Premier Tusk zamierza postąpić dokładnie, tak jak przewidziałem w swoim wpisie trzy dni temu: podpisze Traktat Reformujący, a jednocześnie przyłączy się do tzw. „brytyjskiego protokołu”, wyłączającego w pewnym stopniu stosowanie Karty w sądach krajowych Wielkiej Brytanii. Teraz też - Polski.
Napisałem też byłem, że będę żałował takiej decyzji - i żałuję. Nie będę powtarzał swych argumentów - odsyłam do poprzedniego wpisu w tej sprawie („Karta na stół”) i do dyskusji pod tamtym wpisem. Premier w swym expose powiedział wyraźnie, że uczynił to pod wpływem konsultacji z Panem Prezydentem, z których wywnioskował, że gdyby nie przyłączył się do brytyjskiego protokołu, ratyfikacja całego Traktatu w Polsce (a zatem i w całej Unii) byłaby zagrożona. (Uwaga: pisze to w biegu na lotnisku Heathrow; expose Tuska znam tylko z krotkiego streszczenia w Interii, mam nadzieje, ze nie przeinaczam jego zdania w kwestii Karty). To stanowisko Pana Prezydenta i PiS było mi znane, gdy mimo to wzywałem Premiera do podpisania Karty i ewentualnego rozpisania referendum w tej sprawie.
To klasyczny dylemat: pragmatyzm czy pryncypia. Pragmatyzm każe postępować tak, jak Premier właśnie zapowiedział, że zrobi - w końcu konsekwencje przyłączenia się do protokołu brytyjskiego są minimalne i symboliczne, Karta i tak wejdzie w życie na szczeblu unijnym, a te wszystkie uprawnienia, które kodyfikuje ona w jednym dokumencie ale ktore są rozsiane w prawie unijnym - i tak nas wiążą. Od obowiązywania prawa unijnego w Polsce, jak i w każdym innym państwie członkowskim, nie ma żadnego „opt outu”. Czy więc warto było się stawiać?
Moim zdaniem - tak. Bo tu w grę wchodzą pryncypia. Uginając się pod szantażem PiS (który ma wystarczającą liczbę głosow, by zablokować ratyfikację w Sejmie), Tusk kroczy (chcąc niechcąc) drogą nienormalności. Bo jest nienormalne odrzucanie Karty na podstawie nierozumnych, bezpodstawnych obaw: że Niemcy zabiorą ziemię, że Polska będzie musiała wprowadzić małżeństwa homoseksualne, że prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami zostanie ograniczone itp...
Brytyjczycy nie chcą podpisać się pod Kartą, bo obawiają się, że na jej podstawie pewne prawa socjalne i związkowe mogłyby być - bezpośrednio na podstawie Karty - egzekwowane w brytyjskich sądach. My teraz oświadczamy, że właśnie te wszystkie prawa realizujemy lepiej, niż wymaga tego od nas Unia. Ale swój opór uzasadniamy przewidywaniem konsekwencji, których nie można Karcie przypisać. (Więcej o tym - w artykule który przygotowuję dla pewnego ogólnopolskiego dziennika) To jest właśnie polityka nienormalności.
Donaldzie Tusku: pierwszy duży błąd.
Inne tematy w dziale Polityka