Aleksander Kwaśniewski, Jerzy Buzek, Róża Thun, ksiądz Henryk Skorowski z UKSW, to najważniejsi uczestnicy debaty o tym, czy Polska powinna wstępować do strefy euro. Debata odbyła się w Toruniu. Wnioski były oczywiste, więc ich streszczanie nie ma sensu. Ważniejszy był tzw. europejski duch spotkania.
Scenariusz – jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do jego kształtu patrząc na grono panelistów – błyskawicznie wykrystalizował moderator, zgrabnie ujmując temat debaty: - „Polska w strefie euro, czy poza nią? To pytanie retoryczne, ale porozmawiajmy”.
Z wysokiego tonu zaczął przewodniczący Buzek. Jego optymizm rósł z każdą chwila, a kulminacją było stwierdzenie, iż to „nieprawda, że Unia się łamie. Ona zacieśnia współpracę, stając się silniejszą”. I jeśli Polska nie wejdzie do strefy euro, to wypadnie z twardego jądra Europy.
Interesujące było, jak sprawnie premier Buzek odpędzał od siebie i słuchających go, najdrobniejsze nawet cienie zasłaniające wiecznie świecące europejskie światło.
Wymknęło mu się, że w razie przyjęcia wspólnej waluty może grozić Polsce hiszpańska powtórka, czyli niskie stopy procentowe prowadzące do bański spekulacyjnej w sektorze nieruchomości i gigantycznego krachu. Ale natychmiast się korygował, dwukrotnie używając stwierdzenia, że „może lepiej teraz o takich zagrożeniach nie rozmawiajmy”.
Nakrzyczał za to na pazernych bankierów, zwłaszcza amerykańskich, którym zabrakło moralności i przy wsparciu złych szefów poszczególnych rządów zadłużyli Europę. Na szczęście jednak – zdaniem byłego szefa PE – po to mamy integrującą się Unię, żeby już więcej takie kryzysy się nie powtarzały.
Więcej niuansów w temacie przyjęcia euro próbował dostrzec prezydent Kwaśniewski. Docenić trzeba, że zastąpienie złotego uzależnił od wyniku ogólnopolskiego referendum. Zmartwił tym wprawdzie Różę Thun, która natychmiast zaprotestowała, że przecież Polacy w referendum już się opowiedzieli, głosując 10 lat temu za akcesją, a zatem i euro. I ponieważ ona doskonale pamięta, jak wielkim trudem było nakłonienie ich do wzięcia udziału w referendum, to drugi raz już by go nie urządzała. Tym bardziej, że 60 proc. społeczeństwa jest wspólnej walucie przeciwne.
Jest jednak Róża Thun tylko europosłanką i do przenikliwości prezydenta jeszcze jej brakuje. Były pierwszy obywatel pouczył ją, że referendum będzie konieczne, bo dużo trudniejsze od przekonania społeczeństwa – a o to się akurat nie martwi, jeśli proeuropejskie partie staną na wysokości zadania – będzie zebranie w sejmie większość potrzebnej do zmiany konstytucji. Natomiast postawy Polaków uda się zmienić, tym bardziej, że mamy kilka lat na poważną debatę o euro.
Tak sobie pomyślałem, że faktycznie może być były prezydent optymistą, zwłaszcza jeśli będzie to debata, w której przedmiot sporu określi się pytaniem retorycznym, a o zagrożeniach lepiej będzie nie rozmawiać.
Zaapelował niegdysiejszy pierwszy obywatel do mediów, by taką debatę inicjowały. Nie może być bowiem Polska – jak to ujął – „krajem, w którym żyjemy od skandalu do skandalu, od katastrofy do katastrofy. Ja rozumiem, że można zajmować się śmiercią dziecka i procesem podejrzanej, ale ile można tracić energii na tego typu sprawy?”
Oj, gdyby nawet nie było katastrof i złych matek, to i tak muszą jeszcze media zajmować się np. weselami w prezydenckiej rodzinie, więc może braknąć energii na inne sprawy.
Zdumiał się też były prezydent nad nierozwagą włoskich wyborców, których zły przykład powinien stanowić przestrogę dla europejskich społeczeństw.
Poparli bowiem Włosi „w 20 proc. komika Beppo i w 30 proc. byłego premiera, który solidnie zapracował na włoski kryzys”. I znów zabrakło w debacie głosu wskazującego, że i polscy wyborcy w 40 proc. poparli premiera, który solidnie zapracował na zadłużenie swego kraju i w 10 proc. politycznego partnera Kwaśniewskiego, który bardziej niż polityka przypomina właśnie komika.
Niedobrych Włochów była połowa, ale może dokonali wyboru w polskim stylu? - chciałoby się zapytać.
Do europejskiego klimatu dostosował się też ksiądz Henryk Skorowski, a raczej pan ksiądz profesor, bo tak był kilkakrotnie tytułowany i ani razu nie zaprotestował.
Pan ksiądz profesor wystąpił w gustownym garniturze i białej koszuli przyozdobionej eleganckim krawatem. Ponieważ był bez choćby koloratki, to nie tylko poglądami, ale i strojem dopasował się do wzorca unijnego Europejczyka. Będąc za euro, domagał się znalezienia w nim znaczenia aksjologicznego dla przyszłości Europy. Niestety nie sprecyzował o jaką aksjologię chodzi.
Pan ksiądz profesor błysnął w debacie raz jeszcze, gdy wsparł premiera Buzka. Ten oto przyprowadził pod brukselskie mury najcięższe armaty wroga, ale tylko po to, by je tam wszystkie rozbroić. - „Będę stanowczo bronił tezy, że jest nam potrzebna nawet tak skostniała Unia jak teraz, zbiurokratyzowana i z ogromnymi wydatkami na samą siebie oraz zawiłym prawem” – powiedział przewodniczący Buzek, wybijając już nieco mniejszym od siebie eurofilom wszelkie argumenty, no bo skoro choćby i taka Unia jest nam potrzebna.
Jednak dla świętego spokoju pan ksiądz profesor dopowiedział jeszcze, że i kościelny synod biskupów, gdy już się zbierze, to wygląda podobnie, jak unijne gremia.
Podsumowywał prezydent Kwaśniewski, prosząc byśmy nie obawiali się – któryż to raz wykazał się tego dnia brakiem refleksu sądząc, że ktoś mógłby się jeszcze po wysłuchaniu takiej porcji optymizmu czegokolwiek obawiać - że wchodząc do eurolandu będziemy 18, 19 czy 20 najbogatszym krajem strefy. Będziemy trzecim, czwartym lub piątym.
Uff, jak dobrze, że mamy tę Europę, pomyślałem sobie. I nagle przypomniały mi się dane unijnego Eurostatu za 2012 r., wedle których nasz kraj jest jednym z czterech najbiedniejszych w UE, obok Rumunii, Bułgarii i Łotwy.
Rocznik 1981, mieszkam w Toruniu. tak w ogóle to młody, wykształcony i z dużego miasta.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka