Miała surowe oblicze doświadczonej życiem kobiety; wiek - po pięćdziesiątce. Spacerujący z nią mężczyzna, w jej wieku lub nieco od niej starszy, sprawiał wrażenie sympatyczniejszego. Zobaczywszy mnie, zbliżającego się szybkim krokiem, uśmiechnęli się od ucha do ucha. Oba uśmiechy zdały mi się równie fałszywe. „Niedobrze - pomyślałem. - Tak nie śmieją się ludzie życzliwi, otwarci na świat i innych. Tak się śmieją ci, którzy wiedzą lepiej: politycy, prawnicy, nauczyciele i osoby duchowne. Boże, chroń mnie od tych, którzy wiedzą lepiej! Poza tym życzliwy Polak życzy ci jak najgorzej i na pewno się do ciebie - tak bez przyczyny, niewiadomo po co - nie uśmiechnie. A ci się uśmiechają. Bez wątpienia mam do czynienia ze świadkowie Jehowy” – ustaliłem w toku dedukcji. Nie myliłem się, gdy dostrzegłem międlone w rękach egzemplarze „Strażnicy” i „Przebudźcie się!”. Kolejne egzemplarze tych nadzwyczaj popularnych wśród głosicieli Jehowy periodyków wypełniały kieszenie marynarki mężczyzny. „Oni chyba nic innego nie czytają, chyba im nie wolno?! – pomyślałem, nim mnie zagadnęli, a że mnie zagadną wiedziałem od razu. To się czuje, to się wie.
- Nie chciałabym pana zatrzymywać… - odezwała się kobieta.
Zatrzymałem się.
- To, co pani mówi, jest nielogiczne. Przecież mnie pani zatrzymała. I chyba zatrzymać mnie pani chciała, skoro mnie zatrzymała - zwróciłem jej uwagę.
Rozszerzyła oczy, ale to, co powiedziałem, jeszcze mieściło się w normie. „O nie, kochana, ja ci tego pretekstu i późniejszej satysfakcji nie dam” – pomyślałem perfidnie. I nim zdążyła się odezwać, uniosłem dłonie w apostolskim geście, powstrzymując ją tym samym od głosu. Jej towarzysz zajęty był bacznym śledzeniem przebiegu sytuacji; nie wyglądało, by miał zamiar się odezwać.
- Powiem pani… - na moment popatrzyłem w oczy również mężczyźnie - i panu, że mam coś dla was, coś, co, jak sądzę, bardzo was zainteresuje.
Popatrzyli na siebie znacząco, ale zaniepokojeni nie byli. Oni wielu ludzi zatrzymują i może już spotkali się takim zachowaniem, jak moje.
Ja tymczasem sięgnąłem do płóciennej torby, gdzie mam wszystko, a nawet parę szpargałów ponad to wszystko, co mieć powinienem. I - ku ich, wtedy już lekkiej konsternacji - wyciągnąłem książeczkę, konkretnie mój ostatnio wydany tomik wierszy. Tak, poezja jest dobra na każdą okazję, a ta okazja wydała mi się dla poezji wręcz idealna. Wreszcie poezja miała być dla mnie wybawieniem.
Przytuliłem tomik do piersi i jęknąłem natchnionym głosem (szkoda, że nie cierpię na suchoty, byłbym bardziej przekonujący).
- Mam tu swoje wiersze… Niedawno wydałem tomik zatytułowany znacząco „Mniej niż zło” i chciałbym panią i pana nim zainteresować. To są piękne wiersze o kondycji ludzkiej. Nie będę ukrywał, że moim celem jest sprzedaż państwu tegoż wydawnictwa za - moim zdaniem - całkiem rozsądną cenę dziesięciu złotych. Państwo przyznają - cóż to jest dziesięć złotych?! Dobra poezja jest przecież bezcenna! Niemal darmo daję, jak wy te wasze wydawnictwa.
Skonsternowani długo nie byli. Kto wie, czy nie mają czegoś takiego na szkoleniach: „Jak się zachowywać w przypadku spotkania z poetą i jego dziełem. Broszura do użytku wewnętrznego Chrześcijańskiego Zboru Świadków Jehowy”?!. Zlekceważyli bowiem moją ofertę i zrobili to, przyznaję, z taktem i wdziękiem, a właściwie jakoś tak, że nawet nie zauważyłem momentu zlekceważenia. Zwyczajnie, po chwili kobieta przytaczała już tradycyjne teksty o Bogu, prawdziwej wierze, niezgodzie na przetaczanie krwi, i ja dopiero wtedy zorientowałem się, że moją ofertę zlekceważyła. Ponownie jej przerwałem, bo nie zamierzałem pozostawać w sytuacji zlekceważonego poety. Nie lubię, gdy się mnie lekceważy, a w tej sytuacji czułem na barkach odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale za całą polską młodą - niech będzie: średnio młodą - poezję. Do jasnej cholery, poezja to jest sakramencko ważna sprawa!
- Tak, tak, wiem, zaraz nastanie Królestwo Boże i tak dalej. Otóż ja w tej kwestii. Państwo chyba nie zrozumieli mojej oferty… To nie jest zwykły tom wierszy – zaznaczyłem. Następnie uniosłem palec wskazujący ku niebiosom i dodałem – Są tu bowiem również, wyobraźcie sobie, utwory poświęcone Bogu Najwyższemu!
Szczerze pisząc, nie zrobiło to na nich wrażenia. Wyraźnie tracili już dla mnie cierpliwość.
Nie zrażony tym przeczytałem im mój sztandarowy wiersz o Bogu p.t. „Blisko, jak najbliżej” (z 2008 roku), z pięknym mottem ze św. Augustyna: „Bóg jest bliżej nas, niż my siebie samych”. Leci to tak:
dmuchany kościół ma pomóc
w ewangelizacji plażowiczów
nikt nie wie jak wielki jest Bóg
nikt nie wie jak długo trzeba dmuchać
Wiecie co? Mój wiersz im się nie spodobał. Ich miny mówiły za nich. I mówiły wszystko.
- To co, moi kochani, kupujecie? Niech będzie moja strata, za osiem złotych…
Pokręcili głowami. Kobieta jeszcze coś chciała powiedzieć, ale ostatni raz ją uciszyłem. Teraz byłem obcesowy. Machałem im moim tomikiem przed oczami:
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Wy nie chcieliście kupić mojej książki, odrzuciliście moją poezję, to w zamian ja nie chcę waszej „Strażnicy” i waszego czczego gadania. Idę sobie, gdzie mię oczy poniosą. Zostańcie w Bogu, w Jehowie, czy w kim tam chcecie…
I poszedłem sobie. Czułem się spokojny i bezpieczny. Na co mi rewolwer, albo kij bejsbolowy? Mam swoje wiersze!
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości