Był rok 1988. Pamiętam, bo wiele się wówczas działo, m.in. strajki. Nieopodal miejsca, w którym i teraz mieszkam, na uniwerku w Sopocie, miało się odbyć spotkanie z Panem K. Nie pamiętam, Jarosławem czy Lechem, bo wówczas ich nie rozróżniałem. Dziś owszem, rozróżniam: ten z własną rodziną jest mniej „odjechany”.
Widywałem Pana (Panów?) K. na majowym strajku w Gdańskiej Stoczni, kilkuosobową ekipą udaliśmy się zatem na wspomniane wyżej spotkanie. Zajęliśmy ostatni rząd, za plecami innych „opozycyjnych działaczy”, głównie z „Solidarności” i „NZS-u”. Pan K., zasiadając na miejscu wykładowcy, nie zauważył nas. I zaczął mówić. Że „Solidarność” od lat kryzys przeżywa, programu i pomysłów nie ma, siły traci. Że Ruch „Wolność i Pokój”, choć nieliczny, w próżnię wszedł, głośny się robi, sukcesy odnosi, postulaty realizuje, władze do ustępstw przymusza. I dobrze - klarował dalej Pan K. - bo to komunistów osłabia. Ale kiedy my władzę zdobędziemy - to ci młodzi ludzie, pacyfiści, anarchiści, będą naszymi wrogami...
Niedobrze mi się zrobiło, innym „wrogom” też, wstaliśmy zatem całą „WiP-owską” ekipą celem opuszczenia niefajnego towarzystwa. Dopiero wtedy Pan K nas zauważył: „- widzę, że na sali są ludzie z „WiP”-u, bardzo was cenię...” Wyszliśmy. Drzwi, jak się zdaje, nie zamknęły się zbyt cicho.
Minęło niemal dwadzieścia lat. Panowie K. są teraz prezydentem i (byłym) premierem. Władzę zdobyli. Przeczytałem niedawno parę fragmentów rozmów Jarosława K. z Teresą Torańską z 1994 roku. Litania personalnych podchodów, gierek, strategicznych przekrętów. Okropna żenada. W pewnym momencie dziennikarka wytknęła Panu K. sojusz „z działaczem, który za aborcję żądał dla kobiet 25 lat więzienia”. - „Tobie dałbym 40” - zaśmiał się Pan K. - „Czy wy, kobiety, naprawdę nie macie innych zmartwień na głowie?”
Chyba jestem jeszcze mniej od kobiet mądry i bardziej godzien litości. Przynajmniej w oczach Panów K. i innych zaabsorbowanych grą o władzę ludzi. Mam bowiem na głowie coraz więcej zmartwień, związanych m.in. z kolejnymi poczynaniami Panów K., personalne gierki natomiast nie obchodzą mnie zupełnie.
Nie chcę wrogów w Rosjanach, Niemcach, Słowakach, rodakach, młodzieży, homoseksualistach. Nie uważam, by jakiekolwiek kalkulacje usprawiedliwiały szafowanie ludzką krwią w Iraku czy Afganistanie. Nie raduję się na myśl o umieraniu w charakterze zwolennika pierwiastka czy amerykańskiej tarczy. Nie sądzę, by edukacja i prawa dziecka były świetnym polem dla paranoicznych, zamordystycznych i głupkowatych pomysłów. Służbę zdrowia postrzegam jako nieporównywalnie ważniejszą od zbrojeń czy budowy stadionów. Mnożenie zakazów, rozszerzanie prawa karnego, rozbudowę aparatu represji - uważam za drogę ku totalitaryzmowi. A zwijanie pojedynczych, bezbronnych ludzi przez kilkunastu zbrojnych szwarcenegerów - za obciach, marnowanie sił, środków i karygodny idiotyzm.
Pan K., przemawiając dwadzieścia prawie lat temu na sopockim uniwerku, okazał się prorokiem. Zdobył władzę - a ja zostałem „wrogiem”. Podobnie jak wielu, wielu innych. Bardzo mi przykro. Bo nie chcę wrogów. Za żadne skarby świata.
Tobie, sobie i Braciom Kaczyńskim życzę cudownych, oczyszczających, absolutnych wakacji, jak najdalej od polityki. Tak naprawdę, do konia ciężkiego, wszyscy jesteśmy braćmi. I siostrami. Lato!
Inne tematy w dziale Polityka