Zawsze podejrzewałem, że najcelniejsza – a w każdym razie, najbardziej bolesna – krytyka polskiej prawicy będzie dziełem samej prawicy, tyle że tego jej odłamu, który już nie może wytrzymać tego anachronicznego, monotonnego, instynktownego zrzędzenia na wszystko, co przynosi dzisiejszy świat, a co jest – bez względu czy jest to zwracaniem uwagi na zagrożenia ekologiczne, równouprawnienie kobiet czy ochronę dzieci przed przemocą w rodzinie – jednym wielkim zagrożeniem dla jedynego narodu, który jeszcze stoi przy tradycyjnych wartościach w dzisiejszym świecie, a mianowicie dla Polski, przeciw której sprzymierzyły się siły „postępu”. „modernizacji” i „nowoczesności”, koniecznie w cudzysłowach.
Taką właśnie krytykę zawiera „Dziennik” z ostatniej soboty, w którym Robert Krasowski rysuje taki obraz dominującego dziś nurtu polskiej prawicy, zajmującej się głównie zrzędzeniem i która, jak pisze Krasowski, tradycyjny konserwatywny krytycyzm przerobiła „w totalną krytykę świata”.
http://www.dziennik.pl/opinie/article183995/Nowoczesnosc_i_jej_mesjanistyczni_wrogowie.html
Przykładem owego prawicowego jojczenia (to moje określenie w tym kontekście, nie Krasowskiego), jakie przytacza Krasowski, jest aktualna publicystyka Bronisława Wildsteina, ulubionego dziś pisarza Salonu – cytaty z którego, przytaczane przez Krasowskiego, są rzeczywiście niesłychane i doskonale mieszczące się w jojczeniu typu wręcz radiomaryjnego. Jak charakteryzuje to Krasowski, wrogowie cywilizacji przedstawiani są przez Wildsteina „jak masoni w czytankach dla wszechpolaków”. A to już smaczny cytat z Wildsteina: „Podjęli kulturową wojnę domową przeciw tradycji cywilizacji Zachodu. Orientacja ta ma swoją egzotyczną, skrajną emanację, którą reprezentuje antyglobalistyczno-ekologiczno-feministyccno-gejowska […] międzynarodówka” itp.
Gdyby jednak Krakowskiemu zabrakło było dobrych cytatów z Wildsteina, łacno znalazłby je w Rzepie w tym samym dniu, w którym opublikował swój artykuł w Dzienniku: Wildstein pisze tam o przemocy w rodzinie, i felietonowe jojczenie Wildsteina zawiera dokładnie te same cechy, jakie Krasowski przypisuje owego nurtowi prawicowemu, a mianowicie instynktowną, mechaniczną i totalnie przewidywalną awersję do wszystkiego, co nosi znamię chęci uporania się z jakimś poważnym problemem społecznym. Oto składniki tej instynktownej reakcji, widoczne w felietonie Wildsteina w laboratoryjnym wręcz wydaniu: (1) Po pierwsze – takiego problemu nie ma (bo jest przez Wildsteina przedstawiony w karykaturalnej formie (jako „eksplozja okrucieństwa”), (2) po drugie – nawet jak jest, to nie da się z tym wiele zrobić („W rzeczywistości do zrobienia jest niewiele”), (3) po trzecie, nawet gdyby dało się coś z tym zrobić, to nie należy na to pozwolić, skutki proponowanych rozwiązań będą bowiem porażająco szkodliwe (podważą mianowicie „jeszcze bardziej status rodziny poddanej zwiększonej urzędowej kontroli”).
http://www.rp.pl/artykul/141483.html
W tym samym tygodniu w „Polityce” – wiadomo, układowej i lewackiej – wstrząsający reportaż Edyty Gietki o małym Bartku zakatowanym przez ojczyma („Pajęczyna”), a tuż po nim, krótki ale mocny artykuł Ewy Winnickiej „Pomoc na przemoc”. Winnicka wcale nie stawia takich karykaturalnych diagnoz, jakie prasie piszącej o przemocy przypisuje Wildstein, i wcale nie proponuje jeszcze większej urzędowej kontroli nad rodziną, ale wysuwa pięć bardzo konkretnych propozycji: (1) przemoc wobec dziecka ścigać z urzędu, (2) sprawdzać regularnie, co się dzieje z dzieckiem urodzonym w środowisku zagrożonym patologią, (3) wykorzystać becikowe (wypłacając je w sposób sprzyjający lepszemu jego wykorzystaniu), (4) wprowadzić obowiązek przedszkolny, (5) dokończyć pracę nad ustawą o rodzicielstwie zastępczym.
Każdy z tych punktów jest oczywiście na swój sposób kontrowersyjny, wymaga rozwinięcia itp., no ale przynajmniej są to JAKIEŚ pomysły na rozwiązanie dramatycznego problemu - takiego oto, którego ostatnim ale nie jedynym symptomem był fakt, że w środku miasta mały chłopczyk zakatowany został na śmierć, przy indolencji urzędów i apatii sąsiadów. Te pomysły mogą być mądre albo niemądre, ale by o tym dyskutować, trzeba się na tym po prostu znać. Aby napisać taki artykuł, trzeba zrobić jakiś research, poczytać to i owo, popytać parę osób… O wiele łatwiej postępować jak Bronisław Wildstein, który – jak wskazuje na to jego felieton – co prawda na sprawie się nie zna, ale ma o niej bardzo mocne opinie. To zresztą definicja, pasująca dość dobrze do dużej grupy polskich publicystów: ludzie, którzy mają mało wiedzy ale dużo poglądów.
Publicyści ci mają stały, stosunkowo niewielki zestaw sztanc, rozciągających się między rechotem i szyderstwem z „postępu” a świętym oburzeniem i kasandrycznymi przepowiedniami końca moralności i cywilizacji. Wystarczy, że pojawi się jakikolwiek pomysł na nowe zmierzenie się ze starym problemem, publicysta taki – mówiąc językiem Poety, natychmiast „zrzędzi, nudzi, gdyra, łaje”, przykładając jedną z kilku anty-modernistycznych matryc, o których napisał Krasowski.
Czyli, mówiąc bardziej naukowo, po prostu jojczy.
Inne tematy w dziale Polityka