Czy miarą wartości jakiejś decyzji jest wolność podjęcia tej decyzji? Pytanie wydaje się absurdalne, a ewentualna odpowiedź pozytywna – nonsensowna. Fakt, że decyzja jest podjęta przez osobę wolną, nie podlegającą przymusowi ani presji, stanowi o tym, że możemy poddać tę decyzję osądowi moralnemu – to prawda. Ale z tego nie wynika, że im bardziej wolna jest decyzja, tym bardziej wartościowa. Bo super-swobodna decyzja o zamordowaniu innego człowieka jest decyzją godną najwyższego potępienia. W samej rzeczy, potępienie to jest możliwe właśnie dlatego, że obiektem tego potępienia jest akt wolnej woli.
Po co piszę takie truizmy? W dzisiejszym Salonie ukazała się recenzja, nie da się ukryć pisana raczej na klęczkach, nowej książki Ryszarda Legutki, pióra Marka Przechodzenia.
http://jagiellonski.salon24.pl/62695,index.html
Pan Przechodzeń, którego znam, bo był redaktorem pracy zbiorowej sprzed paru lat „Aktualność wolności”, w której był zamieszczony także mój esej o liberalnym konstytucjonalizmie, a potem prowadzil spotkanie „Pod Jaszczurami” na temat tej właśnie książki (serdeczne pozdrowienia, Panie Marku, i przepraszam za ten donos!) cytuje szereg zdań z owej książki profesora Legutki. Ponieważ chyba niedawno ukazała się, nie miałem jeszcze okazji kupić jej i przeczytać, ale domniemywam, że streszczenie jest adekwatne a cytaty dokładne. Mam też nadzieję, że zdanie, które mnie specjalnie zainteresowało, nie jest w takim stopniu uzależnione od szerszego kontekstu, że samo w sobie nie daje się skomentować.
Oto zdania z książki Profesora Legutki, zacytowane przez Pana Przechodzenia:
„[Skoro wszystkie decyzje są wolne, to wszystkie - o ile wynikają z wolnej decyzji - stają się tak samo wartościowe, a wszyscy ludzie tak samo godni; nie ma wielkości i małości, bo nie ma standardu zewnętrznego wobec decyzji ludzkich. Człowiek liberalno-demokratyczny będzie więc oskarżał arystokratę o megalomanię, sam będzie zaś przez arystokratę oskarżany o wprowadzanie moralnej tyranii małości" (148)
Proszę się wczytać w to rozumowanie znanego krakowskiego filozofa. Profesor Legutko przypisuje swym liberalno-demokratycznym adwersarzom pogląd, który obaliłem na samym początku swego wpisu, a mianowicie pogląd, że jedyną miarą i kryterium wartości decyzji ludzkich jest wolność ich podjęcia. Proszę raz jeszcze przeczytać: „[S]koro wszystkie decyzje są wolne, to wszystkie - o ile wynikają z wolnej decyzji - stają się tak samo wartościowe …” Jest to nieprawdopodobne wręcz „non sequitur” czyli błąd wynikania: z faktu wolności decyzji bynajmniej nie wynika, że stopień wolności jest miarą wartości decyzji. Nie znam nikogo, a już w szczególności żadnego liberała, kto podzielałby tak absurdalny pogąd. W myśl tego poglądu decyzja o daniu pieniędzy żebrakowi i decyzja o zamordowaniu staruszki są równie wartościowe, jeśli oparte są w równym stopniu na tak samo swobodnym, wolnym akcie woli. Z kolei, swobodniejsza decyzja o zamordowaniu człowieka musi być – dla kogoś podzielającego opinię zreferowaną w tym zdaniu – wartościowsza od trochę wymuszonej decyzji o wspomożeniu żebraka, bo ta pierwsza jest bardziej wolna.
Kto i kiedy wyraził tak absurdalny pogląd? Profesor Legutko, jeśli polegać na streszczeniu Pana Przychodzenia, walczy więc ze strachami na wróble, i to strachami wyjątkowo podłej jakości, bo na odległość zdradzającymi swą bylejakość. Być może, w swej krytyce demokratyczno-liberalnej wolności w imię wolności "arystokratycznej” (jak wynika z innej części wpisu Pana Przychodzenia, to właśnie taką "arystokratyczną” wolność Profesor Legutko afirmuje) Profesor Legutko myli wartość wolności, jako warunku samo-realizacji człowieka i wartości jego życia ( co jest rzeczywiście istotą teorii liberalnej) z wartością wolności jako kryterium oceny wartości moralnej konkretnej decyzji (co, jak przed chwilą pokazałem, jest moralnym i pojęciowym nonsensem). Jeśli by tak było, liberałowie mogą być spokojni o stan swej filozofii, nawet w obliczu krytyki profesora Legutki.
Jak wynika z recenzji Pana Przychodzenia, zarówno Profesor Legutko jak i jego apologeta z Klubu Jagiellońskiego, używają w stosunku do swych liberalnych oponentów słowa „poczciwy”: słowo to - jako epitet - wielokrotnie pojawia się w samej recenzji, a także – jak wynika z cytatów – w książce. Wolność liberalno-demokratyczna jest, jak oznajmia już w tytule Pan Przechodzeń – „wolnością poczciwca”.
Jednocześnie jednak dowiadujemy się, że jest wolnością dogmatyka: cytowany Autor książki pisze: „nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż pojęcie wolności dostało się w ręce i umysły dogmatyków”. W tym nieco topornym zdaniu Autor sugeruje oczywiście, że sam nie jest „dogmatykiem”, no i oczywiście od Pana Przychodzenia wiemy, że obaj Panowie nie są „poczciwcami”; są, można wywnioskować, niedogmatycznymi arystokratami wolności.
Niech im będzie. Mogę być dogmatykiem (kimś, upierającym się przy kategorycznej roli wolności, którą arystokraci chcą nam krok po kroku ograniczać) i poczciwcem, jeśli słowo to ma określać związek z codziennością, z intuicyjnymi znaczeniami słów, z szanowaniem praw do definiowania swej wolnosci przez zupełnie zwykłych ludzi, oddalonych w swym życiu od losu naszych arystokratów, ale niemniej domagających się, by zakres ich wolności nie był określany przez owych wyrafinowanych filozofów.
Profesor Legutko daje nam zresztą definicję wyśmiewanego przez siebie poczciwca. Cytuję z recenzji: „Jest to raczej hybris poczciwca, który przywiązany do ziemi, ciała i życia, chętnie uniwersalizujący to przywiązanie, korzysta z mechanizmów demokratycznych, by sobie i swojej grupie stworzyć wygodne warunki egzystowania" (113)
Widziałem już gorsze ideały.
Inne tematy w dziale Polityka