Kto te wybory wygra to już i tak wiadomo i żadne zaklęcia tego nie zmienią – natomiast przyszłość polskiej sceny politycznej w dużym stopniu zależy od tego, jak po wyborach będzie wyglądała główna partia opozycyjna, czyli PiS. Tojest główna niewiadoma polskiej polityki na najbliższe miesiące i lata, bowiem przewaga PO jest tak druzgocąca, a strategia Kaczyńskiego tak mało rokuje szans na skrócenie dystansu, jaki jego partię dzieli od Platformy – że opowieści, iż „wszystko jest jeszcze możliwe” można sobie spokojnie między bajki włożyć. Oczywiście zwolennicy PiS a może i SLD muszą mówić o szansach na zwycięstwo – częściowo w nadziei na magiczny efekt słów, a częściowo po to, by wzajemnie mobilizować się ogrzewającym serce optymizmem – ale chłodna analiza musi opierać się na tym pewniku (no, 99-procentowym „prawdopodobniku”), że zwycięzcą najbliższych wyborów parlamentarnych będzie PO.
(Paradoksalnie, bodziec w negowaniu tej pewności, mają zarówno działacze jak i przeciwnicy PO. Ci pierwsi – by nie dopuścić do demobilizacji swych zwolenników. Ci drudzy – ze względów oczywistych, przed chwilą wspomnianych. Ale to są, z obu stron, względy strategiczne, które obserwatora nie obowiązują).
Jeśli ktoś miał jeszcze co do tego wątpliwości, to ostatni weekend konwencyjny powinien je już całkowicie rozwiać. Przebieg i treść Konwencji PiS – a już osobliwie przemówienie Jarosława Kaczyńskiego – pokazują, że strategia lidera partii (czyli strategia partii) zorientowana jest na podgrzewanie ducha już przekonanych, a nie na otwieranie się na nowych i przyciąganie niezdecydowanych. To ostatnie wymagałoby bowiem dużo większego akcentu na treści umiarkowane i racjonalne (radykałów Kaczynski i tak ma przecież za sobą, więc jedyny dodatkowy kapitał mógłby zdobyć w centrum i wśród niezdecydowanych, a żelazny elektorat i tak mu to wybaczy), a tego w Konwencji zupełnie nie było. Proste hasła o wysługiwaniu się premiera obcym siłom i skandowanie „Jarosław!” mogą dać emocjonalną satysfakcję obecnym w Sali Kongresowej, która nie takie owacje już widziała, ale nie skłonią niezdecydowanych do życzliwego przyjrzenia się ofercie programowej PiS. Gdyby Kaczynski zaczął mówić bardziej językiem Pawła Kowala – człowieka uczciwego i rozsądnego, acz pozbawionego charyzmy i aparatu, a więc dwóch rzeczy raczej przydatnych w wyborach – to być może zacząłby nieco bardziej zagospodarowywać polityczne Centrum, zagrażając w ten sposób mało wyrazistej i mało ideowej Platformie. Ale jeśli ktoś miał nadzieje na takie przemeblowanie polskiej sceny politycznej – mówiąc w skrócie, na odtworzenie przez Kaczyńskiego jego strategii prezydenckiej, zanim sam ją wziął i zdezawuował – ten się w ostatni weekend zawiódł. Albo ucieszył – zależnie od przyjętej perspektywy.
Jak zgrabnie podsumował wyłaniający się z ostatniego weekendu kształt polskiej „sceny politycznej” orbitujący ornitolog Marek Migalski: „Im więcej szaleństwa i fanatyzmu w PiS i im więcej bezideowości i eklektyczności w PO, tym szanse podmiotu o jasnym wolnorynkowym i konserwatywnym profilu większe” – i choć szanse podmiotu sondaże jak na razie wyceniły (jak podaje w tym samym wpisie ornitolog) na między 2,8 i 3 procent (co z drugiej strony nie jest chyba złe, bo waha się między przyrostem Produktu narodowego brutto w Niemczech w drugim kwartale a stopą bezrobocia w Szwajcarii), to jednak charakterystyka dwóch głównych partii jest, muszę przyznać,bardzo udatna.
Zresztą już pierwsze po-konwencyjne wystąpienia lidera PiS pokazały, w jakie lęki i obsesje chce trafiać. Oto na spotkaniu w Legionowie w niedzielę Kaczyński powiedział, jak relacjonuje za PAP portal wpolityce.pl a zatem medium nie naznaczone jeszcze chorobliwą nienawiścią do Prezesa:
"Musimy strzec tego, co jest w polskim ręku, bo są nawet takie obliczenia, które mówią: tak Polska jest dzisiaj zamożniejsza niż w 1989 r., znacznie zamożniejsza, już niedługo będzie dwa razy tyle, tylko że jak zapytać, co jest w rękach Polaków, to odpowiedź jest bardziej skomplikowana" - mówił.
Zastrzegł jednak, że nie opowiada się zupełnie przeciwko inwestycjom obcego kapitału w naszym kraju, ale jest przeciwko przejmowaniu dobrze funkcjonujących przedsiębiorstw.
"Nie możemy być narodem, który nic nie ma, nie możemy być państwem, które nic nie ma" - oświadczył szef PiS.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/13424-kaczynski-w-legionowie-musimy-strzec-tego-co-jest-w-polskim-reku-nie-mozemy-byc-narodem-ktory-nic-nie-ma
- a to oznacza, że jednym z tematów kampanii będzie zachowanie polskiego majątku w polskich rękach. Nie sadzę, by taki Program ekonomiczny, sprowadzający się do zawodzenia, że co z tego że Polska jest zamożniejsza skoro polski naród coraz mniej ma - miał w Polsce zbyt wielu wyznawców, w każdym razie w środowiskach które na razie nie są jeszcze elektoratem PiS, a na takich powinno dziś Kaczyńskiemu zależeć. Raczej przeważa przekonanie, że jeśli Polska będzie zamożniejsza to i narodowi coś z tego kapnie, a także, że w Polsce jest za mało a nie za dużo inwestycji zagranicznych, a inwestorów raczej nie przyciągnie się do deficytowej wytwórni kapci filcowych w Mszczanie Górnej. A generalnie: Kaczyńskiemu trudno będzie raczej wygrać na tematy ekonomiczne z rządem państwa, które jako jedno z nielicznych na świecie przeszło suchą stopą wielki kryzys finansowy i które zostało określone niedawno w „Economiście” jako „one of the fastest-growing EU economies”.http://www.economist.com/node/18928668. Dlatego już widać, jak kaprale PiS, w tym niezawodny Papkin-Wojciechowski, zaczynają tłumaczyć, dlaczego Kaczynski nie powinien stawać do debaty z Tuskiem, wskazując rozmaite preteksty i uzasadnienia, na czele których oczywiście figurują media, owładnięte – jak wiadomo – obsesyjną nienawiścią do Prezesa, no chyba że mieszczą się na wąskim marginesie, daleko od mainstreamu, jak Nasz Dziennik, Telewizja Trwam, Radio Maryja, Rzeczpospolita, Uważam Rze, Fakt i Gazeta Polska – czyli media dyskryminowane i niszczone, pozbawiane perfidnie przez mainstream czytelników, reklamodawców, papieru, fal radiowo-telewizyjnych i poczucia godności.
Ale pomijając te przedwyborcze harce, w sumie nieistotne bo – jak rzekłem na początku – wynik wyborów jest i tak przesądzony, i to nie z powodu fałszerstw wyborczych, choć oczywiście i takie tłumaczenia zostaną podane – naprawdę ciekawe pytanie dotyczy tego, jaka będzie opozycja po wyborach. I tu wiele zależy nie tylko od wewnętrznych trendów w największej partii opozycyjnej, ale także od kształtu koalicji rządowej, a w szczególności od tego, czy wejdzie do niej SLD. Jeśli nie – to PiS będzie musiał chyba przyjąć bardziej umiarkowaną strategię (wszystko jedno, po zmianie lidera lub nie) by zachować ‘zdolność koalicyjną” w opozycji. Wtedy PiS-SLD będzie w miarę efektywną opozycją punktującą Platformę za niedostateczną społeczną wrażliwość w polityce ekonomicznej i społecznej, zaś obie partie opozycyjne zachowają swe programowe tożsamości w sprawach światopoglądowych i zagranicznych (zwłaszcza w odniesieniu do polityki europejskiej). Warunkiem takiej współpracy będzie jednak kontrolowanie i moderowanie przez obie partie opozycyjne własnych ekstremistów. Jeśli jednak SLD wejdzie do wielkiej koalicji rządowej (co jest niewykluczone, ale na co się raczej nie zanosi i czego bym nie radził ani Platformie ani SLD), to PiS będzie faktycznie jedyną siłą opozycyjną, a w obliczu aideologicznego i pragmatycznego rządu, będzie spychana na pozycje coraz bardziej radykalne. To tylko utrwali wizerunek Platformy, patronującej de facto ponad-partyjnemu rządowi, jako „partii jedności narodowej”, co wcale dla polskiej demokracji wcale nie będzie dobre, bo przeniesie fundamentalne spory polityczne z przestrzenie międzypartyjnej na forum wewnątrz-partyjne – a zatem mniej widoczne i mniej poddające się kontroli społecznej.
Dla Polski najlepsza jest partia u władzy o wyrazistym obliczu, ale moderowana przez rządowego koalicjanta – obie dyscyplinowane przez realną perspektywą przegrania wyborów, i mocna a rozsądna opozycja, której uczestnicy gotowi są czasem zawierać pragmatyczne sojusze dla przyciśnięcia rządowej koalicji do ściany. Czy taka konfiguracja wyłoni się z najbliższych wyborów? Pytanie nie jest retoryczne, bo (tu zdziwią się Państwo) – sam nie wiem!