W Polsce publicysta ma naprawdę ciężko: nie ma takiej głupoty, której nie wymyśliłby w celach jajcarsko-satyrycznych, by trochę później ktoś nie powtórzył tego, ale już najzupełniej serio.
Wczoraj, mój wpis na temat przewozu tajnych dokumentów WSI z MON do BBN nazwałem, w zamyśle ironicznie, „Burza w szklance wody” (mając na myśli, wyjaśnię to wolnomyślicielom, że w samej rzeczy sprawa jest najzupełniej poważna) i już dziś usłyszałem w wieczornych wiadomościach Pana Posła Wassermana, oznajmiającego: „Burza w szklance wody” na pytanie dziennikarza w tej sprawie. Wymyśliłem też, dla wygłupu, takie oto uzasadnienie przewożenia owych dokumentów pod osłoną nocy, iż to wynik złośliwych rozkopek w centrum Warszawy zaordynowanych przez Panią Prezydent, no i w tych samych wiadomościach usłyszałem posła Karskiego powtarzającego niemalże verbatim te właśnie słowa. Wbrew maksymie, że historia najpierw wydarza się jako tragedia a powtarza potem jako farsa, u nas pewne wypowiedzi na początek są wygłupem a potem stają się już zwykłym, takim poczciwym ale jednocześnie pozbawionym uroku i dowcipu, absurdem.
Natomiast zwrócił moją uwagę Pan Premier Olszewski, który pospieszył (jeśli to słowa w ogóle można odnieść do Premiera Olszewskiego) z taką oto interpretacją owych wydarzeń (w których, poniekąd, jest on nolens volens postacią centralną), a mianowicie, że jest to niebywały „humbug” medialny, a winni temu są…
No właśnie, kto jest winny? W tym punkcie, Pan Premier, jako znany i ceniony warszawski adwokat, odwołał się do słynnej łacińskiej zasady „Cui prodest…”, czyli, dosłownie, „Komu to przynosi korzyść”. Mówiąc zaś mniej z łacińska, jest to wskazówka dochodzeniowo-śledcza, że aby szukać winnego, należy zastanowić się, komu dany czyn mógł przynieść korzyść. W tym przypadku „dany czyn” to nie jest wszelako fakt przewożenia tajnych dokumentów z jednego budynku do drugiego, bo tu zastosowanie zasady „Cui prodest” mogłoby wskazać zgoła kogoś innego, niż sugerował to Premier Olszewski. „Dany czyn” to medialna burza (owa, przypomnijmy, burza w szklance wody). Winowajcami są oczywiście nie ci, którzy na pięć minut przed zgaszeniem światła przewozili tajne dokumenty, ale ci, którzy z tego powodu podnieśli alarm. Dziennikarze są jednak – uspokoił ich Premier Olszewski – poniekąd też „ofiarami” całej tej sprawy, w tym mianowicie sensie, że są bezwolnymi narzędziami (tu parafrazuje a nie cytuję) rozmaitych mocodawców zainteresowanych w tym, by robić szum i chaos wokół całej sprawy.
Z Premierem Olszewskim zgadzam się. „Cui prodest” („Kto ma w tym interes?”, „Na czyj młyn ta woda?”) to potężna i niedoceniana wskazówka interpretacyjna. Premier jednak nie wykorzystał pełnego potencjału, tkwiącego w metodologii „Cui prodest?” Pragnę Jego myśl tu rozwinąć (a przy okazji nieśmiało zgłosić swoją osobę jako społecznego doradcy do spraw bezpieczeństwa, zresztą symbolicznego wynagrodzenia nie odmówię) i zasugeruję następujące hipotezy, w odpowiedzi na pytanie, kto korzysta na całej burzy wokół WSI:
1. Al. Qaida. Prowokując dziwaczne przewożenie tajnych dokumentów po Warszawie, terroryści Bin Ladena podważają zaufanie świata zachodniego do polskich służb specjalnych bardziej generalnie, osłabiając chęć CIA do współpracowania z naszym wywiadem i w ten sposób generalnie podważając zdolności świata zachodniego w wojnie z terroryzmem.
2. Belgia. W przeddzień historycznego meczu z Polską, kraj ten chciał wprowadzić zamęt w Polsce i podważyć morale polskiego piłkarza.
3. Adam Michnik. Przeprowadzając akcję transportową, rzucił w ten sposób cień (a w każdym razie miał nadzieję rzucić cień) na swego odwiecznego rywala, Antoniego Macierewicza (bo akcja ta sugeruje, że za Macierewicza dokumenty były w miejscu mało bezpiecznym).
Tyle sugestii na dziś. Czekam na oferty pracy z BBN.
PS: Już naprawdę chciałbym móc o coś przyczepić się do tego nowego towarzystwa rządowego, ale co ja na to poradzę, że ci odchodzący mają jakieś problemy z zejściem ze sceny w poważny, dorosły sposób?
Inne tematy w dziale Polityka