Gdy pół roku temu opublikowałem tu wpis, w którym przestrzegałem, że nastąpi niedługo dalsza eskalacja brewerii naszych moralistów-rygorystów, wzbudziłem tym oburzenie, że przesadzam. Oburzenie było nieco teatralne, ale za to głośne. No i proszę, długo nie czekałem, a już mamy kampanię na rzecz ekskomunikowania Pani Minister Ewy Kopacz za to, że umożliwiła – co było jej prawnym obowiązkiem – realizację przez polską obywatelkę w swoim kraju przysługującego jej uprawnienia, leżącego w zakresie kompetencji służbowych Pani Minister.
W niedawnym wpisie Pan Marszałek Marek Jurek stawia „Pytanie o to, czy minister Kopacz zaciągnęła karę ekskomuniki” - co stawia mnie w stanie pewnej niepewności, bo autentycznie i bez żadnego czepiania się słówek nie rozumiem, co to znaczy „zaciągnąć karę”, jakąkolwiek zresztą. Mam wrażenie – i z kontekstu to również wynika - że chodzi o to, że Pani Minister niejako sama się ukarała ową ekskomuniką, w każdym razie w oczach Pana Jurka, a zapewne również Panów Milcarka, Terlikowskiego i ich kolegów – bo ci publicyści byli specjalnie aktywni ostatnio w akcji ekskomunikacyjnej, wymierzonej w Panią Kopacz.
http://christianitas.salon24.pl/81387,index.html
Gdyby to się do tego ograniczało, to byłaby z tego zapewne mała szkoda, gdyż sprowadzałoby się do stwierdzenia, że w oczach tych Panów Pani Kopacz jest po prostu złą katoliczką – z czym Pani Minister zapewne może spokojnie żyć, choć jest to pewno dla niej niemiłe. Natomiast obawiam się, że samo „zaciągnięcie kary” przez Panią Kopacz nie wyczerpuje sprawy ekskomuniki, bo dalej w tym samym wpisie Pan Jurek rozwija swą koncepcję ekskomuniki wyjaśniając, że „Sama ekskomunika nie jest zemstą, ale karą leczącą” - co by sugerowało, że ci, którzy zamierzają Panią Kopacz leczyć karząc, a karać lecząc, nie ograniczają się do zakomunikowania jej swojego silnego wzburzenia (co, powiedzmy sobie szczerze, aż taką straszną karą, nawet „leczącą”, nie musi być), ale pragną, by hierarchowie wyciągnęli jakieś bardziej widoczne konsekwencje względem Pani Minister.
Mają do tego pełne prawo. To wewnętrzna sprawa związku wyznaniowego – i każda zorganizowana religia dysponuje metodami wykluczenia ze swych szeregów nieprawomyślnych lub upominania ich; wachlarz znanych historycznie środków rozciąga się od spalenia na stosie (dzis uznawanego powszechnie za srodek nadto radykalny), poprzez fathwę czy rozmaite klątwy, środki terapeutyczne typu egzorcyzmy czy właśnie „karę leczącą” w postaci ekskomuniki. Ale już publiczne nawoływanie do anarchii i bezprawia jest sprawą wykraczającą poza indywidualne potępienie: gdy nasi Sawonarolscy dowodzą, że prawo, ustanowione demokratycznie przez państwo, nie liczy się wtedy, gdy wchodzi w konflikt z ich interpretacją dogmatów religijnych, to jest to jednoznaczne nawoływanie do bezprawia, na które każdy – bez względu na przekonania religijne – powinien jakoś zareagować. A już zwłaszcza taka reakcja jest potrzebna, gdy próbuje się zastraszyć ministra czy innego urzędnika państwowego, który ma psi (przepraszam Panią Kopacz za ten kynologiczny zwrot) obowiązek, powtarzam obowiązek a nie dyskrecjonalne uprawnienie, doprowadzić do realizacji uprawnień, przysługujących obywatelom.
Niektórzy ekskomunikanci wywodzili w tym kontekście, że wcale o takim „uprawnieniu” do aborcji nie można mówić, nawet w tych trzech przypadkach, kiedy polska ustawa pozwala na przerwanie ciąży: gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego, w wypadku zagrożenia dla życia i zdrowia matki, itp. Jedyne co ustawa przewiduje – mówi np. Pan Milcarek w Rzeczpospolitej w ostatnią środę – to brak karalności, który wszakże – jego zdaniem - nie jest równoznaczny z uprawnieniem. Jest to nieporozumienie, bo co nie jest zabronione, jest dozwolone, a co jest dozwolone, staje się przedmiotem ludzkiego uprawnienia – tzn. wchodzi w sferę swobodnego, autonomicznego działania ludzkiego. Państwo z kolei ma obowiązek chronić obywateli w realizacji ich uprawnień przed tymi, którzy chcieliby im to uniemożliwić. To właśnie, a nie jakaś wydumana chęć nacisku na państwo polskie by rozszerzyło zakres dopuszczalnej aborcji, było treścią wyroku trybunału sztrasburskiego w sprawie Alicji Tysiąc – no ale rozumiem że ten argument nie jest specjalnie przekonujący dla tych, którzy uważają Europejski Trybunał Praw Człowieka za czołowy organ cywilizacji śmierci. Albo jeszcze gorzej (niedawno przeczytałem w Salonie24, ale podkreślam, nie w blogu Pana Marka Jurka, ciekawą hipotezę, że Europa Zachodnia jest obecnie rządzona przez Antychrysta, już nie pamiętam, bezpośrednio albo tylko pośrednio).
