Już za dwa dni kolejny program w cyklu “Bronisław Wildstein przedstawia”, a ja tu jeszcze o pierwszym programie, nadanym w poprzednią środę. Nie, to nie dlatego, że ta sprawa jak zadra tkwiła w mojej małostkowej duszy, aż nie wytrzymałem i prawie po tygodniu do niej wracam, ale tuż po obejrzeniu, następnego ranka, ruszyłem w trasę (m.in. spotykając się w Niepołomicach z ciekawymi młodymi ludźmi z Klubu Jagiellońskiego - serdecznie pozdrawiam) no i nie miałem technicznych możliwości, by od razu zawiesić ten wpis.
Z punktu widzenia merytorycznego, w programie na temat afery Rywina nie było specjalnie nic nowego ani odkrywczego; jedyną wartością dodaną do opisu przebiegu afery były wywiady z Robertem Kwiatkowskim i Janem Rokitą, którzy powiedzieli dokładnie to, czego można było oczekiwać, że powiedzą. Element śledczy polegał zaś na relacji reportera, który nie spotkał się z Rywinem, ale za to dodzwonił się do firmy Heritage Film, gdzie dowiedział się, że Rywina nie ma w biurze, a firma nie prowadzi już działalności producenckiej.
W braku jakichś rewelacji treściowych, uwagę zwróciłem na scenariusz, reżyserię i ogólną tzw. koncepcję programu. Załoga programu składa się z trzódki młodych dziennikarzy i z Wildsteina właściwego. I oto dzieje się na planie coś niezwykłego: w tych chwilach, gdy w studio dzieje się coś naprawdę istotnego - w każdym razie z punktu widzenia scenariusza - czyli gdy Wildstein rozmawia ze swoimi goścmi, młodzi „adepci dziennikarstwa” (tak to się nazywa w gwarze żurnalistów) ostentacyjnie wykazują swoje pełne desinteressement dla tego, co się dzieje. Nie tylko nie przysłuchują się wywiadom Wildsteina z goścmi, ale wręcz na odwrót, są bardzo zaabsorbowani innymi zajęciami, jako to czytaniem Internetu (a w każdym razie wpatrywaniem się w ekran komputera), gorączkowym wymienianiem się między sobą jakimiś wycinkami, zakreślaniem jakichś fragmentów tekstów flamastrami czy pełną zaaferowania rozmową między sobą.
Jest to oczywiście absurdalne i gdyby miało wyrażać ich rzeczywisty stosunek do programu, powinni już choćby za to być natychmiast z niego wyrzuceni. Mieli przecież cały tydzień na ów „research”, który z takim poświęceniem demonstrują przed kamerą, ale przez te kilkanaście minut raz w tygodniu, kiedy ich mistrz akurat przeprowadza rozmowę, związaną z tematem, nad którym pracują, mogliby akurat skupić się i posłuchać. Tymczasem - nic z tych rzeczy: ich brak zainteresowania dla akcji w studio jest tak ostentacyjny, że niektórzy nawet siedzą plecami do rozmawiających ze sobą osób, co jest nie tylko dziwne ale wręcz niegrzeczne.
Są jednak chwile w programie, kiedy Wildstein przerywa swe rozmowy lub wypowiedzi wprost do kamery i podejmuje działalność dydaktyczną. Siada wtedy przed „młodymi adeptami dziennikartstwa”, którzy otaczają go kółeczkiem i wpatrują się w niego z podziwem, a on im wyjawia właściwą interpretację omawianego tematu, np. wyjaśniając, kim był Michnik. (Nota bene, opowiadał mi teraz Adam w Warszawie, że gdy ktoś w czasie kolegium redakcyjnego w Wyborczej wspomniał „aferę Rywina i Michnika”, pewna koleżanka wtrąciła: „Nie mieszaj w to Rywina!”). Młodzi ludzie od czasu do czasu potakują, ewentualnie zadając pytania poczciwe choć dość głupiutkie, co stanowi dla Wildsteina asumpt do ponownego wyjaśnienia, o co naprawdę chodzi. O żadnej dyskusji czy niezgodzie - Boże uchowaj - nie ma mowy; nie ma nawet mowy o wyrażeniu najmniejszej nawet wątpliwości: „młodzi adepci dziennikarstwa” Wildsteina są tam wyłącznie tłem, na ktorym Wildstein może się pięknie zaprezentować.
W głębi duszy, jest mi ich nawet żal. Każdy z nich ma na pewno jakieś ambicje, zainteresowania i talenty, a w programie - udział w którym dla każdego z nich jest pewno jakąś szansą życiową - zredukowani zostali wyłącznie do roli pasywnych i całkowicie bezrefleksyjnych potakiwaczy - na dodatek zachowujących się bardzo nieprofesjonalnie, bo przez większość programu nie interesujących się tym, co na planie się dzieje...
Otóż w związku z tym mam dobrą radę dla Pana Wildsteina. Wiem - bo poznałem kiedyś Pana w studio TVN24 - że jest Pan miłym, skromnym i delikatnym człowiekiem, całkowicie wyzutym z przejawów próżności i manii wielkości. Reżyser programu wymyślił koncepcję, która nie tylko jest nonsensowna, ale na dodatek która obsadza Pana w roli mentora i guru dla Bogu ducha winnych młodych ludzi, na tle których Pana wielkość ma lśnić tym jaśniej. Na pewno jest to niezgodne z Pana charakterem i aspiracjami. Dlatego moja rada jest taka: niech Pan jak najprędzej zwolni tego reżysera.
Oczywiście, oferując mu właściwą odprawę.
Inne tematy w dziale Polityka