Ojca w Polaku za mało – skarży się Pan Redaktor Tomasz Terlikowski, reklamując nową książkę Rafała Ziemkiewicza, w której się dowiadujemy, że deficyt ojcostwa w polskości prowadzi do „Polactwa”. (Nota bene: jak rozumiem, słowo Polactwo to w języku Ziemkiewicza jakaś specjalna inwektywa, ale ja uważam je za wyjątkowo paskudną inwencję semantyczną, bo takie połączenie „polskości” z „robactwem” w jednym słowie jest nawet dla mnie, wstrętnego kosmopolity, odrażające). Wpisując się pięknie – choć chyba bezwiednie – w rolę napisaną tak proroczo przez Witolda Gombrowicza, zwłaszcza w genialnym „Ślubie”, pan Terlikowski załamuje ręce nad nieodpowiedzialnością i nieobecnością mężczyzn w polskim patriotyzmie.
http://terlikowski.salon24.pl/98920,index.html
Ponieważ stwierdzenie: "Nasza miłość Ojczyzny ma wymiar czysto kobiecy, jest nasycona wieczną nieobecnością czy nieodpowiedzialnością mężczyzn" - uznałem za tak zdumiewające, że domagające się komentarza, zauważyłem ironicznie: „Istotnie, w wielkich polskich Powstaniach i wojnach, gdy za Ojczyznę trzeba było chwycić bron a i oddać życie – mężczyźni byli "nieobecni", "nieodpowiedzialni", no mazgaili się, jak baby”. Na to usłyszałem prostolinijne, choć nie całkiem na temat, bo początkowo chodziło o miłość Ojczyzny: „Męskość i ojcostwo najmocniej realizuje się w codzienności, zwyczajności, życiu nie na wojnie, a w domu...”.
No dobrze, niech będzie. Niech będzie, że niektórym mało ojcostwa i męskości w rodzinie. Niech oczywiście mówią za siebie. Badania socjologiczne niczego takiego nie wskazują: model rodziny patriarchalnej, z mężem jako głową rodziny, panem i władcą, ma się w Polsce dość dobrze. Są oczywiście i inne przypadki – zarówno rodzin bez ojca jak i bez matki, bo przecież różne tragedie się zdarzają – ale mówimy o pewnych prawidłowościach statystycznych.
Zresztą nie trzeba daleko szukać – w dyskusji pod wpisem Pana Terlikowskiego mieliśmy kilka głosów, wyrażających właśnie taki hierarchiczny ideał rodziny, odwołujący się do cudnych metafor, takich np. że mąż jest głową a żona szyją itp. Jako liberał, uważam, że każdy ma prawo żyć jak chce; jeśli jakiejś kobiecie odpowiada rola kury domowej bądź słodkiej trzpiotki (choć przemyślnie trzymającej rączkę na portfelu), jej sprawa, a jeśli jakiemuś mężczyźnie odpowiada spełnianie się w roli wodza na terenie domu – też jego sprawa; dorośli ludzie mogą konsensualnie robić co chcą, byle tylko dzieciom za bardzo nie zaszkodzili.
Ale w dyskusji pod wpisem Pana Terlikowskiego zainteresował mnie inny wątek, a mianowicie informacja podana przez jednego z Komentatorów, że ów temat mężczyzny i męskości był omawiany w piśmie Fronda (w kontekście żalu, że kazania nie są dostatecznie adresowane do mężczyzn, cokolwiek by to miało znaczyć), na co Pan Terlikowski zapowiedział z radością: „A i w najblizszych Frondach wiecej o ojcostwie i chlopiecosci bedzie :-).”
Nie mogę się doczekać. Dotychczas środowisko Frondy traktowałem jako grupkę młodzieńców zajmujących się głównie wychwalaniem Pinocheta, atakowaniem nowoczesności i demokracji, a także nękaniem ciężarnych dziewczyn w szpitalach. Teraz dostrzegam w tych naśladowcach przedwojennych dziarskich korporantów, rys głęboko ludzki i naznaczony ciężarem ludzkiego cierpienia. (Podkreślam przy tym, że nic, co poniżej napiszę, nie dotyczy samego Pana Terlikowskiego, którego osobiście lubię i z którym poza planem miło mi się rozmawia, nawet jeśli odrobinę nie zgadzamy się co do jakichś szczegółów).
Co może prowadzić mężczyznę do owego obsesyjnego poszukiwania odpowiedzi na pytanie o istotę męskości, ojcostwa czy „chłopięcości”? Nie są to pytania – przyznacie Państwo – przychodzące człowiekowi, a już zwłaszcza mężczyźnie, w sposób naturalny: muszą być jakieś przyczyny, dla których mężczyzna zastanawia się nad tym, co w nim jest z chłopięcości, co z męskości i do czego to wszystko prowadzi – a następnie wylewa te przemyślenia na papier w piśmie Fronda.
Otóż nie mogę oprzeć się poczuciu - choć opierałem się dość długo, jakieś trzy godziny – że za takim roztrząsaniem faktu, iż jest się mężczyzną, tkwić mogą jakieś wątpliwości, jakieś rozterki, może jakieś hamulce i kłopoty w obcowaniu z płcią odmienną. (Ile kobiet jest we Frondzie? Tak fifty-fifty?) Natura już tak nas skonstruowała, że w większości przypadków ludzka seksualność prowadzona jest niewidzialną ręką biologii: wystarczy dać jej szanse, a pewne kroki niejako wynikają kolejno z siebie, zaś kulminują się zazwyczaj w generalnie sympatycznej syntezie. Ludzie obdarzeni takimi doświadczeniami jakoś specjalnie nie zastanawiają się, na czym polega ich męskość a na czym kobiecość: dobry Bóg lub wspaniałomyślna natura już wszystko (albo prawie wszystko) za nas zadecydowały. (Z poprawności politycznej dodam, że wszystko to odnosi się także do tych cielesnych fascynacji dwojga ludzi, gdzie odmienność płci nie występuje, jeśli tak im lepiej, vide casus Joerg Haider).
Ale natura naturą, a społeczne lub psychologiczne hamulce – też dają niekiedy o sobie znać i nie zawsze dionizyjski liberalizm zwycięża: niekiedy owa radosna, jasna i piękna część naszego człowieczeństwa obraca się we własne przeciwieństwo i jawi nam się (piszę „nam” czysto retorycznie) jako coś mrocznego i diabelskiego. Kiedyś pisałem tu o książce, napisanej przez autora właśnie z kręgu Frondy, a bardzo pozytywnie zrecenzowanej w Salonie przez innego Frondystę, wysuwającej taką oto naukową hipotezę, że współczesna seksualność jest w dużej mierze dziełem Szatana.
Problemy ludzi, uciekających się do takich teorii, przejmują mnie głębokim smutkiem, wypływającym niewątpliwie z mojej bezbrzeżnej dobroci, każącej mi się pochylić nad każdą przypadłością, nawet będącą udziałem mych ideowych oponentów.
Ale jak już rozprostuję się z tego pochylenia, moja poczciwość troszkę maleje. Dlatego nie mogę doczekać się obiecanego przez Pana Terlikowskiego numeru Frondy, zawierającego dalsze rozważania nad ojcostwem i chłopięcością.
Inne tematy w dziale Polityka