Wielki polski eksperyment konstytucyjny, nie mający precedensu w historii świata (jeśli nie liczyć Romusa i Romulusa, ale to nie była szczęśliwa historia), by obie najwyższe funkcje państwowe pełnione były przez braci-bliźniaków, dobiegł końca - a w każdym razie, kontynuowany będzie w wersji połowicznej, a to nie to samo. Jest bardzo mało prawdopodobne, by stał się modelem do naśladowania gdzie indziej, i to nie tylko ze względu na stosunkowo niską podaż politycznie rozbudzonych braci-bliźniaków, ale także z powodu dość zasadniczych wątpliwości natury konstytucyjnej. Mają one nazwę „Podział władz”.
Co prawda Konstytucja nie mówi nic na ten temat otwarcie, no bo głupio byłoby jednak wprowadzać do konstytucji zakaz jednoczesnego pełnienia pewnych funkcji przez bliźniaków, ale sam fakt ustanowienia dwóch naczelnych organów w ramach władzy wykonawczej (bo i Prezydent i Premier na tej „gałęzi” władzy siedzą) oznacza, że chodziło o wzajemne równoważenie się tych dwóch urzędów, o co bardzo trudno w przypadku tak bliskiego powinowactwa. W Polsce mówił to publicznie - o ile wiem - tylko mój przyjaciel, Wiktor Osiatyński. Ja sam z tym poglądem publicznie się nie wyrywałem, raz, bo mnie nikt nie pytał, a dwa, zgodnie z prastarą zasadą „Amica veritas, sed magis amicus Plato”, jako że znam osobiście obu Braci Kaczyńskich i nie chcialem im dodatkowo przysparzać przykrości, których ostatnie dwa lata im przecież nie szczędziły (wściekłe, oszalałe ataki ze strony prasy i opozycji, itp).
Chciałbym jednak przejść od przeszłości do przyszłości: jak to teraz będzie z tą „kohabitacją”? Otóż, twierdzę, będzie dobrze, pod warunkiem wszelako, że obie strony (czyli Prezydent i Premier) uznają jasno i uczciwie, że mamy w Polsce system tzw. „dualistyczny”, a zatem nie jest to ANI system zwierzchnictwa Prezydenta nad Premierem ANI system czysto rytualnego, nieskutecznego politycznie Prezydenta. Mamy bowiem system mieszany, w którym politykę prowadzi Premier z rządem, ale Prezydent ma pewne realne funkcje, które mogą go prowadzić czasem do kontrolowanej kolizji z Premierem.
Na szczęście, konstytucja przewiduje sposoby wyjścia z tych kolizji, chociaż nie uniknięcia ich, a uzasadnieniem całej tej, na pozór, nielogicznej konstrukcji, jest zasada „checks and balances”, czyli wzajemnego hamowania się i równoważenia, by żaden organ nie miał pełnej i nieograniczonej władzy. To najlepsza metoda uniknięcia arbitralności władzy i wymknięcia się władzy spod kontroli. Będę o tym pisał niedługo w obszerniejszym artykule w pewnym dzienniku ogólnopolskim; tu powiem tylko, że aby kohabitacja prawidłowo funkcjonowała, obie strony będą musiały odsunąć od siebie pewne pokusy.
Dotyczy to w szczególności weta prezydenckiego, bo to naprawdę najważniejsza samoistna funkcja prezydencka (samoistna - tzn. nie wymagająca kontrasygnaty albo innego współdziałania ze strony Premiera lub ministrów). Otóż Lech Kaczyński powinien wyzbyć się chęci (jeśli ją w ogóle żywi), by automatycznie stosować weto wobec wszystkich ważnych pomysłów ustawowych nowej władzy - to doprowadzi po prostu do dewaluacji weta. Z kolei większość rządowa powinna odrzucić pokusę automatycznego odpierania weta prezydenckiego korzystając z maszynki do głosowania (bo 60 procent może łatwo zmobilizować, zakładając że może w tej mierze liczyć na LiD) lecz, wprost przeciwnie, powinna potraktować prezydenckie weta, zwłaszcza jeśli towarzyszyć im bedą rozsądne i pogłębione uzasadnienia ze strony Prezydenta, jako jeszcze jedną okazję do poważnego zastanowienia się nad sensownością nowej ustawy.
Jeśli taki model utrwali się, to kontrolowane napięcie miedzy Prezydentem i Premierem, wpisane w nasz system, wcale nie musi mieć charakteru toksycznego.
Inne tematy w dziale Polityka