W jednym z najciekawszych tekstów politycznych, jakie tu się ukazały pod moją nieobecność, Łukasz Warzecha napisał, że wcale nie martwiłoby go, gdyby w polskim parlamencie ukształtował się na trwałe układ dwupartyjny (w domyśle: składający się wyłącznie z PO i PiS), zaś lewica zeszła w ogóle z polskiej sceny politycznej. „Gdyby lewica nie znalazła na siebie pomysłu i gdyby utrwalił się dwubiegunowy podział sceny politycznej bez miejsca dla niej - wcale by mnie to nie zmartwiło. I tego mógłbym sobie na nowy rok życzyć” - zakończył swój wpis Pan Warzecha.
http://lukaszwarzecha.salon24.pl/54096,index.html
Sądzę, że Pan Łukasz (którego znam osobiście i lubię) życzenia te kierował też pod adresem Czytelników, bo nie jest przecież samolubem by życzyć tylko sobie czegoś dobrego. Na dodatek, nie wyobrażam sobie, by chciał akurat mnie jednego wyłączyć z listy adresatów swych życzeń noworocznych. Ambaras mój polega zaś na tym, że niezupełnie mi się te życzenia podobają, a w każdym razie, wcale nie wiem czy chciałbym, by się spełniły. A ponieważ życzenia to coś na kształt daru, zaś darowanemu koniowi nie wypada w zęby zaglądać - stąd moje zakłopotanie.
Życzeniom/prognozie Pana Warzechy proponuję, dla celów argumentacyjnych, nadać wymiar uniwersalny. Polska jest przecież tylko jednym z wielu państw demokratycznych, nie jest jakimś wyjątkiem ani przypadkiem szczególnym, a zatem nasze życzenia dotyczące polskiej sceny politycznej powinny nadawać się do - przepraszam za pretensjonalny żargon - uniwersalizacji. Status życzenia Pana Łukasza należy więc - jak sądzę - rozważać także w takim właśnie kontekście: czy chcemy, by w ogóle na świecie lewica zeszła ze scen politycznych panstw demokratycznych? Czy byłoby dobre, by także w żadnym innym państwie lewica nie odgrywała znaczącej roli politycznej, zaś najlepiej, by w ogóle wyparowała z parlamentów?
Bez wątpienia, lewicowcy nie zgodzą się z takim życzeniem. Zastanawiam się wszakże, czy także ludzie, którzy nie określają się jako „lewica”, np. dlatego, że uważają podział lewica-prawica za anachroniczny i pozbawiony wartości poznawczej, albo dlatego, że sytuują się w centrum lub nawet po prawej stronie sceny politycznej, nie mają przypadkiem powodu pragnąć, by w jakiejś formie głos lewicy był dobrze słyszalny - co w systemach parlamenarno-gabinetowych wymaga obecności w parlamencie. Jakie mogą to być powody?
Czytelnicy moich wpisów pamiętają zapewne, że - poza wchodzeniem w gorszące pyskówki - starałem się tu od czasu do czasu bronić pewnych ogólniejszych ideałów i wartości. Są to wartości kontrowersyjne: jedni uznają je za słuszne, inni - nie, ale bez względu na tę ocenę, trudno chyba uznać za postęp fakt, że znikną one całkowicie z publicznego dyskursu w demokratycznym państwie.
Mam na myśli w szczególności pewną konstelację wartości, na którą składają się następujące ideały:
1. Realna (a nie czysto formalna) równość szans - czyli pragnienie, by niczyje szanse rozwoju edukacyjnego, znalezienia pracy w swym wybranym zawodzie itp - nie były całkowicie i definitywnie zniweczone przez takie determinanty, będące poza sferą wolnego wyboru danej osoby, jak klasa społeczna, miejsce urodzenia, itp.
2. Tolerancja wobec inaczej myślących, o ile tylko nikomu swymi poglądami lub działaniem nie szkodzą (a fakt samego oburzenia czy zgorszenia czyimiś poglądami nie kwalifikuje się jako „szkoda” dla celów tej zasady).
3. Bezstronność światopoglądowa państwa - czyli niemieszanie się państwa w spory światopoglądowe i religijne, nie ustanawianie żadnych praw, ograniczających wolność jednostek, a mających swe jedynie uzasadnienie w dogmatach religijnych (o znaczeniu „bezstronności” pisałem niedawno szerzej w GW).
4. Solidarność międzynarodowa - rozumiana w minimalnym przynajmniej zakresie, a oparta na moralnym przeświadczeniu, że niepomierne cierpienie, będące udziałem dużej części ludzkości - głodującej, doświadczającej wojen lub okrutnej władzy, jest także naszą sprawą i że mamy ogólnoludzki obowiązek przyczyniać się do jakiejś redukcji tego cierpienia.
Zdaję sobie doskonale sprawę, że na tym poziomie ogólności, każda z tych z zasad brzmi jak okrutny banał, przyprawiający o ból zębów. Zdaję sobie też sprawę, że (co może jest niezgodne ze stwierdzeniem ich banalności) każda z tych tez jest kontrowersyjna i że ludzie dobrej woli i niemałego rozumu mogą przeciwstawiać im własne kontr-tezy. Radykalni wolnorynkowcy nie zgodzą się z egalitarnym przesłaniem ideału nr 1, moraliści-rygoryści - z ideałem nr 2, fundamentaliści religijni - z przesłaniem nr 3, zaś ci, którzy uważają, że jest racjonalne i moralne dbać tylko o ludzi w najbliższym kręgu swego oddziaływania - z ideałem nr 4. I że troska o głodujących ludzi już nie tylko w Darfurze, ale nawet pod Łomżą, jeśli tylko nie widzi się ich w drodze z pracy do domu, jest jakimś ekstrawaganckim sentymentalizmem.
Nie chcę tu podejmować polemiki z owymi krytykami punktów 1-4. Chodzi mi tylko o to, że są wśród nas przynajmniej niektórzy, dla których ta właśnie konstelacja wartości wyraża w sumie pewien cel szlachetny, o który warto walczyć i dla którego warto sporo poświęcić, jeśli nawet nie życie, to trochę zarobionych przez siebie pieniędzy. I, co za tym idzie, że system polityczny, w którym brak ugrupowań, afirmujących te wartości, jest na swój sposób ułomny.
Bez względu na to, czy nazwiemy je „lewicą”, czy jakoś inaczej.
Inne tematy w dziale Polityka