów. Dealerzy aut zalobbują, żeby im sprzedaż nie spadła o 50%.

4. Przepisy i Policja. Kodeks Drogowy wymaga przeglądu i usunięcia kilku bzdur (np. idiotyczne pierwszeństwo przy zjeździe z ronda - dla prawego pasa). Policję trzeba dofinansować, tak żeby nie musiała dorabiać na wzjatkach - a potem wygonić z krzaków. I oduczyć tezy, że "prędkość jest przyczyną większości wypadków". Czasem tak - ale równie niebezpieczny jest cały szereg innych wykroczeń, których się dziś nie ściga. No, bo trudno je ścigać, stojąc z suszarką w krzakach...

I to było tyle, w pierwszym odruchu po przeczytaniu w PAP-ie kolejnego komunikatu o kolejnych ofiarach.

Zainteresowanych sprawą zupełnie serio proszę o kontakt, może wreszcie czas na obywatelski nacisk na rządzących w tej sprawie?

To dotyczy Was, Waszych żon, dzieci i psów. Mnie pewnie mniej, bo gdyby mnie była pisana śmierć w samochodzie, to już Bozia miała wystarczająco dużo okazji, żeby mnie zabrać z tego padołu... Ale niczego wykluczyć nie mozna, nie?

Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka