Niezbadaną koleją losu, ewentualnie jego wyrokiem (bo już nie pamiętam, czy Los ma koleje czy wydaje wyroki) trafiłem, i to od razu na kilka miesięcy, do autonomicznej prowincji Górnej Adygi. Jako przykładny rezydent, płacący sumiennie tutejsze podatki (co mnie nieco odróżnia od wielu moich włoskich kolegów i znajomych), szczerze zainteresowany lokalną kulturą i gospodarką (a już zwłaszcza produkcją wina), postanowiłem zapoznać się z lokalną polityką. Kupiłem w sobotę tutejszą gazetę pod nazwą „Trentino” - i doskonale trafiłem, bo akurat był wielki wywiad z Prezydentem Prowincji, panem Lorenzo Dellai.
Pierwsze pytanie dotyczyło tego, co władze prowincji mają zamiar uczynić w związku z „płynnym społeczeństwem” (società liquida, po włosku) – a z odpowiedzi dowiedziałem się, że wcale nie chodzi o zacny trunek lokalnej produkcji, jaki jednocześnie konsumowałem. „To określenie Baumana odzwierciedla przekonanie nas wszystkich, że jesteśmy na etapie wielkiej transformacji, która generuje niepewności i strach” – odpowiedział prezydent Prowincji. Potem już było normalniej: o kolejach, podatkach i „zasobach ludzkich”, ale poczucie zdębienia nie ustąpiło – oto wysoki urzędnik lokalny powołuje się na Zygmunta Baumana, zapytany o trudne i ezoteryczne pojęcie socjologiczne przez redaktorów lokalnej gazetki!
Poczułem oczywiście dumę, a jednocześnie pewne zawstydzenie, bo sam nie mam pojęcia, na czym owo „płynne społeczeństwo” polega. Piszę to bez kokieterii i głupiej chełpliwości, jaką wyrażają ci, co czasem publicznie deklarują, że czegoś nie wiedzą lub nie rozumieją – a w domyśle, dlatego, że są ponad to. Otóż nie, ja teorii Zygmunta Baumana nie znam, a z tego co znam – to nie całkiem rozumiem, bo nie starczyło mi czasu lub inteligencji na lepsze zrozumienie tego socjologa, który zdobył niesamowitą popularność na Zachodzie. Moje niezrozumienie nie jest zresztą żadną dziwotą – choć jestem jednym z mądrzejszych prawników, jakich znam, to i tak sytuuje mnie to o wiele niżej od przeciętnego filozofa, socjologa czy np. matematyka. Taki np. kolega Sławek Sierakowski niewątpliwie o Baumanie potrafi mówić pięknie i mądrze, a może nawet mi kiedyś o nim mówił, ale już trochę zapomniałem.
Wracając wszakże do „płynnego społeczeństwa”, tak niespodziewanie przypomnianego w lokalnej gazetce trydenckiej (NB tu w Trydencie najstarsi ludzie wspominają, że w czasie słynnego Soboru już wtedy pan redaktor Terlikowski przestrzegał przed bezkrytycznym przejmowaniem przez Biskupów niebezpiecznych nowinek i miazmatów modernistycznych), otóż wracając do tego płynnego społeczeństwa – mogę trochę pospekulować. Wydaje mi się, że może to mieć coś wspólnego z myślą, jaką rzuciłem tu jakieś dwa wpisy wstecz, ale której jakoś nikt nie złapał, a mianowicie że po okresie przed-modernistycznym, w którym los jednostki był głównie zdeterminowany przez jej status, oraz po okresie modernistycznym, który dążył do wyzwolenia jednostki od krępującego ją jak gorset statusu i do zindywidualizowania jej losu – wkraczamy być może w epokę post-modernistyczną, w której znów ludzie postrzegają się głównie przez swój status, tyle że status ten jest przedmiotem ich wolnego wyboru. Nazywa to się „polityką tożsamości”: społeczne relacje stają się w coraz większym stopniu rywalizacją różnych tożsamości – tyle że możemy w dużym stopniu owe tożsamości sobie wybierać, a nawet je zmieniać w trakcie swego życia – i na tym być może polegałaby owa „płynność”.
Jeśli w tej myśli błyskotliwej acz nieco płytkiej, jak to często u mnie, jest jakaś doza prawdy – to wcale by to mnie nie cieszyło. Raduje mnie oczywiście to, że poszerzyła się sfera ludzkiego wyboru – co jest wielkim krokiem naprzód w porównaniu z przed-nowoczesnością – ale martwi mnie wzrost znaczenia tożsamości grupowej, co uważam za krok wstecz w porównaniu z epoką nowoczesną, która na piedestale stawia – i bardzo dobrze! – jednostkę, a nie grupę. Zwrot w kierunku „polityki tożsamościowej” jest więc chyba jednym z przejawów owej sławetnej ucieczki od wolności, a w każdym razie od wolności liberalnej i indywidualistycznej, czyli jedynej, która – moim zdaniem – naprawdę ma wartość.
Socjologowie wyróżniają trzy wielkie płaszczyzny konfliktów społecznych: interesy, ideologie i tożsamości (interest, ideology, identity). Otóż ten ostatni typ konfliktów wydaje mi się najtrudniejszy do kompromisowego rozwiązania, najmniej podatny na pokojową koegzystencję, najbardziej szkodliwy dla społecznego współistnienia. Walka z tożsamością jest oczywiście idiotyzmem – bo tożsamość jest każdemu z nas bardzo potrzebna. Sztuka jednak polega na tym, by nasze tożsamości – etniczne, religijne, kulturowe, „life-stylowe” itp. - w jak najmniejszym stopniu przebijały się do polityki, bo z tego tylko nieszczęście.
PS: W czwartek 11 marca o 20:15 będę brał udział w panelowej dyskusji organizowanej przez akademickie stowarzyszenie katolickie na UW w Auditorium Maximum m.in. z panami redaktorami Terlikowskim i Wildsteinem, w cyklu Wojna Światów. Nie jestem organizatorem więc nie mogę nikogo zapraszać, ale myślę, że nikt nie zostanie wyproszony, więc jeśli kogoś to interesuje, to niech sobie zapisze datę i miejsce w kajeciku. Dla zachęcenia powiem, że jestem cichym ale gorącym wielbicielem obu Panów Redaktorów, więc dyskusja może być miłą i elegancką ucztą duchową.
Inne tematy w dziale Polityka