„Inicjatywa czytelników „Frondy” być może jest radykalna, ale nie zasługuje na lekceważące komentarze” – pisze dalej Marek Jurek, i z tym się w pełni zgadzam: lekceważenie tego zagrożenia skrupi się na nas bardzo boleśnie; należy je zatem potraktować z pełną powagą. „Wzorem dla tych nowych, bardzo często młodych obrońców życia są oczywiście Stany Zjednoczone” – podaje Pan Terlikowski („Wprost” 29 czerwca, str. 42-43) – i to jest bardzo cenna wskazówka gdyż sugeruje, że nasi „młodzi obrońcy życia” mogą wkrótce sięgnąć po bardziej radykalne metody, stosowane w Stanach Zjednoczonych, gdzie bojówki dokonywały zamachów na placówki medyczne, pikietowały miejsca dokonywania zabiegów, molestowały kobiety pragnące wejść do tych miejsc itp. Brutalność zachowań frondystów w przypadku „Agaty” (włącznie z opublikowaniem niektórych prywatnych danych osobowych „Agaty” na swej platformie, co niedawno przyznał tu sam Pan Terlikowski) jest więc zapowiedzią zachowań, jakich możemy spodziewać się w przyszłości, także bardzo niedalekiej.
To wszystko powoduje, że musimy znów przeprowadzić poważną rozmowę na temat znaczenia rozdziału religii od państwa: co to znaczy, że od urzędnika państwowego oczekuje się, by realizował on określoną interpretację artykułów wiary a nie artykuły prawa w demokratycznym państwie? Jest to też rozmowa o prawie: jakie prawo ma nami rządzić: prawo, ustanowione przez naszych prawodawców czy „prawo naturalne”, wyższe i ważniejsze niż prawo ziemskie, doczesne? Idea, że rządzić może nami „prawo naturalne” jest nie tyle złudna ile bardzo niebezpieczna, bo prawo naturalne realizuje się wyłącznie przez interpretację ludzką, a zatem otwiera to nieograniczone pole do arbitralności. Bardzo ładnie napisał ostatnio wybitny amerykański filozof prawa, Jeremy Waldron, myśliciel głęboko wierzący, o czym zaświadczam, bo jest moim przyjacielem: „Gdybyśmy byli poddani prawu naturalnemu – a Bóg nie byłby zajęty administrowaniem tego prawa (przynajmniej, na razie!) – to bylibyśmy podporządkowani rozumieniu prawa naturalnego przez jakąś jednostkę. A takie podporządkowanie byłoby co najmniej tak samo arbitralne i nieprzewidywalne (…) jak nasze podporządkowanie prawu pozytywnemu”. To właśnie miał na myśli wielki filozof prawa naturalnego John Locke, gdy pisał w swym Drugim Traktacie o Rządzie: „Jako że prawa natury są niepisane, i można je odnaleźć tylko w umysłach ludzi, ci którzy przez wzgląd na swe namiętności lub interesy niewłaściwie je odczytają lub zastosują, nie dadzą łatwo przekonać się o swej pomyłce, gdy nie ma ustanowionego Sędziego”.
Można rzecz jasna powiedzieć, że pewne interpretacje mają charakter autorytatywny, na przykład dlatego, że zostały zaakceptowane przez określone instytucje kościelne, no ale wtedy warto postawić kropkę nad i i powiedzieć, że władze te są nadrzędne względem władz państwowych, o ile tylko polskie prawo jest niezgodne z religijno-moralnymi przekonaniami Panów Jurka i Milcarka, a już specjalnie Pana Terlikowskiego. Jak wielu Polakom taka koncepcja ustrojowa spodoba się, to już zupełnie inna sprawa, ale rozumiem że nie ma ona znaczenia dla ekskomunikantów, bo przecież o sprawach moralnych się nie głosuje itp.
Nie obawiam się specjalnie, że Sawonarolscy skutecznie i trwale wezmą Polaków za twarz, wprowadzając raj na ziemi między Odrą a Bugiem: jest ich za mało, a naród zbyt przywiązany do swej wolności. Ale że bardzo umęczą wielu ludzi, to raczej pewne.
Inne tematy w dziale Polityka